Liverpool

LIVERPOOL to przykład cenionego obecnie w świecie kina minimalistycznego, którego Lisandro Alonso jest jednym z czołowych twórców. W swym najnowszym filmie przedstawia głęboki portret człowieka nie umiejącego zaadoptować się we współczesnym świecie. To przypowieść o człowieku, który wciąż ucieka, nie potrafiąc znaleźć swego miejsca na ziemi. Farrel, pięćdziesięcioletni mężczyzna, po latach spędzonych na morzu, postanawia wrócić do domu. Wraca do Ziemi Ognistej, położonej najdalej na południe prowincji Argentyny, by odwiedzić matkę, o ile ta jeszcze żyje...

Ostatnie 20 lat Farrel spędził na morzu, prowadząc życie nihilisty – pił, żeby zapomnieć, płacił kobietom, żeby z nim spały, nie miał żadnych przyjaciół. Kiedy dociera do rodzinnego domu, okazuje się, że matka rzeczywiście jeszcze żyje, ale jej kontakt ze światem jest już znikomy. Jednak w domu jest jeszcze jedna bardzo bliska mu osoba, o której istnieniu nie wiedział...

---------------

Postać człowieka wyobcowanego, samotnika, nie po raz pierwszy pojawia się w twórczości Lisandro Alonso. O ile jednak w Los muertos bohater po powrocie z więzienia doskonale odnajduje się w swoim naturalnym otoczeniu, o tyle bohater Liverpoolu pozostaje outsiderem, który nie potrafi dostosować się do zastanej rzeczywistości.

Alonso podejmuje w tym filmie bardziej uniwersalny problem, motyw ucieczki, bardzo aktualny w dzisiejszej rzeczywistości, kiedy granice państw są otwarte i porzucenie dotychczasowego życia nie jest trudne. Człowiek wszędzie egzystuje jako część społeczeństwa, przynależy do pewnej grupy społecznej, z której często chce uciec i zostawić daleko za sobą. Problem pojawia się później, kiedy okazuje się, że ucieczka w wielki świat niewiele zmienia. Tak jak w przypadku bohatera Liverpoolu. Mimo, że przemieszcza się geograficznie, wciąż pozostaje się w miejscu. Niewiele osiągnął, bo nie potrafi odnaleźć w tym nowym świecie, a po powrocie nie pasuje już do swojej dawnej lokalnej społeczności. I znów ucieka...

KOMENTARZE REŻYSERA:

Bardzo dużo czerpię ze spotkań z ludźmi, przypominam ich gesty, zachowania. To co udaje mi się zobaczyć u innych zawsze bardziej intryguje mnie niż to, co narodzi się w mojej głowie. Inspirację znajduję w naturalnych plenerach.

W przeciwieństwie do moich poprzednich filmów, które kręciliśmy zazwyczaj w ciągu czterech tygodni, albo nawet mniej, tym razem było inaczej. Poświęciliśmy mu kilka miesięcy, podczas zimy, w okolicach lasu i morza, w najbardziej wysuniętej na południe miejscowości na świecie.

W swoim filmie opowiadam o alkoholiku, który powraca po 20 latach do rodzinnego domu, żeby odwiedzić matkę. Pracując na frachtowcu wciąż był w podróży. Przemieszczał się z miejsca nam miejsce, z północy na południe, ze wschodu na zachód. Stąd wszystkie jego myśli krążą wokół statku, załogi i otaczającego ich morza.

To postać bardzo zamknięta w sobie, niedostępna. Interesowało mnie, co otrzymał od świata, w którym żyje. Jego poddanie się, samotność, brak motywacji i nadziei na to, że coś może się w jego życiu zmienić, że jego życie może być inne, że może mieć możliwość związania się z kimś bez poczucia nieufności i myślenia, że będzie źle traktowany.

Chciałem spróbować dotrzeć do tego, co dzieje się w jego głowie, pełnej czarnych, gorzkich wspomnień. Podążyć śladami człowieka uciekającego, kiedy tylko dostrzeże, że ktoś się do niego zbliża, który nie potrzebuje utrzymywać kontaktu z ludźmi, ani wiązać się z nikim, chce samotnie iść własną drogą.

Chciałem sfilmować jego twarz, kiedy dowiaduje się, że istnieje nowa, bardzo bliska mu osoba, która mieszka w tej samej miejscowości i sypia z byle kim, żeby przeżyć, i która opiekuje się jego matką.

Stawiam w tym filmie wiele pytań. Czy to spotkanie może zmienić sposób jego życia? Czy tych dwoje ludzi pozwoli sobie poczuć to, czego nigdy dotychczas nie czuli do kogokolwiek? Czy fakt, że dowiedzieli się o istnieniu krewnego, którego istnienia nie byli świadomi może zmienić ich patrzenie na świat? I w końcu co Farrel zrobił swojej matce i czy jest w stanie spojrzeć jej w oczy?

