Bajtem w bębenek
MP3 A SŁUCH
Częste słuchanie MP3 może prowadzić do... pogorszenia słuchu
Format MP3 na dobre zagościł w świecie audio. Ostatnio poja-wia się teoria, że stosowana w nim metoda kompresji danych nie jest kompatybilna z naszym słuchem.
Kilka miesięcy temu w Internecie pojawiły się pogłoski, jakoby słuchanie muzyki zapisanej w formacie MP3 miało prowadzić do zaburzeń słyszenia. Przyczyną tego schorzenia miała być specyficzna struktura skompresowanego dźwięku, inna niż w przypadku naturalnych odgłosów czy sygnałów cyfrowych zapisanych bez dodatkowej obróbki. Autor tej niepokojącej tezy, niemiecki student Christian Windler, codziennie słucha skompresowanej muzyki w bardzo dużych ilościach. Po pewnym czasie pojawiło się u niego dokuczliwe szumienie w uszach, które wydaje się mieć z tym zwiazek. Windler zgłębił zagadnienie - co przyszło mu o tyle łatwo, że jego kierunek studiów ma ścisły związek z percepcją bodźców przez ludzki mózg - i opublikował artykuł, który narobił już sporo zamieszania w komputerowym światku (artykuł znajdziecie pod adresem: http://www.informatik.haw-hamburg.de/~windle_c/Logologie/MP3- Gefahr/MP3-risk.html ).
Według Windlera w skrajnych przypadkach możemy nabawić się "drewnianego ucha" albo nawet początków głuchoty. Nie brzmi to dobrze, prawda? Pamiętajmy, że problem w różnym stopniu dotyczy również dźwięku w formacie AC3 i DTS, zatem fani kina domowego też nie mogą czuć się bezpieczni. Skompresowany dźwięk atakuje nas ze wszystkich stron, z gier komputerowych, gadających zabawek; przecież nawet stacje radiowe nadają muzykę prosto z dysku twardego, bo tak się łatwiej układa playlisty.
Jeśli dobrze wczytamy się w tok rozumowania Windlera, dostrzeżemy, że ucho potrafi sobie radzić ze skutkami własnej niedoskonałości. Jeśli więc na błonę bębenkową padnie dowolny dźwięk, choćby i czyste testowe 1000 Hz, w ślimaku i tak powstaną wszystkie opisane
"brudy", z którymi będzie się musiał zmagać procesor. Zatem niezależnie od tego, co zawiera sygnał MP3, system korekcji i tak będzie miał pełne ręce roboty z błędami powstającymi w samym uchu. Innymi słowy, w tezie Windlera zawarte jest jej zaprzeczenie - cóż z tego, że w muzyce płynącej z naszego Winampa brakuje niektórych harmonicznych o określonych głośnościach, skoro generuje je samo ucho...
Co więcej, muzyka, jakiej zwykle słuchamy, zawiera przecież mnóstwo zmieniających się częstotliwości, z których jedne są maskowane, a inne nie. Poziom dźwięku zmienia się w milisekundach i dostarcza do narządu Cortiego pełną gamę głośności. Poza tym dźwięk nie dociera przecież do ucha wprost ze źródła - po drodze mamy jeszcze wzmacniacz i głośnik. Zachowują się one trochę podobnie jak nasz ślimak i dodają do dźwięku całą gamę harmonicznych i rezonansów. W szczególności dotyczy to gorszej klasy głośniczków komputerowych.
Chyba że wezmę pod uwagę działalność sąsiada, który czasem słucha muzyki tak głośno, że u nas za ścianą można ogłuchnąć, ale to już w całkiem tradycyjny, nieskompresowany sposób.
Piotr Wądołkowski
Magazyn komputerowy CHIP
MAJOWY CHIP
JUŻ OD 23.KWIETNIA
W TWOIM KIOSKU