Student NEWS - nr 22 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia
Z okazji 100-lecia urodzin Lenina znany polski malarz miał namalować obraz pt. "Lenin w Polsce". Partyjna delegacja przyjeżdża z Moskwy, aby obejrzeć gotowe dzieło. Obraz przedstawia żonę Lenina - Nadieżdę Krupską w niedwuznacznej sytuacji z Dzierżyńskim.
- No dobrze... A gdzie jest Lenin?
- Jak to gdzie? W Polsce!
.            

Kariera w kabarecie?

Ze znanym twórcą kabaretowym Adamem Małczykiem, członkiem "Formacji Chatelet", znanym z prowadzenia wielu imprez kabaretowych i telewizyjnych programów - "Świrnik", "Usterka" i "Maraton Uśmiechu", rozmawia Remigiusz Tytuła.

Z czym Ci się kojarzy słowo "kariera"?
Pierwsze skojarzenie jest pejoratywne: wyścig szczurów, robienie czegoś za wszelką cenę, dążenie do jakiegoś szczytu po trupach. Taki ładunek negatywny tkwi w tym słowie. Jednak, kiedy się głębiej zastanowić to ta zła "kariera" staje się po prostu jakąś ścieżką, po której każdy z nas idzie w swym zawodowym życiu. Każdy z nas ma swoją, lepszą czy gorszą, karierę i ślusarz i profesor i… kabareciarz. Rozmiar: 16050 bajtów


W takim razie jak zaczęła się Twoja ścieżka?
W zasadzie na początku nie było jasnej chęci robienia kabaretu. W liceum mieliśmy zespół teatralny, uczestniczyliśmy m.in. w Teatraliach Szkolnych wystawiając na nich utwory Schaeffera. Wtedy "zasmakowała" mi scena. Jednak nie ciągnęło mnie do szkoły teatralnej, to nie jest rzecz dla mnie. Na marginesie myślę, że i oni by mnie tam nie chcieli choćby z powodu mojej wady wymowy. Zaczęły się studia i kontakt ze sceną się urwał. Dopiero po kilku latach, niespodziewanie, nasz były polonista wpadł na pomysł byśmy spróbowali wrócić na scenę. Wykluł się pomysł Formacji Chatelet, która w naszym zamyśle wcale nie miała być kabaretem.

I zaczęło się od wielkiego sukcesu?
Nie tak od razu. Pierwszy występ robiliśmy za własne pieniądze, własnym wysiłkiem. To było w 1997, pamiętam, że nosiliśmy przestawialiśmy stoły i meble w nieistniejącej już kawiarni "Jagiellońska". Poszło jednak rzeczywiście dobrze. Potem Krzysiek Niedźwiecki wpisał nas na PAKĘ, choć w zasadzie termin zgłoszeń już minął. Pani organizator powiedział, że musi nas dopisać do konkursu, bo my wygramy ten konkurs. I rzeczywiście zdobyliśmy Grand Prix. Był to niespodziewany sukces, także dla nas. Po pierwsze, bo formacja istniała tylko parę miesięcy. A po drugie, dlatego że Chatelet to taki nietypowy teatralny kabaret a taka twórczość nie zawsze trafia w gusta publiczności.

To wszystko było, więc nieco przypadkowe. Jak oceniasz ile w robieniu kabaretu zależy od dokładnego planu a ile od tego łutu szczęścia?
Szczęście przydaje się w każdym zawodzie. Bez tego uśmiechu losu nie da się chyba zrobić poważnej kariery. I również na kabaretowej scenie szczęście się przydaje – ktoś Cię zauważy, wyłowi z tłumu, zaproponuje realizację projektu. Ale także planowanie jest istotne. Obserwuję to szczególnie przy młodych kabaretach - tam pojedziemy, tu nie zagramy itd. Analizuje się czy to będzie opłacalne, jak wpłynie na popularność, czy za jakimś występem może pójść jakieś zamówienie dla telewizji itd. W swojej twórczości nie potrafimy robić czegoś pod publikę czy pod organizatorów. Wyznajemy filozofię pt. "Róbmy swoje", a reszta – może dzięki szczęściu, może dzięki talentowi – przyjdzie sama.

Rozumiem, że plany i szczęście w przypadku Formacji Chatelet nie zawiodły?
Nie można powiedzieć, że było różowo. Na początku były przecież okresy, kiedy najnormalniej nie mieliśmy pieniędzy. To był jeden z kilku powodów, poprzez które zmienił się nieco skład kabaretu. Część chłopaków zrezygnowała, ktoś pojechał pracować do Anglii, ja sam kładłem jakieś dachy. Szczęście przydało się jednak Formacji Chatelet - ciągle utrzymuje się na "kabaretowym rynku" i ma się, jak sądzę, całkiem nieźle.

