Święty Wrocławiu, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami… Piewca tematyki osiedlowej powraca do korzeni. Tym razem w blokach nie zagnieździły się diabły ani duchy, a drugie osiedle. Urzeczeni mieszkańcy porzucają dotychczasowe życie, by oddać się demolowaniu własnych mieszkań - pod wielką płytą kryje się gorąca, czarna powierzchnia. Z każdym dniem na niezwykłym osiedlu przepada coraz więcej ludzi, mnożą się gapie, wyznawcy i badacze, szaleństwo ogarnia administrację i media.
Święty Wrocław to horror-ballada o Polsce proroków, pielgrzymów i wariatów, o mieście pierwszych miłości, o wiośnie dziewięciu cudów, o zbliżającej się katastrofie.
Łukasz Orbitowski, Święty Wrocław; premiera: 25 marca 2009
Wszyscy wiedzą, jak powstał Święty Wrocław. Nie wie nikt.
Niektórzy — jak pies, który przychodzi do mnie — utrzymują, że nigdy nie istniał. Pies mówi: to było zwykłe osiedle, tyle że brudniejsze od innych, nieprawda, że ludzie tam poszaleli, a jeśli poszaleli, to nie bardziej niż na Starym Mieście, w Krzykach czy Psim Polu. Cały świat dostał szmergla, a szmerglem jeszcze większym jest zrzucanie winy na jedno miejsce — kiwa poważnie kanciastym łbem i patrzy na mnie ocalałym okiem, oplecionym kremowym pierścieniem ropy. (…)
Wszyscy wiedzą, jak powstał Święty Wrocław. Nie wie nikt. Próbuję spisać tę historię. Nie mam dokumentów ani świadectw, tylko urywki historii, wspomnień, słowa moich zwierząt. Nikt, kto był w Świętym Wrocławiu, nie może o nim opowiedzieć, a ci, którzy widzieli go z zewnątrz, albo nie żyją, albo mają lepsze rzeczy do roboty.
Nie pisałbym, gdybym znalazł inne zajęcie lub lepsze towarzystwo. Trudno rozmawiać tylko ze zwierzętami i pozostać przy zdrowych zmysłach. Nawet nie wiem, która jest godzina. Nie odróżniam nieba od ziemi — być może zwisam z gwiazdy głową w dół. Czasem śnię, że się obudziłem. Opisuję Święty Wrocław jako rozmowę z samym sobą.
Zaczęło się na przełomie zimy i wiosny, w najpaskudniejszy czas roku. Do połowy marca mróz ścinał miasto, śnieg skrzypiał pod butami, a na samochodach siedziały wielkie białe czapy. Temperatura — jeśli wierzyć emerytom — spadała do minus dwudziestu w dzień, na ulicach leżały zamarznięte koty i gołębie. (…) Mróz ustąpił gdzieś w połowie marca…
fragment powieści