Odbiór tekstu internetowego przez czytelnika

Internet to medium obrazkowe. O tym trzeba pamiętać, gdy przystępujemy do analizy najważniejszych zagadnień dotyczą­cych percepcji internetowego tekstu przez odbiorców. Jacob Nielsen, jeden z najsławniejszych na świecie specjalistów od funkcjonalnej budowy stron internetowych, na pytanie: „W jaki sposób ludzie czytają treść strony internetowej?” odpowiada: „prawie w ogóle”. Kategoryczny osąd Nielsena uważam za przesadzony. O tym, jak uważny i wymagający potrafi być czytelnik internetowy, rychło i boleśnie przekona się każdy dziennikarz, który pod swoim artykułem znajdzie listę złośliwych komentarzy wytykających drobny błąd stylistyczny bądź opuszczoną cyfrę. Paradoksalnie, podobne docinki autor tekstu może jednak uznać za swój częściowy sukces. Dowodzą one bowiem, że udało mu się zainteresować odwiedzających stronę, skłonić ich do otwarcia artykułu i zagłębienia się w jego treść.

 

Internauta staje się czytelnikiem dopiero po rozwinięciu treści konkretnego tekstu i upewnieniu się, że jest on interesujący. W momencie kontaktu z tytułową stroną portalu informacyjnego, tematycznym indeksem wiadomości, katalogiem czy bazą danych, a nawet podczas wstępnego przeglądania zawartości artykułu o niesprawdzonej wartości czytelnik nie jest jeszcze wnikliwym badaczem. Typowy sposób penetrowania wzrokiem witryny przez anglosaskich specjalistów od ergonomii stron WWW zwany „skanowaniem” jest procesem złożonym, zawierającym zarówno elementy czytelnictwa, jak i percepcji grafiki.

 

Najbardziej oczywistą, a zarazem najważniejszą przyczyną tego stanu rzeczy jest niska jakość wyświetlanego przez monitor pisma. Badania efektywności czytania tekstu na ekranie monitora komputerowego wykazują, że ludzki wzrok radzi sobie z nim mniej więcej o jedną czwartą gorzej niż z tekstem wydrukowanym na papierze. Zmagający się ze zmęczeniem wzroku odbiorca stara się możliwie skrócić czas poszukiwania informacji. Efekt ten potęguje utylitarny etos internetu. Mimo wzrastającej popularności sieci WWW i coraz dłuższych sesji przed ekranem, trudno wciąż o sytuację, w której odprężony odbiorca zasiada do komputera po to, żeby sobie poczytać. Przed ekranem zatrzymują nas raczej interaktywne usługi internetowe, takie jak czat czy sieciowe gry. Większość czytelników, którzy uruchamiają internetową przeglądarkę i wchodzą na stronę portalu informacyjnego, poszukuje raczej konkretnych aktualnych informacji, łatwych do zlokalizowania i szybkiego przyswojenia.

 

Kolejnym utrudnieniem w walce o pozyskanie internauty rozpędzonego w poszukiwaniu nowych bodźców jest łatwość przenoszenia się ze strony na stronę. Ludzie intensywnie korzystający z sieci odzwyczajają się od dłuższego koncentrowania się na jednym dokumencie. Wolą klikać, otwierać nowe strony, cały czas działać. Trudno o drugie medium, w ogóle o rynkowy towar, w którym łatwiej przejść do konkurencji. Świadomość, że czytelnika przeglądającego stronę tylko jedno kliknięcie dzieli od powiedzenia „żegnam” i przeniesienia się gdzie indziej, to największa zmora spędzająca sen z powiek każdemu redaktorowi elektronicznego biuletynu. Arsenał środków zdolnych skutecznie wzbudzić zainteresowanie wirtualnych podróżników, których wzrok na krótką chwilę spoczął na naszym artykule, jest na szczęście niemały.

 

Fragment książki Leszka Olszańskiego
Dziennikarstwo internetowe

Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne 2006

Książkę można kupić, np. w księgarni Merlin

 

 
Polityka Prywatności