Wyjeżdżać do Afganistanu czy nie wyjeżdzać...

Dzięki książce „Afganistan. Relacja Borowika”, poznajemy funkcjonowanie pracowników Polskiej Ambasady w Afganistanie widzianej oczami młodego pracownika Biura Ochrony Rządu. Trudy codziennej służby okraszone są bezdusznością i niezrozumieniem urzędników zarówno w kraju jak i na miejscu, walką o władzę i wpływy, wizytami różnych oficjeli. Dzięki książce mamy wgląd w odczucia przebywających tam ludzi, w wydarzenia znane nam wyłącznie z prasy i telewizji.

1.JPGKsiążka zawiera relacje z Afganistanu pomiędzy lipcem 2007 r. a styczniem 2008 r., obejmuje więc półroczny okres służby, jaką bohater spędził w Afganistanie.

Drogi czytelniku

Nie nazywam się Jan Jagoda i chyba niepotrzebnie o tym piszę, ale wbrew zaleceniom swojej dawnej Firmy postanowiłem opowiedzieć o wydarzeniach w których uczestniczyłem w dalekim kraju, jakim jest Afganistan. Książka, którą napisałem, nie jest powieścią lecz zbiorem zapisków, które robiłem na gorąco podczas pobytu w Kabulu. Nie chciałem, aby ktoś nad nią uronił łzę lub zastanawiał się nad filozoficznym sensem życia i śmierci, od tego mamy lepszych i przede wszystkim, znanych autorów. Przez cały okres mojego pobytu na placówce prowadziłem dziennik, w którym zapisywałem swoje obserwacje i odczucia. Nie zdradzam tu żadnych tajemnic państwowych, usytuowania budynków lub nazwisk ludzi, z którymi pracowałem, ponieważ od tego zależy ich bezpieczeństwo. Moim jedynym pragnieniem było pokazanie naszej pracy i sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy, aby choć trochę przybliżyć to, co przeżyłem.

Każdy, kto mnie zna, nie uwierzy, że tak biegle potrafię posługiwać się językiem literackim i będzie miał rację, ponieważ jestem człowiekiem, który lepiej czuje się z pistoletem maszynowym HK w dłoni niż z długopisem. Klawiatura komputera jest mi bardziej przyjazna, pod warunkiem że polega na sprawdzeniu poczty lub wyszukaniu wiadomości w Internecie. Dlatego ubranie moich relacji w przystępną formę zostawiłem Panu Władysławowi Zdanowiczowi (współautorowi książki).

Szczerze opisałem Kabul, czym na pewno wprowadzę moich przełożonych w stan zdenerwowania, bo do tej pory obowiązywała zasada, że nic, co dzieje się w Firmie, nie wychodzi na zewnątrz.

Jeden z moich znajomych redaktorów stwierdził, że nowa polska książka o Afganistanie po publikacjach pana Jagielskiego i Sikorskiego nie ma sensu. Nie zgadzam się z nim, tym bardziej że jest to zupełnie nowe spojrzenie na Afganistan, i to człowieka, który patrzy na to z pozycji prostego żołnierza, a nie dziennikarzy, których obowiązują inne zasady i którzy mają dostęp do innych informacji.

Zapraszam do sięgnięcia po książkę i zapewniam, że nie będziecie rozczarowani.

Władysław Zdanowicz

1. Fragmenty książki :

Władysław Zdanowicz i "Jan Jagoda" - Afganistan. Relacja BORowkia

Fragment pierwszy:

Wyjazd jest o dziesiątej, ale trzeba wcześniej wstać, sprawdzić broń, przeładować magazynki, założyć zapalniki do granatów, zerknąć do apteczki, czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu. Standard to także uzupełnienie "camela" - trzylitrowy pojemnik na wodę do zamocowania na plecach, przełożenie nowych baterii w latarce i noktowizorze, i jeszcze parę rzeczy, bez których nie wyjeżdża się w teren. Konsul zachowuje się tak jak wojskowy; powiedział dziesiąta, więc jest za pięć i wszystko jest przygotowane. Zastanawiam się tylko, dlaczego wziął dodatkową kamizelkę, bo na strachliwego nie wygląda. Wszystko się wyjaśnia, gdy każe nam jechać na ulicę Szahrenaw po jeszcze jednego pasażera. Na drogach są takie korki, że zajęło nam to godzinę czasu, ale wreszcie jesteśmy na miejscu.