 

------------------

„LIVERPOOL JEST W ARGENTYNIE”

rozmowa z Lisandro Alonso podczas MFF Cannes 2008, gdzie Liverpool miał swoją premierę.

(Premiera Liverpoolu, odbyła się w maju podczas festiwalu w Cannes w ramach sekcji „Director's Fortnight”. W rozmowie z Tomaszem Bielenią argentyński reżyser opowiedział o ewolucji swojej twórczości, sposobie pracy z niezawodowymi aktorami oraz inspiracji muzyka Beatlesów.)

- Byłeś kiedykolwiek w Liverpoolu?

Lisandro Alonso: Nie. Wymyśliłem taki tytuł dla swojego filmu, ponieważ główny bohater jest marynarzem, a ja zawsze wyobrażałem sobie Liverpool jako wielkie portowe miasto.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że zamierzasz kręcić Liverpool, naiwnie myślałem, że to będzie Twój pierwszy film realizowany poza Argentyną. Tytuł nie ma jednak nic wspólnego z geografią.

Lisandro Alonso: Pierwsza inspiracja pojawiła się podczas podróży do Chile, gdzie pracowałem nad montażem poprzedniego filmu "Fantasma". Jeden z wieczorów spędziłem w malutkiej restauracji, w której przygrywał zespół wykonujący covery piosenek Beatlesów. Byli zabawni, ale z drugiej strony w ich występie było też coś niepokojąco smutnego. Ten niesamowity nastrój sprawił, że zacząłem coraz intensywniej myśleć o mieście Beatlesów, przeglądać stare fotografie a wreszcie zdecydowałem się nazwać tak swój film.

- To była więc muzyczna inspiracja. Spodziewałem się bardziej futbolowych konotacji...

Lisandro Alonso: Nie, to byli Beatlesi. Chciałem nawet użyć ich piosenek w filmie, ale prawa do ich wykorzystania są tak drogie, że nie było mnie na to stać.

- Twoje dotychczasowe filmy układają się w rodzaj zamkniętej trylogii. Kiedy usłyszałem, że realizujesz nowy film, spodziewałem się czegoś nowego. "Liverpool" nie odbiega jednak od tego, co do tej pory nakręciłeś.

Lisandro Alonso: Kiedy mówiłem, że La Libertad, Los MuertosFantasma są rodzajem trylogii, miałem na myśli to, że już więcej nie będę pracował z aktorami, którzy wystąpili w tych filmach. Liverpool wydaje mi się jednak najbardziej fabularną z moich produkcji. Co prawda nadal nie korzystam z usług profesjonalnych aktorów, ale w najnowszym filmie oni nie grają już siebie samych, tak jak to miało miejsce we wcześniejszych filmach, tylko są przeze mnie "reżyserowani". Wykonują moje polecenia, odwrotnie niż w przypadku La Libertad czy Los Muertos, gdzie koncentrowałem się głównie na ich obserwacji. Nie wydawałem żadnych poleceń. Tym razem to ja decydowałem o wszystkim, co robią: kiedy mają zapalić papierosa, iść, usiąść, odwrócić się. Odchodzę więc od dokumentalizmu swoich pierwszych filmów, ale zgodzę się że Liverpool to nadal "moje kino".

- Czyli to nie byli profesjonalni aktorzy?

Lisandro Alonso: Nie, tak jak w przypadku moich poprzednich filmów, to byli naturszczycy.

- Jak ich znalazłeś?

Lisandro Alonso: Kiedy pojechałem odwiedzić miejsce, gdzie mieliśmy kręcić zdjęcia, po prostu natknąłem się na mieszkających tam ludzi.

- Podobno spędziłeś z ekipą aż dwa miesiące w tych ekstremalnych warunkach ("Liverpool" kręcony był w najdalej położonej na południu miejscowości w Argentynie)? Podejrzewam, że mogliście nakręcić ten film szybciej. Czy to specjalna strategia, by tak intensywnie wydłużyć okres zdjęciowy?

Lisandro Alonso: Chciałem po prostu jak najpełniej doświadczyć "bycia tam". Razem z ekipą mieszkaliśmy z tymi ludźmi, by lepiej poznać ich sytuację, by mocniej wczuć się w ich położenie. Wykorzystuję więc tę wymówkę, jaką jest kino, by zbliżyć się do interesujących mnie ludzi. Poza tym nie dowiedziałbym się z telewizji, w jaki sposób oni żyją, w jaki sposób się poruszają, jak wygląda ich życie.

