„Largo Winch” to pełna rozmachu produkcja – 86 dni zdjęciowych na Malcie, w Hongkongu, Makao i we Francji. A najciekawsze i najzabawniejsze wspomnienia twórców wiążą się z pracą w Hongkongu. „Najbardziej obawialiśmy się Hongkongu. Tam odkryliśmy „The Hongkong Way” - sposób filmowania typowy dla tego miasta, niezwykle stymulujący i orzeźwiający” opowiada Jérôme Salle, reżyser filmu.
W Hongkongu nie sposób uzyskać pozwolenia na kręcenie w środku miasta. Życie tego miasta tak pędzi, że wyłączenie fragmentu ulicy, dworca albo, co gorsza, lotniska dla potrzeb planu filmowego jest niemożliwe. Ekipa była więc zmuszona radzić sobie kręcąc „na dziko” i bawiąc się w chowanego z ochroniarzami i policją. „Jest to paradoksalne i bardzo zabawne - pracowaliśmy nad tak dużą produkcją kradnąc plany filmowe!” – wspomina z rozbawieniem reżyser. Ciężarówki ze sprzętem jeździły cały czas w okolicy miejsca, w którym danego dnia odbywały się zdjęcia, a gdy ekipa czegoś potrzebowała, to kontaktowała się z kierowcami przez krótkofalówki. Ciężarówka zatrzymywała się w umówionym miejscu, ekipa się obsługiwała i ciężarówka ruszała dalej. W ten nietypowy sposób, bez żadnego pozwolenia, zostały nakręcone sceny kaskaderskie, pościgi na kładkach głównej dzielnicy miasta, a nawet scena, w której zderzają się cztery samochody na drodze, w tym Rolls Royce!
Scena na lotnisku w Hongkongu została nakręcona za pomocą małej kamery ukrytej w walizce na kółkach, a reżyser i Tomer Sisley, odtwórca roli Largo, udawali, że się nie znają. Tomer grał wśród prawdziwych pasażerów, dźwiękowiec był trochę dalej ze swoim sprzętem leżącym niedbale na wózku z bagażami, a fryzjerzy i charakteryzatorzy siedzieli w pobliskiej kawiarni.
„LARGO WINCH” W KINACH JUŻ 28 SIERPNIA 2009