Tadeusz Olszański tym razem powraca do swoich korzeni, czyli trzeciego po Krakowie i Lwowie miasta Galicji – Stanisławowa. Tygla wielu kultur o pasjonującej historii, dziś zapomnianego, z wytartą ze współczesnych map nazwą. Stanisławów założyli w XVII wieku Potoccy, czyniąc zeń stolicę Podkarpacia i Pokucia. Świat przyjazny żyjącym obok siebie przez stulecia Polakom i Rusinom, Żydom i Ormianom, Hucułom i Węgrom.
W czasie II wojny światowej ten ośrodek najlepszych tradycji Rzeczypospolitej spotkał tragiczny los – wywózki na Sybir oraz zagłada ludności polskiej i żydowskiej, dokonywana najpierw przez NKWD, a następnie przez Gestapo oraz bandy UPA.
Stanisławów mimo wyniszczających doświadczeń pozostał miastem o bogatej historii i ciągle polskim rodowodzie. Dzięki unikatowej, autorskiej perspektywie tragiczne i nieznane dotąd wydarzenia, a jednocześnie wspomnienia szeroko obudowane faktografią, czyta się jak sensacyjną powieść. Losy osobiste zaś oraz najbliższych przyjaciół stają się kluczem do zrozumienia współczesnych stosunków między tak bliskimi niegdyś sąsiadami.
O autorze:
Tadeusz Olszański, ur. w 1929 r. w Stanisławowie. Maturę zdał w Opolu, studia dziennikarskie ukończył w Warszawie. Jako pisarz i dziennikarz zajmował się tematyką sportową i związaną z Węgrami. Sześciokrotnie relacjonował igrzyska olimpijskie, dwukrotnie mundiale. Napisał o tym piętnaście książek nagradzanych „Wawrzynami Olimpijskimi” i „Fair Play” UNESCO. Przetłumaczył z węgierskiego na polski 40 powieści i dramatów, napisał sześć książek o Węgrzech, w tym wielokrotnie wznawiane Budapeszteńskie ABC. W latach 1990–1994 był korespondentem Polskiego Radia i TVP na Węgrzech i w Jugosławii, co upamiętnił tomem reportaży o wojnie na Bałkanach Mój brat cię zabije! Aktualnie jest publicystą, pracuje w tygodniku „Polityka”.
Spis treści:
Ulica Cicha
Ulica Pełesza
Ulica Kamińskiego
Ćwiczeniówka
Ulbrichtówka
Ulica Sapieżyńska
Ulica Berka Joselewicza
Ulica Ormiańska
Dora i Jaremcze
Ulica Kamińskiego po raz drugi
Ulica na Sybir
Ulica Koszarowa
Ulica Kamińskiego po raz trzeci... i ostatni
Czarny Las
Getto
Tyśmienica
Plac Mickiewicza
Balatonboglar
Nagytarna
Postscriptum
Podziękowanie
Fragmenty:
[Dziś] nie ma […] Stanisławowa, jest Iwano-Frankiwsk. Ale w Iwano-Frankiwsku nadal najpiękniejszy jest Stanisławów. To, co dawne. Rynek z ratuszem, który z lotu ptaka ma kształt polskiego przecież Krzyża Walecznych, kościół parafialny zwany farą, w którym Henryk Sienkiewicz w swojej Trylogii pochował pułkownika Wołodyjowskiego, kościół ormiański, ulica Sapieżyńska przemianowana na Nezależnosti, cudownie secesyjny dworzec kolejowy, ulica Trzeciego Maja, dziś Hruszczewskiego, włącznie z peryferyjną kiedyś ulicą Cichą, po której wprawdzie śladu nie ma, ale mam ją w pamięci, jak to wszystko co było kiedyś miastem mego dzieciństwa. Wszystkie kościoły i kamienice, wszystkie ulice i uliczki śródmieścia aż do secesyjnej perły dworca kolejowego. Jądro miasta na zawsze pozostanie stanisławowskie, ale Stanisławowa już nie ma. Jest Iwano-Frankiwsk, zwłaszcza kiedy wychodzi się za dawne progi, na zachód w stronę Bystrzycy Sołotwińskiej i na wschód w kierunku Bystrzycy Nadwórniańskiej, które otaczając miasto, splotą się za chwilę w jedną rzekę. Tylko nurt spływających z Karpat obu Bystrzyc jest taki sam, wartki. I woda taka sama, czysta, ciągle nieskażona, każdy kamyczek widać. Nie ma już jednak zielonych łęgów nad rzekami, a zamiast wiklinowego gąszczu rozpanoszyło się blokowisko poprzedzielane szeregami skorodowanych samochodów oraz rzędami śmietników. Bloki, jeden przy drugim bloki i jeden za drugim. Klasyczne sowieckie szuflady do mieszkania. I to już jest Iwano-Frankiwsk, a nie Stanisławów.
* * *
Niezwykłe, że po latach rozproszenia nie tylko po całej Polsce, ale i świecie, z chwilą gdy tylko stało się to możliwe, zaczęliśmy wracać do miasta naszej młodości, szukać naszych ulic, domów, zapachu bram. Może to i najnormalniejsze pod słońcem, bo przecież z wiekiem najchętniej wraca się do korzeni...
Po raz pierwszy dotarłem do Stanisławowa w 1998 roku, a więc z górą po pół wieku, ale za to z synem Michałem i jednym z wnuków. Potem pokazałem Stanisławów mojej córce Agacie. Staram się bywać w moim mieście co dwa lata, zawsze w większym gronie szukających tych samych śladów, co ja. Ulice mego dzieciństwa nazywają się dziś inaczej, ale to przecież ciągle moje miasto. Trzy domy z czterech, w których mieszkałem przez czternaście pierwszych lat swego życia, nic się nie zmieniły. Tylko jeden zniknął z powierzchni, ten, z którego uciekaliśmy, parterowy dom z drewna pana Malca. Są moje szkoły, jest kościół ormiański, jest cudowny dworzec kolejowy. Jest też chwila zadumy, kiedy za każdym razem jedziemy złożyć wieńce w Czarnym Lesie.
Nazwy można zmieniać nie tylko ulicom, ale również miastom, ale przecież mają one swoją pamięć, swoje sumienie i są trwałymi pomnikami przeszłości. I ciągle, bez względu na to, jak się to miasto będzie nazywało, najpiękniejsze w nim będzie i pozostanie to, co było i na zawsze pozostaje Stanisławowem.