- Czy nie jest też tak, że wybierasz ten sposób pracy, by lepiej poznać motywacje swojego bohatera, że ten pobyt tam pozwala ci w jakiś sposób wczuć się w jego położenie?

Lisandro Alonso: Właściwie to nigdy nie używam scenariusza, jedynie rodzaj "przewodnika", kilka kartek. Moi "aktorzy" nigdy nie wiedzą, jak będzie wyglądać cała historia, nie jest im to do niczego potrzebne. Kiedy przyjechałem na miejsce, gdzie kręciłem Liverpool i pomieszkałem tam trochę, dopiero wtedy zacząłęm konstruować pewną historię. Zasięgałem wtedy ich rad - oni dawali mi pewne wskazówki. Mówili na przykład coś w rodzaju "Nie, to nie pasuje to tego miejsca". W ten sposób współpracowaliśmy. Wiele rzeczy powstawało tam na miejscu, a z drugiej strony nie nakręciłem też wielu scen, które miałem w głowie zanim się tam pojawiłem.

- Twoja metoda przypomina mi sposób pracy z aktorami meksykańskiego reżysera Carlosa Reygadasa. Dostrzegam też pewne głębokie powinowactwo między waszymi filmami. Co o tym sądzisz?

Lisandro Alonso: Uwielbiam kino Carlosa, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Planujemy nawet współpracę przy naszych następnych projektach. To co zrobił w swym ostatnim filmie Ciche światło, było niesamowite.

- Ciche światło pokazywane było w zeszłym roku w konkursie canneńskiego festiwalu. Twój Liverpool, mimo że już czwarty raz pojawiasz się w Cannes, znów startuje w bocznej sekcji imprezy (Director's Fortnight). W tegorocznym konkursie mamy za to dwa inne argentyńskie filmy - LeoneraKobieta bez głowy. Nie jesteś odrobinę rozczarowany?

Lisandro Alonso: To nie jest kwestia rozczarowania lub nie. Po prostu staram się robić jak najszczersze kino. Cieszę się, że po raz kolejny mogę zaprezentować swój film w Cannes. Może jestem jeszcze za młody, by brać udział w konkursie? To przecież dopiero mój czwarty film.

- Twoje wszystkie filmy są stosunkowo krótkie (Liverpool jest najdłuższy - trwa 84 minuty). Czy zanim rozpoczniesz zdjęcia, wiesz już jaka będzie jego długość?

Lisandro Alonso: Nie mam pojęcia. To wszystko wychodzi w montażu. Ale to prawda, wolę krótkie formy, lepiej się w nich czuję.

- Wydaje mi się, że znakiem rozpoznawczym twoich filmów są ich rozpoczęcia. Czerwone litery na czarnym tle i muzyka zespołu Flormaleva.

Lisandro Alonso: Kilkanaście lat temu, kiedy marzyłem o tym, by być gwiazdą rocka, byłem członkiem tego zespołu. Lider Flormalevy odpowiada za dźwięk w moich filmach. Wie więc dokładnie o co mi chodzi. Nie muszę mu właściwie tłumaczyć, jakiej chcę muzyki, zawsze idealnie trafia. W przypadku Liverpoolu chcieliśmy jakiejś wesołej, punkowej piosenki.

- Która brzmi jednak dość potężnie. Dźwięk i muzyka w twoich filmach dodają im pewnej ciężkości, jakiejś gęstości.

Lisandro Alonso: Masz rację. Dlatego zawsze wykorzystuję muzykę na początku filmu, jako podkładu do napisów, aby wprowadzić widza w pewien klimat. Na końcu filmu zdecydowanie wolę ciszę.

- Przeczytałem, że zanim zacząłeś zdjęcia do Liverpoolu zastanawiałeś się co tak naprawdę twój bohater Farrel, zrobił swojej matce (w filmie tego nie wyjaśniasz). Czy zrozumiałeś już jego motywację?

Lisandro Alonso: Nie mam pojęcia. Nadal nie wiem dlaczego 20 lat wcześniej opuścił swój rodzinny dom i został marynarzem.

Dziękuję za rozmowę.

(rozmawiał Tomasz Bielenia, INTERIA.PL)

--------------------------------

LISANDRO ALONSO I KINO ARGENTYŃSKIE

O debiucie pełnometrażowym Lisandro Alonso, filmie La libertad, pisano: to jedno z tych dziwactw, do których zdążyło nas już przyzwyczaić tak zwane Nowe Kino Argentyńskie.