Wysiada i po chwili wraca z mężczyzną… i kobietą w burce. Dla nas to niespodzianka, bo zazwyczaj Afgańczycy nie pozwalają na takie spotkania. Oczywiście kobieta jest ubrana w tradycyjny strój, który dokładnie okrywa ją od czubka głowy po stopy, a jakby było tego mało na twarzy ma czador, więc nie wiadomo, czy to naprawdę kobieta. Konsternacja bo mamy tylko jedną kamizelkę i nie wiadomo, komu ją dać. W efekcie konsul zdejmuje swoją i wszyscy we trójkę jadą z tyłu. Mają trochę ciasno, ale kobieta siedzi z brzegu obok swego męża, więc jest zabezpieczona od kontaktu z niewiernym. Zdziwiłem się, gdy usłyszałem kolejne polecenie - Camp DOGAN. Zawsze jeździmy tylko po alkohol, bo mają dobrze zaopatrzony sklep, więc raczej nie on jest naszym celem. No i zmyłka, bo jedziemy po gorzałę. Z rozmowy wynika, że mężczyzna jest kandydatem na gubernatora prowincji, kilka lat mieszkał w Polsce i martwi się o przyszłość swoich córek. Muszę przyznać, że nieźle mówi po polsku. Stajemy na parkingu, zastanawiając się, co będzie dalej, bo do PX lokalni nie mają wstępu, chyba że są w towarzystwie mundurowych. Na pewno jednak nigdy nie widziałem tam kobiety i to jeszcze kupującej alkohol. Afgańczyk wyraźnie się waha, ale pokusa zakupów jest silniejsza, więc mówi coś do kobiety w lokalnym języku. Brzmi to bardziej jak rozkaz niż prośba, ale nie mam zamiaru wchodzić w ich wzajemne układy rodzinne. Podobała mi się za to jej reakcja, przez całą drogę ani razu się nie odezwała i tylko przytakiwała głową. Stwierdziłem, że chciałbym mieć taką zgodną żonę. Muszę jednak zostać w samochodzie, co niezbyt mi odpowiada, ale nic na to nie poradzę. Ledwie zniknęli za drzwiami, słyszę za sobą kobiecy głos:

- Masz papierosy, dupku?

Prawie się zesrałem ze strachu. Chciałem się odwrócić, ale była szybka.

- Siedź, jakby mnie tu nie było.- mówi stanowczo.- Jak zobaczy, że z tobą rozmawiam, to przyjdzie i mi wpieprzy.

- Kto? - dziwię się i spoglądam w lusterko. Dostrzegam, jak lekko potwierdza ruchem głowy, że to widzi.- Nikt nigdy w mojej obecności nie uderzy kobiety - zapewniam.

- Spokojnie, żołnierzyku. - ucisza mnie.- Szkoda naszego czasu, a nie wiadomo jak długo będą siedzieć w środku. Masz fajki? - potakuję głową i pokazuję nienaruszoną paczkę.-

Dobra, podaj mi, ale tak, aby nikt tego nie zauważył, najlepiej nisko tuż przy siedzeniu. - posłusznie wykonuje polecenie. - Zostawić ci jednego, czy wytrzymasz dzień bez papierosa?

- Wytrzymam.- zapewniam i nie mogę wyjść z podziwu.- Świetnie mówi pani po polsku?

- Tak podrywasz dupy? - słyszę cichutki śmiech.- To nie masz za dużego brania, chłopie. Mam na imię Danka i jestem z Łodzi, więc pozdrów ode mnie Widzew. Zachciało mi się męża z zagranicy.- ciężko wzdycha.- Myślałam, że trafiłam na księcia, a przyjechaliśmy do tego zajebanego kraju, w którym wsadził mnie do zamkniętego pokoju i nie mam prawa nigdzie się pokazywać.

- Zgadzasz się na takie traktowanie?- zdziwiłem się.- Przecież możesz..

