Serwis Kursy językowe za granicą - dział języki

Polski jak łacina - opowiada Steffen Möller

O swoich doświadczeniach z językami obcymi i nie tylko opowiada Steffen Möller w rozmowie z Bartkiem Ciszewskim.

Pierwszy raz usłyszałem o tobie od koleżanek z Uniwersytetu Warszawskiego, później pojawiłeś się jako gwiazda serialu "M jak Miłość". Jesteś nauczycielem czy aktorem?
Już w szkole uchodziłem za dyżurnego kabareciarza. Parodiowałem nauczycieli, ale celowałem w absurdalnych interpretacjach klasyków np. "Fausta" Goethego. Podczas studiów w Berlinie występowałem na ulicy w szlafroku i w czepku wygłaszałem monologi, jak wariat z Hyde Parku. Tak zarabiałem tak życie..

Czy podobało ci się uczenie? Nie chciałeś tego dalej ciągnąć?
W szkole nie. Czar prysł po dwóch, trzech miesiącach. Na początku miałem olbrzymi autorytet, dla wielu uczniów byłem pierwszym żywym Niemcem, którego widzieli. Uparłem się, że nie będę używał podręcznika, bo jestem takim geniuszem i wszystko wyciągnę z rękawa. Okazało się, że to nieprawda. Uczniowie zaczynali się buntować, że moje lekcje są za trudne, za dużo wymagam, nie powtarzam tego, co było. Trudno mi było powtarzać, nie zapisywałem każdego słowa, jakie wprowadziłem. A dla uczniów systematyczność jest szalenie ważna.

A na uniwersytecie?
Tam było mi o wiele łatwiej. Wprowadziłem swoje własne teksty - znowu bez podręcznika. Trochę żałuję, że już nie mogę tam uczyć z powodu braku czasu. Myślę, że pewnego dnia do tego wrócę. Studenci byli zadowoleni - w ciągu pierwszych lat wyrzuciłem wszystkie teksty, które się nie podobały. Z upływem lat miałem pewność od pierwszego dnia zajęć, że będę miał ciekawy program - wystarczy rano wyjąć wcześniej przygotowaną kopię. Wiedziałem, jaki będzie pierwszy dowcip i że na pewno wzbudzi śmiech. Paradoksalnie mnie to powoli nudziło. Czułem, że muszę albo wymyśleć nowy program dydaktyczny albo podjąć nowy zawód. Wybrałem drugie. Nauczyciel więc jest trudnym zawodem. Jak nie jesteś dobrze przygotowany, grozi ci bunt studentów, a jak jesteś za dobrze przygotowany - nuda.

Skąd się wziął pomysł na aktorstwo?
Na wakacje pojechałem na Syberię, przez miesiąc uczyłem niemieckiego w Omsku. Co wieczór dzieciaki grały teatr. Występowałem z nimi, w bardzo dziwacznych rolach. Pewnego dnia się tak przejąłem swoją rolą, że nawet po spektaklu jeszcze chodziłem na czworakach po korytarzu akademika. Przyszedł wicedyrektor i powiedział: "Steffen, chyba powinieneś być jednak aktorem". Wziałem sobie to do serca i kiedy wróciłem do Polski, przeprowadziłem się do Krakowa i postanowiłem zrobić kabaret. Pierwszy spektakl dałem w piwnicy "Klubu Moliera". Zrobione z przedstawienia demo wysłałem do Artura Andrusa z programu III Polskiego Radia. Zaprosił mnie na występ do Harendy i tak to ruszyło.

W końcu zostałeś aktorem jednego z najpopularniejszych seriali. Bierzesz też udział w programie "Europa da się lubić".
Tak, producentka serialu "M jak miłość" przyszła na mój kabaret, a po spektaklu zaprosiła mnie na próbne zdjęcia. Do programu trafiłem zupełnie inną drogą. Wygrałem drugą nagrodę na przeglądzie kabaretów PaKa, po czym Telewizja Szczecińska zaprosiła mnie do współpracy przy programie młodzieżowym. Tam poznałem Monikę Richardson, a ona z kolei zaprosiła mnie na casting do "Europy..".

Jak zacząłeś przygodę z polskim?
Pojechałem do Krakowa na dwutygodniowy kurs, ogłoszenie znalazłem na uniwersytecie w Berlinie. Z miejsca zakochałem się w waszym języku - podkreślam, że wtedy nie znałem jeszcze ani jednej Polki.

To był twój pierwszy język obcy?
Nie - znam ich dużo, chociaż po trochu. W szkole przez 9 lat miałem łacinę. Później angielski, starogrecki, francuski. Po szkole włoski. Zrobiłem też dyplom z hebrajskiego.

To musiało być bardzo trudne.
Nigdy w życiu tak intensywnie nie uczyłem się języka, ale to była ogromna frajda. Kurs prowadził najlepszy nauczyciel języków, jakiego kiedykolwiek miałem - 60-letni zapaleniec, facet, który codziennie żałował, że się nie urodził 2000 lat temu.
Był fanatykiem i miał unikalną metodę - na pierwsze zajęcia przyszedł z gitarą i, zamiast czytać kserokopie z obcym pismem, co od razu tworzy dystans do języka, słuchaliśmy hebrajskich piosenek. Na koniec lekcji każdy dostawał kasetę z kilkoma kawałkami i kserokopię przedziwnego tekstu. Jedyne, co nam powiedział, to że trzeba czytać od prawej do lewej. Sami musieliśmy dopasować słowa piosenek do obcych liter.
Budził w nas instynkt detektywistyczny. Byliśmy twórczy, każdy się mobilizował. Od tego momentu wierzę, że jestem w stanie nauczyć się każdego języka. Dobry nauczyciel musi, jak Sokrates, skierować studentów we właściwą drogę, delikatnie zasugerować ścieżkę i zostawić im wolną rękę w odkrywaniu języka.

