Student NEWS - nr 19 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia
W łódzkiej karetce pogotowia pacjent odzyskuje przytomność:
- Gdzie ja jestem?
- W karetce.
- A gdzie jedziemy?
- Do zakładu pogrzebowego.
- Ale ja jeszcze nie umarłem!
- A my jeszcze nie dojechaliśmy...
.            

Na fali rewolucji

Czy można bez kompromisu i poświęcenia ideałów odnaleźć się w "świecie po studiach"? Pytamy Kazimierę Szczukę o szczegóły jej nieprzeciętnej kariery.

Kazimiera Szczuka, feministka, krytyk literacki, publicystka (m.in. "Gazeta Wyborcza"), autorka książek: "Kopciuszek, Frankenstein i inne" i "Milczenie owieczek". Pracuje w Polskiej Akademii Nauk, wykłada na Gender Studies przy Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. Studiowała polonistykę na KUL-u, ale skończyła na UW. W TVP współtworzyła program "Dobre Książki" i prowadziła "Pegaza". Obecnie jest gospodarzem teleturnieju "Najsłabsze ogniwo" w TVN. Od listopada prowadzi też w TVN 24 program literacki "Wydanie drugie poprawione".

Zajmujesz się przeróżnymi rzeczami: jesteś naukowcem, feministką, działaczką polityczną, prowadzisz teleturniej... co jest twoją główną pracą?
Przede wszystkim jestem historykiem i krytykiem literackim. Zajmuję się tym na uniwersytecie i w PAN-ie, tego też dotyczyły moje programy telewizyjne: "Dobre książki", "Pegaz" i obecnie "Wydanie drugie poprawione".

A "Najsłabsze ogniwo"?
To chyba jedyne zajęcie, które nie pokrywa się z moim wykształceniem, ale nie do końca, bo rola prowadzącej też wymaga wiedzy i inteligencji. Mojej i zespołu.

To właśnie chciałaś robić jeszcze jako studentka?
Zawsze chciałam pisać teksty krytyczne - recenzje, eseje, więc chyba tak. Swój pierwszy artykuł opublikowałam w wieku 23 lat. Z niesamowitym przejęciem napisałam o "Pożegnaniu jesieni", porównałam powieść Witkacego z debiutem filmowym Mariusza Trelińskiego. Zaniosłam ten tekst do "Tygodnika Literackiego", kapitalnego pisma z początku lat 90.

Czy debiut się udał?
Artykuł został bardzo dobrze przyjęty i to był mój pierwszy sukces. Zaczęłam pisać więcej tekstów krytycznych i recenzji filmowych do miesięcznika "Kino". Potem pojawiły się pierwsze publikacje w "Gazecie Wyborczej" i pismach feministycznych.

Mogłaś się z tego utrzymać?
Nie bardzo, ale oprócz tego dawałam korepetycje. Uczyłam polskiego i angielskiego - to było moje główne źródło utrzymania. Trochę wspierali mnie rodzice, miałam też swoje malutkie mieszkanie po babci . Poza tym, zarabiałam zagranicą: w Izraelu i w Danii, gdzie zmywałam gary. Podróżowałam dla rozrywki, ale w tych czasach wyjazd na parę miesięcy do pracy wystarczał na rok życia w kraju..

Kiedy wciągnęłaś się w działalność feministyczną?
Na studiach doktoranckich - były moim kolejnym osiągnięciem. Pod opieką prof. Marii Janion napisałam pracę magisterską, za którą otrzymałam ogólnopolską nagrodę i dostałam się na studia doktoranckie w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. To był dla mnie wielki "kop sukcesu".
Na studiach miałam świetne zajęcia, poznałam tam Agnieszkę Graff, Sławkę Walczewską. Zaczęłam pisać do pisma "Pełnym Głosem", do "Biuletynu OŚKi", udzielałam się przy kobiecych organizacjach pozarządowych.

Na pewno następnym "kopem sukcesu" był pierwszy program w telewizji.
Do telewizji dostałam się późno. Minęło kilka lat, zostałam zatrudniona na etacie w Instytucie Badań Literackich PAN. Byłam bardzo aktywna naukowo i zaangażowana w działalność feministyczną. W 2000 roku zorganizowałyśmy pierwszą Manifę.
Typowe dla polskich feministek jest to, że stworzyłyśmy środowisko akademicko- uliczne. Pracujemy na uniwersytetach, ale jednocześnie bierzemy udział w demonstracjach.