A jak zaczęła się przygoda z telewizją?
W sumie znowu zadecydował przypadek czy łut szczęścia. Pierwszy był program "Świrnik" w krakowskiej TVP3. Zadzwonił do nas Krzysztof Haich i powiedział, że ma pomysł na program. My - dwaj Adamowie i Agnieszka Bigaj z kabaretu "Po Żarcie" dostaliśmy marne 4 tyś. na produkcję całego programu, kamerzystę i wolną rękę. Robiliśmy w sumie wszystko, praktycznie za darmo i była to bardzo fajna i pouczająca zabawa. Skończyło się, jak to zwykle w telewizji publicznej, że przyszła nowa ekipa i dla nas nie było już miejsca w ramówce.

I wtedy wkroczył TVN?
Może nie tak od razu, była jednak jakaś przerwa. Ktoś z TVN zobaczył nasze występy, to jak prowadziliśmy jakiś pokaz, spodobaliśmy się i zaproszono nas do "Usterki". Spodobała nam się koncepcja programu i weszliśmy w to. Demaskowanie pseudo fachowców było dla nas i dla widzów świetną zabawą. Natomiast "Maratonem Uśmiechu" kuszono nas dwukrotnie. Polecił nas do tego programu Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Jednak nie widzieliśmy się w roli komentatorów wmieszanych w publiczność programu i dlatego za pierwszym razem odmówiliśmy. Natomiast zgodziliśmy się teraz, gdy zaproponowano nam prowadzenie tego show ze sceny. Mamy spore doświadczenia związane z tzw. konferansjerką, od lat prowadzimy występy innych kabaretów czy inne wydarzenia artystyczne, nie jest więc to dla nas wielki problem.

A jakie widzisz różnice miedzy robieniem kabaretu w telewizji i tym robionym "na żywo"?
Hm. Na scenie jest bezpośredni kontakt z publicznością. Tu nie da się nic oszukać, poprawić, zrobić powtórne ujęcie. Od razu widzisz też reakcje widowni – czy łapią nasze skecze, czy dobrze się bawią. W telewizji musisz czuć kamerę, wyobrażać sobie widza, który kiedyś będzie to oglądał. Brak bezpośredniego kontaktu stwarza pewne problemy warsztatowe, ale wszystko da się wypracować no i zawsze można zrobić drugie ujęcie.

Mówiłeś, że do "Maratonu Uśmiechu" polecił was kolega z innego kabaretu. Jak wygląda środowisko kabaretowe? Jedna wielka rodzina czy raczej wyrywanie sobie kęsów w postaci kontraktów na występy?


Rozmiar: 10596 bajtów
Nie jest tak źle. Wydaje mi się, że bliżej nam do jakiejś wspólnoty. Choć sytuacja się zmienia. Teraz zrobiła się moda na kabaret i na scenie pojawili się młodzi gniewni, którzy nie zawsze grają czysto. Zdarzają się plagiaty czy wpychanie się na imprezy. Fakt imprez, na których młody kabaret może coś zarobić nie jest zbyt wiele, a zdrowa rywalizacja jest tu potrzebna jak w każdym środowisku, które chce się rozwijać. Ale z nieczystymi chwytami nie mogę się zgodzić. Ale środowisko kabaretowe to i tak najbardziej ze sobą zżyta i zdrowa społeczność artystyczna, nie ma tu tyle sztuczności i rywalizacji jak np. w branży muzycznej.

Grzanka i Małczyk to już nierozłączna para w świadomości widzów. Jakie są plusy pracy zespołowej w kabarecie a jakie minusy?
Zdecydowanie większa siła sceniczna - więcej da się zagrać, opowiedzieć widzowi, ma się większe oddziaływanie. Poza tym jeśli, tak jak w naszym przypadku, ludzie się lubią i dobrze dogadują, to praca staje się przyjemnością, ciągła zabawą. A długie podróże na występy w najodleglejszych zakątkach Polski, mijają w mgnieniu oka. Między mną a "Grzaną" jest właśnie taki bardzo kumpelski układ. Współpraca między nami układa się rzeczywiście dobrze. Jednak w przeciwieństwie do występów indywidualnych, w grupie trudniej podejmuje się decyzję i… zarabia się mniej pieniędzy.

Największy "kabaretowy" sukces, największa porażka?
Największym sukcesem jest to, że od naszego debiutu w 97’ wciąż pozostajemy na powierzchni, liczymy się w branży i nadal robimy swoje. To dla mnie bardzo istotne. Porażka? No może przegrana bitwa – to, że ciągle jeszcze nie umiemy pracować. Bo czasem, szczególnie na początku działalności jakiejś formacji, jest tak, że pomysły sypią się jak z rękawa. Jednak później trzeba wypracować sobie metody, zmusić się do sporego intelektualnego wysiłku, aby stworzyć kolejny program.
Jak to jest z tym kabaretem, trzeba się do niego urodzić czy da się tego gdzieś nauczyć? Szkoła kabaretowa? No nie wiem. Jeśli już to mogłaby nauczyć zachowań scenicznych. Jak mówić by być słyszalnym, jak się ustawiać by być dobrze widzialnym itd. Natomiast esencji kabaretu - żartu, piosenki, skeczu - tego wszystkiego chyba nie da się nauczyć. To rzeczywiście trzeba w sobie mieć, ten dar czy talent. Bo bez tego człowiek będzie "palił" na scenie najlepsze pomysły, najlepsze dowcipy.

