Krew z kamienia

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia na weneckim Campo Santo Stefano ginie czarnoskóry mężczyzna, jeden z nielegalnych imigrantów trudniących się handlem ulicznym, tak zwanych vu cumprà (od vuoi comprare? - chcesz kupić?). Morderstwo jest dziełem profesjonalistów, co wydaje się dziwne, bo komu mogłoby zależeć na śmierci tak mało znaczącej osoby?

2.jpgZ początku wszystko wskazuje na to, że dochodzenie nie ruszy z miejsca. Nie sposób zidentyfikować ofiary, a zeznania świadków są niedokładne. Jednakże upartemu, kierującemu się intuicją komisarzowi Brunettiemu udaje się dotrzeć do mieszkania denata i znaleźć tam coś, co czyni sprawę jeszcze bardziej tajemniczą, ale i niezwykle frapującą. Wkrótce potem zwierzchnik nakazuje komisarzowi zaniechać poszukiwań morderców, dając mu do zrozumienia, że kontynuowanie śledztwa wiązałoby się z wielkim niebezpieczeństwem.

Nota o autorze:

Urodzona w Nowym Jorku  w rodzinie irlandzko-hiszpańskiej Donna Leon po raz pierwszy odwiedziła Włochy w roku 1965 będąc na studiach  i przez następne dziesięć lat przyjeżdżała tam regularnie, w międzyczasie pracując w USA, w Iranie, w Chinach i w Arabii Saudyjskiej jako nauczyciel angielskiego.  Sama Donna Leon  mówi o sobie, że jest kimś zupełnie  bez ambicji, że jedno,  czego zawsze chciała, to żeby w życiu było zabawnie i miło. Przez ponad 15 lat, jak mówi, nigdy nie mieszkała na tym samym kontynencie, ale dziewięć miesięcy spędzone w Arabii Saudyjskiej było dla niej tak strasznym doświadczeniem, że postanowiła przestać podróżować i osiedlić się w Wenecji. Załatwiła sobie pracę na uniwersytecie marylandzkim, który współpracował  z amerykańskimi bazami wojskowymi w Veneto (Wenecja Euganejska)  co pozwoliło jej mieszkać tam, żyć jak Włoszka, a pracować jak Angielka, czyli wykorzystując znajomość języka ojczystego.

Przypadek sprawił, że napisawszy książkę, która przeleżała półtora roku w szufladzie, wysłała ją  na konkurs do Japonii i zdobyła pierwszą nagrodę, co pociągnęło za sobą podpisanie kontraktu na następne dwie i w ten sposób w roku 1992 narodziła się seria powieści, których bohaterem jest komisarz Guido Brunetti.

Donna Leon lubi inteligencję, hojność, Jane Austen, psy, kantaty Bacha, lody, Nowy Jork,  bez, pić kawę w łóżku i chodzić po górach,  nie lubi retorycznych pytań, różowego koloru, psychoanalizy, Hemingwaya, zdań,  które zaczynają się od „Jestem rodzajem osoby, która...” a także nie lubi, żeby ktoś jej mówił, co ma robić.

Lubi także (choć to chyba za mało powiedziane) muzykę klasyczną, zwłaszcza twórczość Haendla i dlatego od lat jest menadżerem orkiestry Il Complesso Barocco.

Fragment książki:

Rozdział 4

Paola siedziała z rozdziawionymi ustami, bojąc się, że wszystkie jej matczyne starania żałośnie spełzły na niczym i że wydała na świat potwora, a nie dziecko. Patrzyła na swo­ją córkę, swojego wspaniałego, olśniewającego anioła, i za­stanawiała się, czy to możliwe, by opętał ją diabeł.

Aż do tego momentu kolacja przebiegała dość zwyczaj­nie, przynajmniej tak, jak może przebiegać posiłek opóźnio­ny z powodu morderstwa. Guido, którego wywołano z do­mu, kiedy właśnie mieli zasiadać do stołu, zadzwonił tuż po dziewiątej z informacją, że wróci dopiero za jakiś czas. Skargi dzieci, że są bliskie głodowej śmierci, złamały tym­czasem opór Paoli, podała im więc kolację, wkładając swo­ją porcję i porcję męża z powrotem do piekarnika, żeby nie wystygły. Siedziała z dziećmi, popijając leniwie prosecco, które stopniowo robiło się ciepłe i mdłe; dzieci pochłaniały ogromne porcje pasticcio przyrządzonego z warstw polenty, ragù i parmezanu. Potem była tylko zapiekana cykoria pokryta plastrami sera stracchino, choć Paola nie mogła się nadziwić, że jej pociechy potrafią jeszcze coś zmieścić w żołądku.