Jak trafiłaś z Manify do "Dobrych książek"?
Zupełnie przypadkiem. Twórca programu przyuważył w "Gazecie Wyborczej" moją rozmowę na temat "Pana Tadeusza" z prof. Janion i prof. Żmigrocką. Stwierdził, że o to mu właśnie chodzi, chociaż spodziewał się kogoś w wieku profesorskim, a okazało się, że jestem po trzydziestce.
Ku mojemu zdumieniu program nie tylko powstał, ale bardzo fajnie wypadł. Z Witoldem Beresiem i Tomaszem Łubieńskim rozmawialiśmy o książkach przez trzy lata. Później przez pewien czas prowadziłam "Pegaza"...

Podobno zostałaś wyrzucona za użycie niecenzuralnych słów?
Nie, to był tylko pretekst. Nic wielkiego się tam nie wydarzyło - burza w szklance wody. Wróciłam do "Dobrych książek" i chyba by się tak skończyło, gdybym nie dostała propozycji prowadzenia "Najsłabszego ogniwa" w TVN.

To musiała być trudna decyzja...
Nie, nie była trudna. Bałam się tylko, że to bardzo poważne zadanie. Jestem osobą wolnego zawodu i do tej pory mogłam pozwolić sobie na to, żeby mieć wenę, albo nie. Wiedziałam, że tym razem tak czy inaczej trzeba będzie zrobić program.

Wiele osób ma zastrzeżenia co do sposobu prowadzenia teleturnieju. Nie sądzisz, że jako kontrowersyjna prowadząca, możesz zaszkodzić feminizmowi?
Ja się cieszę, że program jest oglądany i że się sprawdził. W niektórych krajach "Najsłabsze ogniwo" okazało się niewypałem i spadło z emisji. Jeśli chodzi o feminizm, to nie wiem, jak to jest w głowie przeciętnego widza, ale ja myślę, że ostatecznie daje to efekt "na plus". Lepiej jest widzieć "tę feministkę" i mieć o niej zdanie, niż ją sobie wyobrażać.

Lubisz pracę przy programie?
Tak, to dla mnie wielka frajda. Bardzo lubię o nim mówić, aż za dużo - moich znajomych zaczynają już nudzić anegdoty z programu. Z drugiej strony, to ciężka praca, ale z czasem jest coraz łatwiej.

Dostałaś tę posadę, bo jesteś kobietą, tak jak prowadząca w oryginalnej wersji BBC. Kobiecość była dla ciebie atutem czy przeszkodą w karierze?
Pamiętam, że chociaż na polonistyce dominują dziewczyny, to tych kilku chłopaków głównie zabierało głos. Dziewczyny były po to, żeby podziwiać facetów. Mogły zabłysnąć jedynie zostając dziewczyną jednego z tych kolesi.

Ale przecież są dziewczyny, które bardzo wyraźnie się wypowiadają...
Wiele się zmieniło. Za moich czasów to były dziwolągi, które przybierały męską, publiczną rolę i były traktowane jako istoty bezpłciowe. Przekroczenie tego podziału było bardzo trudne. Męczyłyśmy się z koleżankami nie wiedząc, jak to zrobić.
Dziewiętnastowieczni krytycy, wychwalając literaturę Elizy Orzeszkowej, nie mogli wyjść z podziwu, że ma ona "głowę jakby męską". Kinga Dunin uczyniła to określenie naszym grepsem. Napisała, że śniła się jej "głowa jakby męska" Orzeszkowej, która jeździła na kółkach po jej mieszkaniu. To jest koszmar uświadomionej kobiety.

Więc jak powinno być?
Chciałabym, żeby głowa z ciałem były połączone, żeby kobieta nie była "koniem, który mówi", ale głosem, który modyfikuje sferę publiczną. Żeby uniwersytet był pomyślany na użytek obydwu płci, a nie jednej.
Siedem lat temu świętowałyśmy 100-lecie kobiet na uniwersytetach polskich, w bardzo małym gronie i nikt tego nie dostrzegł. A UJ ma 600 lat. To, że jest teraz dostęp do edukacji nie znaczy, że jest równouprawnienie.

Realizujesz się na wielu polach. Jak ci się to udało?
Myślę, że to jest wysiłek grupy - przełamałyśmy wiele barier. Kiedy byłyśmy zaangażowanymi feministkami akademicko- ulicznymi, działaczkami grup nieformalnych, nasz ruch był postrzegany jako "odjazd, obciach i obłęd" - 3 razy "o". Teraz już nie można nas nie słuchać. Przyłączyłam się do ruchu, który jest słuszny, cenny i rozwojowy. Mam z tego satysfakcję...

I korzyści...
Myślę, że każdej kobiecie feminizm dostarcza mnóstwo korzyści i ja jestem tego przykładem.

Rozmawiał Bartek Ciszewski