Spotkali się na studiach w radzieckim Leningradzie. On – przyjechał do Rosji z Francji, ona – ze zrujnowanej okupacją Polski. Połączyły ich wspólne zainteresowania, trudności życia codziennego, a przede wszystkim miłość. Miłość do siebie nawzajem i do kraju, którego dzieje oraz kulturę poznawali. Po powrocie do Polski oraz po otrzymaniu zatrudnienia na wyższych uczelniach swe losy na zawsze związali z Rosją, dokąd jeździli, gdy tylko nadarzała się sposobność.
Przez lata poznali setki osób – naukowców, pisarzy, artystów, ale i zwykłych Rosjan. To oni stanowią dla autorów „inną Rosję”, której pamięci została poświęcona ta książka.
O autorach:
Wiktoria Śliwowska – ur. 26 czerwca 1931 roku w Warszawie. Całe dorosłe życie spędziła w Instytucie Historii PAN, zdobywając kolejne stopnie aż do profesora zwyczajnego. Opublikowała wiele książek, artykułów, w tym część razem z mężem (monografię Hercena oraz tom poświęcony życiu i twórczości Andrieja Płatonowa). Przez ostatnie lata zajmowała się losem zesłańców polskich na Sybirze w XIX wieku.
René Śliwowski – ur. 2 lutego 1930 roku we Francji. Od 1953 roku związany z Uniwersytetem Warszawskim, gdzie w Instytucie Rusycystyki uzyskał stopień profesora zwyczajnego. Pracę naukową łączył z tłumaczeniami literatury rosyjskiej oraz publikowaniem licznych tomów utworów wybranych między innymi pisarzy Srebrnego Wieku. Ostatni przekład to powieść Generał i jego armia Gieorgija Władimowa.
Spis rzeczy:
Słów kilka na początek
We Francji i w Polsce (1930–1949)
Moja Francja
Spotkanie z Polską
Moja Polska
Przygotowania do wyjazdu. W drodze
W powojennym Leningradzie
Siedemdziesiąte urodziny Stalina. Wyjazd na ferie zimowe
Drugi semestr pierwszego roku
Siergiej Biernadski, syn Wiktora
Studia i rola Ziomkostwa
Manifestacja pierwszomajowa i początek wielkiej miłości
Na drugim roku. Wizyta w Urzędzie Stanu Cywilnego (ZAGS-ie)
Młodzi rodzice i nauka. Wyjazd na wakacje
Znowu w Leningradzie. Pokoik u Marii Iwanowny. Śmierć Stalina
Żegnaj Leningradzie! Czy się jeszcze zobaczymy?
Po powrocie do Warszawy. Początki pracy na Uniwersytecie Warszawskim i w Instytucie Historii PAN
Profesor Samuel Fiszman i marzec 1968 na Uniwersytecie Warszawskim
Jerszowiana
Komisja mieszana polsko-radziecka i dzieje wydawnictw źródłowych (Stefan Kieniewicz, Ilja Sałomonowicz Miller i Władimir Anatoljewicz Djakow)
Na stażach w Kraju Rad. Spotkania z „inną Rosją”
„Urok świata” – Natan Ejdelman
Arkadij Wiktorowicz Bielinkow i Natasza
Jurij Dawydow i Sława
U Wiery Zoszczenkowej
U pani Trieniowej, żony Konstantina
U pani Trietjakowej, żony Sergieja
Emigrantka Anna Kaszyncewa-Jewrieinowa
Basia Grigorjewna
U Miry Blinkowej
U Kati Sokołowej
Biełocerkowscy
U Juny i Siemiona Łandów
Wiera Lejkina-Swirskaja
Potomek rodu Stackelbergów
Jurij Michajłowicz Łotman i Zara Grigorjewna Minc
Boris Fiodorowicz Jegorow
Siergiej Załygin
Jakuck – stolica Republiki Sacha
Irkuck po raz drugi
Dwa razy Kazań
Przez Wołogdę do Archangielska
W Tomsku i pod Tomskiem w polskiej wsi Biełostok
Pożegnanie z „dziećmi kapitana Granta”
Pięćdziesięciolecie Polskiej Akademii Nauk w Moskwie. Pożegnania
O tym, co bezwiednie pominęliśmy...