— Dlaczego on zawsze musi się spóźniać? — poskarży­ła się Chiara, sięgając po cykorię.

    Nie zawsze się spóźnia — odparła nielubiąca przesa­dy Paola.

    Na to wygląda — powiedziała Chiara, wybierając dwa długie liście i przenosząc je na swój talerz, a potem ostrożnie polewając stopionym serem.

    Powiedział, że wróci, gdy tylko będzie mógł.

    Przecież to wcale nie jest takie ważne, prawda? Chy­ba nie na tyle, żeby aż tak się spóźniać? — zapytała Chiara.

Paola wyjaśniła im wcześniej przyczynę nieobecności oj­ca, zdumiała się więc uwagą córki.

    Chyba powiedziałam ci, że ktoś zginął — przypo­mniała łagodnym tonem.

    Tak, ale przecież to był tylko jakiś vu cumprà — od­parła Chiara, biorąc nóż do ręki.

I właśnie na tę uwagę Paola rozdziawiła usta. Podniosła kieliszek z winem, udała, że pociąga łyk, podsunęła półmi­sek z cykorią Rafflemu, który chyba nie słyszał słów siostry, i zapytała:

  Co rozumiesz przez „tylko”, Chiaro?

Z zadowoleniem stwierdziła, że jej głos zabrzmiał zupeł­nie swobodnie.

  Dokładnie to, co powiedziałam. Że to nie był jeden z nas.

Paola na próżno starała się doszukać w tej odpowiedzi sarkazmu albo próby prowokacji. W głosie Chiary wydawa­ło się pobrzmiewać echo jej własnej niewzruszonej obojęt­ności.

    Przez „nas” rozumiesz Włochów lub wszystkich bia­łych ludzi?

    Nie. Europejczyków.

Ach, oczywiście — powiedziała Paola, podnosząc kieliszek i bawiąc się przez chwilę jego nóżką. Potem, nie tknąwszy wina, odstawiła go na stół. — A jak daleko sięga­ją granice Europy? — rzuciła w końcu.

    Słucham, mamo? — zapytała Chiara, która właśnie odpowiadała na pytanie Raffiego. — Nie dosłyszałam.

    Pytałam, jak daleko sięgają granice Europy.

    Och, przecież wiesz. To wszystko jest w książ­kach. — I nie czekając na odpowiedź, spytała: — Będzie ja­kiś deser?

Jako młoda matka Paola, sama będąc jedynaczką i nie mając wcześniej do czynienia z małymi dziećmi, przeczyta­ła wszystkie poradniki i podręczniki dla rodziców. Ponadto przestudiowała wiele książek z psychologii i wiedziała, iż wśród profesjonalistów panuje ogólna zgoda co do tego, że nigdy nie należy poddawać dziecka surowej kiytyce, dopóki nie zgłębi się i nic zbada przyczyn jego zachowań bądź wy­powiadanych opinii, a nawet wtedy zalecano rodzicom, by wzięli pod uwagę ryzyko zniszczenia rozwijającej się psy­chiki dziecka.

  To najbardziej odrażająca i bezduszna rzecz, jaką sły­szałam przy tym stole, i jest mi wstyd, że wychowałam dziecko zdolne wypowiedzieć takie słowa — odparła.

Raffi, który nastawił uszu dopiero wtedy, gdy jego radar wychwycił zmianę w tonie matczynego głosu, upuścił wide­lec. Chiara rozdziawiła usta w zwierciadlanym odbiciu wy­razu twarzy matki i z bardzo podobnego powodu: pod wpły­wem szoku i przerażenia, że osoba o tak fundamentalnym znaczeniu dla jej szczęścia mogła być zdolna do takich słów. Podobnie jak matka, odrzuciła możliwość zabawy w dyplo­mację i zapytała:

  Co to ma znaczyć?

  To ma znaczyć, że vu cumprà nie są tylko  czym­kolwiek. Nie można ich lekceważyć, traktować tak, jakby ich śmierć nie miała znaczenia.

Chiara usłyszała słowa matki, a co ważniejsze, poczuła siłę jej głosu, powiedziała więc:

    Nie to miałam na myśli.

    Nie mam pojęcia, co miałaś na myśli, Chiaro, ale powiedziałaś, że ten zabity człowiek był  tylko vu cumpra. I musiałabyś mi długo wyjaśniać, żebym uwierzyła,
iż istnieje jakaś różnica między tym, co te słowa mówią, a myślą, którą wyrażają.

Chiara odłożyła widelec na talerz i zapytała:

  Mogę pójść do swojego pokoju?


Komentarze
Polityka Prywatności