- Gówno, mogę. - przerywa mi od razu.- Szkoda naszego czasu, lepiej słuchaj, co mam ci do powiedzenia. Zrezygnowałam z polskiego paszportu i jestem obywatelką Afganistanu. Mówiąc krótko, mój mąż może mnie zabić, bo ma do tego prawo. Mam dwie córki i zrobię wszystko, aby je stąd wyciągnąć, ale nasze władze dały mi do zrozumienia, że na razie mam siedzieć cicho na dupie i być mu posłuszna, bo tego wymaga polityka. Więc gdybym uciekła i dotarła do ambasady, to oddadzą mnie mężowi, bo nie chcą zadrażnień z być może przyszłym gubernatorem. Teraz rozumiesz?

- Tak ci powiedzieli w ambasadzie? - nie mogłem uwierzyć.

- Nie tylko...- stwierdziła z rezygnacją. - Podobno pytali kogoś wyżej i mam być cierpliwa. Jak wszystko się ułoży, to mają mnie stąd wywieźć, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć. Słuchaj… Z trudem namówiłam męża, aby zabrał mnie ze sobą. Tu masz list i dokumenty do mojej rodziny… - wsunęła mi grubą kopertę do ręki.- Nikomu o niej nie mów, nawet najlepszemu kumplowi, i prześlij ją na adres na kopercie. Rodzice załatwią polskie dokumenty dla moich córek, a później będziemy myśleć, co z tym dalej zrobić. Jak wróci mój mąż, to nawet nie patrz na niego, bo od razu się zorientuje, że z tobą rozmawiałam.

- Może powiem konsulowi, to ludzki..

- Głupek. - żachnęła się.- Myślisz, że on nie wie? Nic mu nie mów, bo zrobi wszystko, aby dokumenty dzieci nigdy nie opuściły tego kraju.

Dopóki one tu są, trzymają mnie w garści i nic nie mogę zrobić. Cicho… wracają. Nawet nie wiem jak masz na imię, ale będę się za ciebie modlić, jeśli spełnisz moją prośbę. I nie zdradź się, że ze mną rozmawiałeś.

Mogłem jedynie lekko skinąć głową i obojętnie patrzeć przed siebie, udając znudzonego. Nawet nie musiałem patrzeć na jej męża, aby wyczuć na sobie jego wzrok, więc nie patrzę w lusterko, aby niczego nie zepsuć. Droga dobra, ruch prawie żaden, więc jadę płynnie i szybko dojeżdżamy do przełęczy, gdzie dołączamy do niewielkiego konwoju z żołnierzami, którzy widząc nasze emblematy, machają do nas, więc zapewne są wśród nich rodacy. Tuż przed Bagram skręcamy z głównej drogi i po kilku minutach zatrzymujemy się przy niewielkim, mocno zniszczonym budynku, otoczonym kamiennym murkiem. Konsul każe zatrąbić, więc posłusznie naciskam klakson i przed bramę wychodzi mężczyzna w zniszczonym ubraniu, ale z dumnie podniesioną głową. Musi to być rodzina naszego gościa, bo witają się serdecznie, po czym wybiega kilka kobiet w burkach i natychmiast zabierają pomiędzy siebie pasażerkę. Staram się nadal nie patrzeć w jej stronę. Konsul znika w środku niewielkiego domu za kamiennym murem, a my zostajemy na zewnątrz, obserwując okolicę.

"Najpierw zaklął, więc najpierw zapaliłem światło, aby go dobudzić. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale wzruszyłem bezradnie ramionami i doszedł do wniosku, że o niczym nie mam pojęcia. Ledwie pojawiliśmy się na korytarzu, zgasło światło i Doctor puścił na cały regulator ulubioną piosenkę dowódcy "Pretty Woman", a w tle korytarza pojawiła się łuna z czterdziestu świeczek palących się na torcie. Solenizant zaklął brzydko i udaje złość, ale wszyscy widzą, jak ukradkiem ściera "pot z oczu" i jest szczęśliwy, że jednak ktoś o nim pamiętał. Camel, jako najstarszy szarżą, pierwszy składa życzenia, nad którymi siedział przez ostatnich kilka godzin;