Fragment:
Po jesienno-zimowych szarugach nadeszła nareszcie wiosna. Leningradzka. Liście na drzewach zielone, ale jakieś małe, anemiczne. Zieleń północy to nie zieleń południa. Ani nawet środkowoeuropejskich krajów. Ale ustąpiły już zimne wiatry od morza, powietrze złagodniało. Czuła to moja głowa, już bez kociołka z szarego baranka, który nosiłem zimą, wyglądając w nim niczym „un prince du Nord”, jak napisała po latach w reportażu o Polsce nasza przyjaciółka Jacqueline Chabaud, francuska dziennikarka.
Mamy już za sobą wieczór przyjaźni, przygotowujemy się do trzech dni świąt: jutro 1 Maja. Gdzieś koło szóstej nad ranem – głośna pobudka. Starosta wypędza nas z pokojów, zamyka je na klucz, schodzimy na dół nieprzytomni, senni – minie to nam raz–dwa, popędzani okrzykami: „Dawàj, dawàj!” formujemy szeregi, ruszamy na Newski i skręcamy na lewo. Wokół gwar, śmiechy; nie mogę się jakoś obudzić, ale przywołują mnie do porządku ciosy zadawane w plecy, twardymi, kolorowymi wypełnionymi trocinami kulkami na gumce. Odpustowa atrakcja w dzień pierwszomajowy. Sprzeciw wykluczony. Można się tylko odwrócić i skwitować wymuszonym uśmiechem.
Znalazłem się tuż obok koleżanki z wydziału historycznego, małej osóbki snującej się smętnie po korytarzach w granatowym ciepłym szlafroku do ziemi, coś tam rozpamiętującej i do czegoś wyraźnie tęskniącej. Byliśmy bohaterami dwóch kolejnych zebrań, ale specjalnej sympatii do niej nie czułem, choć już we trójkę z Romanem rozmawialiśmy o tym i owym.
*
Moje odczucia były jednak nieco inne. W cytowanym liście z 29 kwietnia 1950 roku po charakterystyce przygotowań świątecznych („W całym Akademickim Domu – generalne sprzątanie: mycie podłóg i okien, pranie firanek i bielizny. W domach studentów – przygotowania do towarzyskich wieczorków, sklepy pełne kupujących, miasto już dzisiaj ma świąteczny wygląd. Już od tygodnia na wszystkich wydziałach wszystkich uczelni odbywają się akademie połączone z zabawami studenckimi”) znajduję następujące zdania: „Wiecie, nigdy jeszcze nie miałam tak fantastycznych kolegów jak Roman i René – jest mi z nimi naprawdę dobrze, rozmowy są ciekawe i zawsze mi dużo dają. To tacy świeży, zdrowi chłopcy, pozbawieni wszelkiej dandysowatości, donżuaństwa itp.”. „Zdrowi” oczywiście w sensie „morale”…
*
Tak czy inaczej, maszerowaliśmy obok siebie Newskim Prospektem (czy może aleją Newską?), przystając wraz z cała naszą kolumną na każdym skrzyżowaniu, gdzie inni manifestujący przyłączali się do naszego pochodu. Nie wiedzieć czemu, robi się nam wesoło, gadamy o czymś bez przerwy, śmiejemy się jak starzy przyjaciele. I tak do samego Litiejnego, czyli kolejnej przecznicy, w którą my z kolei wchodzimy. Tu mamy czekać na znak. Trwa to długo. Znowu młodzież zabawia się kolorowymi kulkami na gumkach, co nam wydaje się idiotyczne. Zaczynamy już marznąć, przydałoby się coś na rozgrzewkę. Śladem kilku kolegów zaglądamy do narożnej kawiarni. Nazywa się Kafe-Awtomat. Wykupuje się żetony, jeden na kawę lub kakao z zagęszczonym mlekiem, drugi na smaczną bułkę drożdżową z rodzynkami lub polaną białym lukrem. Żeton wsuwa się do szpary, a potem podstawia kubek pod mosiężny kran – i sprawa załatwiona. Bułkę wyjmuje się z szafki. Później, podczas sprawiających nam wielką przyjemność spacerów po pięknym Newskim, który wtedy nie był tak zatłoczony jak w latach następnych – o meldunek w Leningradzie było bardzo trudno, a bez niego nie można tu kupić biletu i przyjechać do miasta – często zachodziliśmy do tego miłego przybytku. Zauważyliśmy wtedy, że płyn nalewany jest do kubków rozmaicie: raz więcej, za drugim razem mniej. Kiedyś