Który z obcych języków jest ci najbliższy?
Polski. Choć cały czas jest dla mnie zagadką, dlaczego tak go lubię. Dużo ludzi podejrzewa, że mam słowiańską duszę. Nie, nie mogę tak uogólniać. Żaden inny słowiański język, może poza rosyjskim, mi się nie podoba pod względem brzmienia, choć we wszystkich podoba mi się, że słowa muszą być do siebie dokładnie dopasowane jak klocki lego, zrastają się w jedną całość i nie jest ważne, w którym miejscu zdania występują.

Chciałbyś uczyć polskiego, na przykład w Niemczech?
Tak, bardzo chętnie. To jest jedna z moich wizji emerytury. Prowadząc uroczystość niedawno w moim liceum w Wuppertalu, zasugerowałem dyrektorowi szkoły, żeby wprowadził kółko języka polskiego. Opowiadałem mu, że język polski jest mówioną łaciną. Jest starym filologiem i na słowo "łacina" ma blask w oczach. Kiedy tłumaczyłem mu, że gramatyka polska jest tak podobna do łacińskiej, że Polacy są w stanie nauczyć się łaciny w ciągu 2 lat, nie wierzył: "Naprawdę?", mówił, "My potrzebujemy aż 9 lat"! "Tak. I dodatkowo są po polsku aspekty czasownika, tryb dokonany i niedokonany, tak jak ze starogreckiego." "Ze starogreckiego też elementy!" "Tak. A poezja polska jest jak Owidiusz!" "Jak Owidiusz!", był zachwycony. Mam nadzieję, że udało mi się zasiać tam małe ziarenko.

Co ci się spodobało w Polsce oprócz języka? Wiemy, czemu tu przyjechałeś, ale czemu zostałeś?
Jestem tu już 10 lat i ani jednego dnia nie tęskniłem za Niemcami. Kiedy byłem we Włoszech już po dwóch tygodniach miałem dosyć. W Polsce takiego załamania nigdy nie miałem - dzięki ludziom, dzięki mentalności polskiej. W cudowny sposób łączycie zachodni racjonalizm i rosyjską serdeczność. Podoba mi się w Polsce grzeczność, poczucie humoru, serdeczność, ale i dystans - Polak jest zdystansowany. Ludzie tu są autentyczni, nie udają. Ten autentyzm też ulega modzie, na przykład panuje tu moda na narzekaniu - kto nie narzeka jest sztuczny, ale ja to lubię, przyzwyczaiłem się. To idealny kraj dla mnie.

W jakim wieku trzeba zacząć naukę języka obcego, żeby mówić tak jak ty po polsku?
Włoskiego i polskiego, dwóch moich ulubionych języków, uczyłem się już po szkole. I udało mi się to w błyskawicznym tempie. Wniosek jest taki: człowiek jest w stanie bardzo szybko nauczyć się języka, jeżeli ma odpowiednią motywację. Motywacja jest najważniejsza. Uważam, że rodzice posyłający małe dzieci na kursy językowe za bardzo panikują. Lepiej, żeby dzieciak zajął się grą na pianinie, bo w wieku 20 lat już nikt tego nie zaczyna.

Masz jakieś sposoby na lepsze przyswajanie wiedzy?
Byłem ostatnio na świetnym wykładzie w Katowicach, dotyczącym sposobów uczenia się języków. Jest podobno 7 różnych rodzajów predyspozycji: poprzez słuch, wzrok, dotyk... Są też tacy, którzy muszą zawsze coś majstrować przy nauce języka.
Najbardziej podobała mi się kategoria "spiskowców" - ludzi, którzy nie uczą się w otwartych sytuacjach, tylko wolą tak "pod stołem" - przesłać komuś tajną wiadomość, coś sobie zaszyfrować w obcym języku. Jest jeszcze typ, który lubi mówić - na przykład ja. Lubię pouczać innych ludzi, a tak naprawdę w ten sposób powtarzam sobie materiał. Warto zastanowić się, do jakiej kategorii należymy, a w ten sposób można oszczędzać dużo czasu. Dla mnie na przykład nie ma sensu chodzić do jakieś szkoły językowej. Ja muszę pojechać do samego kraju.

Grasz na kontrabasie?
Tak. W dzieciństwie brałem prywatne lekcje, potem grałem na studiach. Uczyłem się też pianina. Ostatnio nagrałem swoją pierwszą piosenkę w studiu - "Rok'n'Pol", o mojej ulubionej potrawie polskiej, którą nie jest ani bigos, ani pierogi, tylko pleśniowy ser Rokpol - jest genialny. Śpiewając "Rok'n'Pol" gram nawet na kontrabasie krótkie solo. A jak nie jestem w formie danego dnia, to udaję szarpanie na strunach, no i w tle zabrzmi pełny playback.


Studencka Marka

odpowiedz na wszystkie pytania



W ciągu ostatnich 30 dni zagłosowano (przeliczam) razy w naszych ankietach
 
Polityka Prywatności