Od kilku lat na festiwalach pojawiają się filmy argentyńskie, które obok cech indywidualnych związanych z osobą firmującego je twórcy - często reżysera, scenarzysty i montażysty zarazem, mają wiele cech wspólnych pozwalających traktować je jako elementy większego zjawiska w kinie współczesnym. Łączy je fascynacja życiem codziennym zwykłych ludzi wybranych z różnorodnego tłumu pozbawionego poczucia wspólnoty i tożsamości - narodu argentyńskiego.

Argentyna często utożsamiana jest z Buenos Aires - portem zbudowanym przez europejskich emigrantów, metropolią, w której mieszka jedna trzecia ludności kraju. Porteños (mieszkańcy Buenos Aires) zawsze uważali się za Europejczyków - Włochów, Francuzów, Żydów, Hiszpanów, tylko nie za Latynosów, którymi tak naprawdę są. Pielęgnowali swoje odrębne tradycje jakby w obawie przed degradującym wpływem nowej ojczyzny, prymitywnej i zbyt wielkiej, by ją "ucywilizować". Młodzi filmowcy odrzucają tę mentalność oblężonej twierdzy i próbują ukazać relacje pomiędzy różnymi grupami etnicznymi, a także Argentynę z dala od Buenos Aires.

Problematyka filmów argentyńskich jest szczególnie bliska Europejczykom, ponieważ stawiają one pytanie o miejsce Cywilizacji Zachodniej we współczesnym świecie. Na ile można zachować czystość kulturową, kształtować globalną rzeczywistość, samemu pozostając niezmienionym? Kiedyś Europejczycy podbili świat, ale dzisiaj role się odwróciły. Jak długo jeszcze Europa będzie w stanie opierać się "barbarzyńcom", którzy zdobywają właśnie kolejny z jej fortów zamorskich - Buenos Aires. Czy Paryż lub Londyn z milionami Afrykańczyków, Muzułmanów, Azjatów i Latynosów to jeszcze "nasze miasta" czy podobnie jak Porteños powinniśmy rozejrzeć się wokół siebie i zastanowić, kim będziemy za kilka dziesięcioleci?

Lisandro Alonso pomimo młodego wieku i stosunkowo niewielkiego jeszcze dorobku, jest jednym z najbardziej charyzmatycznych filmowców argentyńskich, uważany przez wielu za wizjonera. Jego filmy to esencja naturalizmu poetyckiego - stylu wypracowanego przez nowe pokolenie argentyńskich reżyserów, z których wielu (Martel, Caetano, Trapero, Burman) odnosi międzynarodowe sukcesy. Alonso w sposób najbardziej ortodoksyjny, a przez to hermetyczny i czysty, realizuje założenia nowej szkoły.

Każdy z filmów Alonso jest efektem kilkuletniej pracy nad misternym w swej prostocie scenariuszem. Bogata symbolika jest zawarta w zwykłych przedmiotach i wydarzeniach wydobywanych z tła przez umiejętnie skomponowane i dynamicznie rozwijające się ujęcia. Alonso jest też mistrzem wpływania na emocje widza za pomocą obrazów, prostych, ale natchnionych.

Doznanie prawdy przez widza - to ambitny cel, który stawia sobie Alonso. Jego metoda to jeden z najciekawszych sposobów łączenia prawdy i fikcji we współczesnym kinie.

REŻYSER

LISANDRO ALONSO jest jednym  z najbardziej utalentowanych i wyróżniających się twórców kina argentyńskiego. Urodził się w 1975 roku w Buenos Aires, tam też przez 3 lata studiował reżyserię w Universidad del Ciné.

W 1995 roku napisał scenariusz i wraz z Catriel Vildosolą zrealizował film krótkometrażowy Dos en la vereda. Później pracował jako asystent reżysera przy realizacji kilku filmów fabularnych. Debiutował w 2001 roku filmem La libertad. To pierwsza część trylogii, na którą złożyły się jeszcze dwa późniejsze filmy: Los muertos (2004); i Fantasma (2006) – wszystkie pokazywane na MFF Cannes. W tegorocznej edycji festiwalu zaprezentował LIVERPOOL.

W 2003 roku założył w Buenos Aires firmę producencką 4L, żeby móc produkować własne filmy.

FILMOGRAFIA:

- LIVERPOOL (2008)

- Fantasma (2006)

- Los muertos (2004)

- La libertad (2002)

- Dos en la vereda (1995, kr.m.)

NAGRODY:

 - Los muertos (nagroda Krytyki na MFF Lima, Peru 2004; nagroda za Najlepszy Film Niezależny na MFF Karlove Vary, Czechy 2005)

- La libertad (nagroda FIPRESCI na MFF Oslo, Norwegia 2001; 2 nagrody na MFF Rotterdam, Holandia 2002)


Komentarze