zdarzyło się, że po wsunięciu żetonu musiałem na pożądany płyn dłużej czekać. Zacząłem się rozglądać bezradnie, ale spostrzegłem dużą szparę między ściankami z kranami na kawę i kakao. Wlepiłem więc w nią oko i cóż ujrzałem? W drzwiach za ścianą stanęła kobieta w białym czepku i kitlu z dzbankiem w ręku, która jęła wlewać jego zawartość tam, gdzie należało. Wtedy dopiero z mojego kranu popłynęła gorąca kawa. Po tym odkryciu z jeszcze większą przyjemnością odwiedzaliśmy nasz Awtomat i polecaliśmy go wszystkim udającym się do Leningradu znajomym. Dziś nie ma już tej atrakcji. W ramach transformacji działa tam elegancka restauracja z grillem, czy coś podobnego. A szkoda…
Potem dano hasło do wymarszu. Szliśmy i szliśmy w ogromnym zorganizowanym pochodzie z transparentami, proporcami i chorągiewkami, co pewien czas zatrzymywaliśmy i włączały się do nas nowe kolumny, wszystko od lat ustalone i zorganizowane. Umknąć nie było jak – wszędzie stały patrole konne lub ciężarówki. Kiedy w końcu dotarliśmy na plac Zamkowy, gdzie urządzono trybuny, gdy przeszliśmy przed stojącymi na nich dygnitarzami, nareszcie mogliśmy się rozejść i wrócić do akademika, a tam – walnąć na łóżko i zasnąć. Wszyscy już spali na dobre, kiedy usłyszałem ciche pukanie. W drzwiach stała moja towarzyszka z manifestacji w swym granatowym, długim szlafroku. W jej pokoiku spała wśród pozostałych Estonek skulona na swoim łóżku Heli Wachter, przyszła żona Romana. Wymknąłem się stamtąd o świcie. Zaczęło się nowe, pełne szczęśliwości życie.
*
Pełne szczęśliwości, ale też i udręki. Zaczęliśmy opuszczać najnudniejsze wykłady i namiętnie chodzić do kina. Na wszystko. Na poranki i seanse wieczorne. Byle być razem w ciemnej sali i przytuleni do siebie patrzeć w ekran. Repertuar był bardzo różnorodny, bo w tym czasie masowo wyświetlano tak zwane filmy-trofea. Poprzedzał je napis: „Etot film wziat w kaczestwie trofieja sowietskoj armijej…”. („Film ten sowiecka armia wzięła w charakterze trofeum…”), żadnych wstępnych informacji o produkcji, aktorach, nawet tytułu oryginalnego nie było. Czasami René przypominał sobie, że oglądał ten film we Francji, na przykład znakomity Bunt na Bounty z Charlesem Laughtonem i inne. Chodziliśmy też chętnie do kawiarni, do słynnego Nordu przemianowanego w ramach walki z kosmopolityzmem na naszych oczach na Siewier (dziś jest to kawiarnia-restauracja Siewier-Nord i zapachy z kuchni przeszkadzają w rozkoszowaniu się kawą i ciastkami); w tym samym czasie bułki francuskie stały się miejskimi i tak dalej. Nas to bardzo bawiło, o strasznych konsekwencjach tej walki niewiele wiedzieliśmy. Bywaliśmy też w tanich restauracyjkach, gdzie zamawialiśmy jajecznicę z amerykańskiego proszku i wino (!), czasami w Astorii na jakieś rarytasy – tam z kolei przesiadywał sam Arkadij Rajkin otoczony wianuszkiem pięknych dziewcząt. À propos owego proszku jajecznego nie mogę sobie odmówić przyjemności przytoczenia pewnego anegdotycznego zdarzenia: jajka pojawiały się w sprzedaży rzadko, szybko znikały; w takiej właśnie sytuacji znalazł się pewien klient, który miał już kwit na owe kurze specjały, ale właśnie się skończyły. Kasjerka woła więc przez cały sklep: „Masza, pieriebiej grażdaninu jajca na jaicznyj poroszok!” („Masza przerób obywatelowi jajka na proszek jajeczny!”). Znowu mieliśmy powód do śmiechu i temat do opowiadania. Na taki tryb życia wkrótce zaczęło nam brakować rubli mimo wysokiego stypendium. Trzeba było pożyczać, no i opamiętać się. Zwłaszcza że zbliżały się egzaminy i padł na nas blady strach, że źle zdamy i wyrzucą nas ze studiów. W dodatku opinię mieliśmy już zszarganą.