Warszawa, wrzesień 1939: Irenka Górecka, młoda tancerka z kabaretu, ucieka z bombardowanej stolicy wraz ze swoim sąsiadem Witoldem Kiersnowskim i jego szoferem. Kiersnowski, urzędnik jednego z ministerstw, przewozi bardzo cenny obraz, autoportret Rembrandta, który jest własnością pewnej hrabiny, a z obawy przed Niemcami ma zostać wywieziony do Szwajcarii. Niestety, w czasie drogi Kiersnowski i szofer giną, a Irenka zostaje sama z Rembrandtem.
W dodatku znajduje małego żydowskiego chłopca, który stracił matkę... Od tej chwili Irence grozi podwójne niebezpieczeństwo, związane zarówno z ukrywaniem Rembrandta, jak i żydowskiego dziecka.
Rembrandt, wojna i dziewczyna z kabaretu to napisana z humorem powieść o prawdziwej przyjaźni i bezinteresownym poświęceniu. Książka, która wzrusza i jednocześnie wywołuje uśmiech na twarzy.
Manula Kalicka – pisarka, niekiedy dziennikarka. Ukończyła na Uniwersytecie Warszawskim najpierw polonistykę, a później dziennikarstwo. Obecnie studiuje historię sztuki. Odchowała młode, szczęśliwie się rozwiodła i napisała powieść.
Wysłała ją na konkurs Świata Książki. Wygrała pióro (ale nie było ono złote, jak obiecywanoJ). Powieść – Tata, one i ja – ukazała się w 2002 roku i odniosła duży sukces. Równocześnie Manula, przypomniawszy sobie o zawodzie dziennikarza, napisała artykuł, swój pierwszy. Skoro go już napisała, to i wysłała. Do „Polityki”, bo postanowiła być ambitna. Przyjęli go, i w ten to sposób zadebiutowała też jako dziennikarka, z dużym opóźnieniem, ale jednak. Napisała kilka większych tekstów do „Polityki”, „Wiedzy i Życia”, „Feniksa”, a także kilkanaście rozrywkowych opowiadań wydrukowanych przez „Claudię”.
Jej następne powieści – Szczęście za progiem i Wirtualne zauroczenie – weszły na listy bestsellerów Merlina i „Rzeczpospolitej”.
Fragment
15 września 1939 roku
Lasy Mazowsza. Gdzieś w nich...
Duży palec wybił się na niepodległość i wyglądał z jedwabnej pończoszki. Był lekko czerwony i obrzmiały, a duża mrówa lazła po nim dość żwawo. Irenka siedziała w głębokim wykrocie i przyglądała się dziurawej pończosze, paluchowi i mrówce bez większych emocji.
Była kompletnie odrętwiała. Nachyliła się i zepchnęła mrówkę na trawę, poprawiła pończochę tak, by nie obciskała zanadto palca, i zaczęła się przyglądać chmurkom, co na niebie szybowały sobie niefrasobliwie. Położyła się wygodnie na trawie, podłożyła rękę pod głowę i gapiła się, starając się nie myśleć o niczym. Pachniało miętą i paprocią, tą leśną, niepozorną paprotką, która zwieszała swoje liście akurat tuż obok jej głowy. Było jej dobrze. Chciała zasnąć, odpłynąć gdzieś w nicość, przez chwilę chociaż zapomnieć. Niestety, kolejna mrówa zdecydowała się wleźć jej na nogę. Podniosła się więc i pacnęła mrówiszona tak, że poszybował gdzieś w przestrzeń. Trzeba było jednak pomyśleć. Chmury przykryły na kilka sekund słońce i zrobiło się jakoś ciemno.
Za Boga nie wyjdę z tego lasu. Nie ma mowy, bym szła dalej drogą. Pójdę lasem, tak będzie bezpieczniej. Pójdę lasem, póki będzie las. Ale las pewnie się wkrótce skończy. No to wtedy pójdę jaką drożyną wiejską. Najlepiej zaś: będę pełzała. Rowami się przemykała, lasami. Tak. Boże, kto wymyślił wojnę? Mężczyźni oczywiście. Muszę gdzieś się zapaść i przeczekać. Tylko gdzie, do diabła, mam iść? Północ, południe, wschód czy zachód? No, zachód raczej odpada! Północ też. Już oni tam na pewno to wybrzeże zdobyli.
Teoretycznie plan był taki: mknąć na południowy wschód w kierunku granicy z Rumunią. Może tego powinna się trzymać?
Boże!!! Czemuż spotkałam Kiersnowskiego i próbowałam uciec z Warszawy? Złe mnie podkusiło i teraz za karę siedzę sama jak ten dzik w lesie, jestem głodna i mam dziurę w pończosze. No i mam jeszcze tego przeklętego Rembrandta.
Popatrzyła z odrazą na metalową tubę, która leżała tuż obok niej, w dziurze, porzucona na łaskę mrówek wdrapujących się na nią z cierpliwością godną lepszej sprawy. Metalowa tuba była śliska jak diabli i mrówki co chwilę odpadały od niej, jak taternicy od grani. Ale wciąż ją od nowa atakowały. Głupie mrówy.
Trąciła ją nogą w dziurawej pończosze, tuba się poturlała i kilka mrówek zniknęło pod toczącym się walcem.
Tuba to też jest pewien problem. Ktoś mi jeszcze może dać w głowę z powodu tuby. Tuba wyglądała... jakby w niej było COŚ... coś wartościowego. Wiadomo, że jak ktoś ucieka, to bierze to, co ma najcenniejszego. A tuba wyglądała, jakby było w niej coś naprawdę cennego. I było. Autoportret Rembrandta. Tak powiedział dyrektor Kiersnowski:
– Niech pani potrzyma tego Rembrandta – rzekł i podał jej tubę.
– Rembrandta? – zdziwiła się
– Tak, hrabina Łęska poprosiła mnie, bym go zabrał za granicę. Mamy ten autoportret przekazać jej bratankowi, który mieszka w Szwajcarii. Tam będzie bezpieczniej. Nie wiadomo, co tym szkopom strzeli do łba!
– A!– powiedziała inteligentnie Irenka, bo co miała powiedzieć. Potrzymała przez chwilę Rembrandta na kolanach i oddała Kiersnowskiemu, który upchnął tubę z tyłu samochodu, na półeczce za siedzeniem.