W numerze m.in.
Zdrowie
Praca i kariera
Humor dnia
Jedzie rolnik z węglem, dojechał na wieś i krzyczy: .
- Węgiel przywiozłem! A koń się odwraca i mówi: - Tak, kurde, Ty przywiozłeś. |
Mieć plan działania i go realizować Z prezesem OFE PZU "Złota Jesień", p. Jakubem Tropiło o jego karierze zawodowej rozmawia Anna Wilczyńska. Jest Pan z wykształcenia fizykiem... Zgadza się. Skończyłem studia w 1988 roku. W sierpniu się obroniłem, we wrześniu rozpocząłem pracę w Instytucie Problemów Jądrowych. To był taki okres w którym byłem przekonany, że warto mieszkać pod mostem, żeby tylko zdobyć Nagrodę Nobla. Pracowałem nad pewnym eksperymentem, którego wyniki miały być materiałem do pracy doktorskiej. W międzyczasie spędziłem pół roku na stypendium w Mediolanie. Zarabiałem tam dużo, ale zdałem sobie sprawę, że nie potrafiłbym zaadaptować się do pracy poza Polską. Bardzo ciężko znosiłem rozstanie z rodziną i z przyjaciółmi. Chciałem pracować tutaj w Polsce. Kiedy podjął Pan decyzję o porzuceniu pracy naukowej? Czasy się zmieniły i dużo osób zaczynało robić coś ciekawego. Ten eksperyment, który zrobiłem nie był tak odkrywczy jak myślałem. Można było zrobić z tego doktorat, ale te dwie litery przed nazwiskiem same w sobie nie są ekscytujące, jeżeli nie kryją się za nimi jakieś większe osiągnięcia naukowe. Poza tym moja starsza córka właśnie miała iść do szkoły. W tym czasie zobaczyłem szereg reportaży w telewizji dotyczących narkomanii w szkole. Zastanawiałem się jak zapewnić mojemu dziecku lepsze warunki edukacji. W 1994 zacząłem poszukiwać pracy. Mając świadomość, że wielu kolegów z mojej branży zaczęło pracować w instytucjach finansowych, napisałem chyba do wszystkich banków i firm ubezpieczeniowych w Polsce. Czy od razu dostał Pan pracę? Miałem kilka odpowiedzi. W pewnym momencie przeżywałem nawet okres załamania. Myślałem: skończyłem wyższe studia, wydawało mi się, że mam w głowie poukładane, że mam dobre matematyczne podstawy. A tu zero odzewu. Wreszcie zaproszono mnie na rozmowę do PZU Życie. Zaproponowano mi pracę w wydziale aktuarialnym, na stanowisku specjalisty... czyli na najniższym stanowisku. Postanowiłem zaryzykować i zrezygnować z pracy w Instytucie. Miałem świadomość, że przy obecnej kondycji finansowej polskiej nauki nikt mnie już tam nie przyjmie ponownie. Po pierwszej pensji kupiłem całą siatkę słodyczy dla córki, na jakie kiedyś nie byłoby mnie stać. Jak dalej potoczyła się pańska kariera w PZU? Miałem sporo szczęścia. Jako jeden z pierwszych w Polsce zdałem egzaminy na licencjonowanego aktuariusza. Licencję uzyskiwało się po zdaniu 4 egzaminów z matematyki ubezpieczeń życiowych, matematyki finansowej, statystyki i teorii ryzyka. To zmieniło moją pozycję zawodową. Szybko po zdaniu egzaminu zostałem naczelnikiem wydziału aktuarialnego, a potem dyrektorem biura ekonomiczno-aktuarialnego. W 1998 roku byłem odpowiedzialny za przygotowanie planu finansowego dla powstającego właśnie PTE PZU. Jakoś tak wyszło, że potem zostałem prezesem... Jak Pan spędza wolny czas? I tu pojawiają się dwa problemy. Pierwszy to brak czasu na uprawianie hobby. A drugi to mnogość moich zainteresowań. Nie umiem się skupić na jednej dziedzinie. Zajmuję się fotografią i militariami, w szczególności białą bronią. Mam kolekcję kilkudziesięciu bagnetów. Jeżdżę też konno, ale traktuję to bardziej jako formę spędzania wolnego czasu ze starszą córką niż jako sport. Ostatnio odkryłem nową pasję, to genealogia. Zacząłem szukać starych fotografii oraz różnych dokumentów o mojej rodzinie. Sukcesywnie uzupełniam moje drzewo genealogiczne. Jakiej rady mógłby pan udzielić młodym osobom zaczynającym dopiero karierę zawodową? Jestem daleki od udzielania rad, bo zdaję sobie sprawę, że czasy się zmieniły. Ja na pewno miałem dużo szczęścia. Myślę, że warto mieć po prostu plan działania i konsekwentnie go realizować. Dziękuję za rozmowę. |
||