Praca kabareciarza nie wygląda na ciężką. Raz na jakiś czas, godzina występu, w trakcie której śmiejecie się z siebie i widzów. Wygląda to na zabawę nie pracę. To pozory?
Oczywiście dla dobrego twórcy kabaretu musi on być przyjemnością zabawą i pasją. Ale nasza praca to nie tylko ta godzina. Ktoś kiedyś musi wpaść na jakiś pomysł, później trzeba go przerobić, doszlifować, wpisać w program. To wszystko jest ciężka praca trwająca godzinami. I czasami nie jest ona przyjemna np. gdy pomysłów brak a trzeba stworzyć coś nowego. Trzeba też być śmiesznym na scenie bez względu na to jak ciężki okres przeżywa się poza nią. To często bardzo trudne i ciężkie psychicznie. Jeśli jeszcze dodamy, że dla przykładu na ten godzinny występ do Olsztyna jedzie się 10 godzin to okazuje się, że ten kabaret to wcale nie bajka.

Jak zatem wygląda u was proces tworzenia – burza mózgów czy myślenie w samotności? Za pomysły odpowiada jedna osoba czy zespół?
Wszyscy zbierają pomysły i najczęściej jest to po prostu uchwycenie i wyostrzenie jakiegoś jednego szczegółu z normalnego życia. Czegoś co jest bliskie, każdemu widzowi. Indywidualne pomysły są "mielone" grupowo. Wszyscy się na nich wyżywają, wykręcają je na lewą stronę, dopracowują. Jednak właściciel pomysłu przez cały czas go pilotuje i ma decydujący głos.

A co gdy zawodzi wena?
To problem, gdyż nie ma (przynajmniej ja nie znam) sposobów na sprowadzenie natchnienia, przyciąganie dobrych pomysłów. Można i trzeba wypracować w sobie chęć do pracy tzn. wyłączenie się ze wszystkiego i poświęcenie się tylko temu jednemu zajęciu. To zwykle pomaga. Choć najgorzej jest robić coś na siłę – pomysły nie przychodzą a my i tak nie wyjdziemy do domów dopóki nie stworzymy programu. Z takiego systemu pracy często wychodzą buble.

A jak oceniasz poziom poczucia humoru Polaków?
Nie jest źle. Na pewno nie jesteśmy ponurakami, jak niektórzy chcą nam wmówić. Może nie zawsze jest to wyszukany, wysublimowany dowcip, ale cóż humor Polaków odzwierciedla ich życie. A telewizja zaniża nieco poziom i w zwykłych domach nadal salwy śmiechu padają w chwili, gdy ktoś poślizgnie się na skórce od banana. Natomiast królujący w niektórych kręgach niesmaczny dowcip to przejaw złego wychowania a często nawet chamstwa. Ogólnie nie jest źle, ale mogło by być lepiej. Dobry kabaret może pomóc w "śmiechowym treningu".

A mailowe dowcipy, szczególnie te o miejscu pracy, współpracownikach i szefie, wysyłane najczęściej w trakcie pracy?

Rozmiar: 16673 bajtów To moja zmora. Codziennie mam nimi zapchaną skrzynkę. Znielubię tego. Zresztą kabareciarz ma ciężko podwójnie, bo wszyscy chcą mu opowiadać dowcipy. A ja po dniu pracy mam już dość "śmichów-chichów", tym bardziej, że są to najczęściej żarty, które mam przyjemność słyszeć, czytać 10 raz. Koszmar. A swoją drogą ciekawe dlaczego ludzie bawią się w ten sposób w pracy? I dlaczego tematem tych dowcipów jest właśnie praca? Ale o tym musiałby powiedzieć coś więcej socjolog nie prosty reprezentant kabaretu.

A jak oceniasz kabaretową publiczność?
Jest różnie. Ostatnio niestety szerzy się kiepski zwyczaj występów na publiczności. Przychodzą wesołkowie i na głos komentują, przerywają, dogadują. Taki występ to mordęga, szczególnie dla młodego kabaretu, który nie potrafi jeszcze zareagować na taką sytuację. I mam tu prośbę do tych "ukrytych talentów" polskiego kabaretu. Jeśli chcecie występować to załóżcie grupę i jazda na scenę. A jeśli nie to pozwólcie bawić się innym. Ja sam najbardziej lubię grać czy prowadzić spotkania dla studentów. To wyrobiona kabaretowo publiczność, dlatego cały występ zwykle "gra się sam".

I na koniec. Jakie widzisz wady swojego zawodu.
Tak jak we wszystkich zwodach artystycznych praca w kabarecie bardzo przeszkadza w budowaniu normalnego życia osobistego. Nie znasz dnia ani godziny, gdy trzeba wsiąść w samochód i jechać na występ. W gorącym okresie w domu bywa się rzadko. To podstawowa wada. Inne to tylko techniczne niedogodności jak niepewność czy za rok będzie jeszcze odpowiednia koniunktura na nasz specyficzny kabaret. Ja w każdym razie nie zamieniłbym tego co robię na nic innego! To moja pasja, moja przyjemność i czerpię z niej mnóstwo satysfakcji.

Dziękuję za rozmowę.