- Mani, stary byku. Nie wiem, czy pamiętasz, ale parę lat temu przyszedłeś na świat dzięki ciężkiej pracy swoich rodziców i możesz mi wierzyć, że spocili się przy tym nieziemsko. Nikt z nich nie przypuszczał nawet, że po czterdziestu latach będziesz leżał w zasyfionej piwnicy afgańskiej ambasady, nad głową miał zawieszony karabin, a pod ręką

naładowany pistolet i zastanawiał się, czy mogłeś trafić lepiej. Na dowód, mam tu wklejone odpowiednie zdjęcie do laurki, jaką na pamiątkę ci przygotowaliśmy..- wskazuje na rulon papieru leżący obok tortu i ucisza oklaski zgromadzonych osób.- Jak wiesz z własnego doświadczenia, dzisiejszy dzień to tylko kolejny etap twojego życia, który zaczyna się i kończy, w chwili gdy najmniej tego sobie życzymy. Jeśli kiedyś liczyłeś, że ten dzień będziesz obchodził bardziej uroczyście, to chce cię poinformować, że miałeś tę szansę, ale zgubiłeś ją, zatrudniając się w naszej Firmie. Obiecywali ci ciekawe podróże i wspaniałe chwile na tropikalnych wyspach, tak jak nam wszystkim, ale w zamian ofiarowali marną pensję, masę pretensji i stresu. Ale dzięki takim jak my, twoim kolegom, przeżyłeś jednocześnie sporo uniesień i pięknych chwil. Więc niech ten jeden dzień minie ci tak szybko, jak te czterdzieści lat, które przeżyłeś. I na koniec jedna złota myśl, naszego kolegi Złotego, który już wrócił do kraju, a na pewno chciałby być tutaj z nami. Nasza praca jest jak kobieta. Kobietę możesz zawsze zmienić, ale to niczego nie zmieni, bo ta praca jest w tobie. Wszystkiego najlepszego…

Co tu dalej można pisać, wszyscy udawali twardzieli, ale wielu poczuło "pot w oku" i nikt się tego nie wstydził. Każdy dodał coś od siebie i wspólnie zasiedliśmy do stołu. Efekt był taki, że została opróżniona bateria butelek i kilka osób miało problem z pracą następnego dnia. Pamiętam, że poszedłem spać, ale nie wiem, o której to było. Niestety musieliśmy powtórnie włączyć agregat, bo znowu wysiadł prąd. Jakby tego było mało ,w pokoju było strasznie zimno…"

Fragment trzeci:

Większość żołnierzy jest w minorowych nastrojach i nie wiadomo, czy to bardziej wpływ afery wokół aresztowania żołnierzy w kraju, czy zbliżających się świąt. W każdym razie każdy stara się usiąść osobno i nie przeszkadzać innym. Wszystko ulega radykalnej zmianie, gdy pojawia się grupa naszych dziennikarzy. Jak zwykle są rozgadani i pewni siebie, od razu robią wokół siebie zamieszanie. Nic ich nie obchodzi, że wkoło siedzą inni i być może woleliby, aby nikt im nie przeszkadzał. Dla części z nich są to pierwsze lub kolejne święta z dala od bliskich, więc razi ich zachowanie redaktorów, którzy robią wszystko naraz, jedzą, gadają i chwalą się swoimi osiągnięciami. Jeden z nich otwiera laptopa i pokazuje zdjęcia, mówiąc, że tutaj doszło do tragedii i dzięki niemu ujrzało to światło dzienne. On nawet rozumie wojskowych, ale chodzi mu o prawdę.

- Jaką prawdę? - Pyta niespodziewanie siedzący przy sąsiednim stoliku kapitan. Po czym wstał i podszedł do stolika dziennikarzy którzy od razu przycichli, jakby obawiali się awantury. Kapitan spojrzał na zdjęcie na laptopie i skinął głową z uznaniem.- Bardzo ładne ujęcie, ale czy ktoś z was był w wojsku?

- Ja.- Przyznał się najważniejszy i najbardziej głośny redaktor.- Szkoła podchorążych.

- To może zabawmy się w wojsko.- Zaproponował kapitan, siadając przy ich stole i pokazując, aby nie ruszali komputera.- Mówicie, że musicie pokazywać prawdę, więc zamieńmy się na kilka minut rolami. Będziecie żołnierzami, którzy są na patrolu złożonym z pięciu HMMWV i wykorzystamy do tego wasze zdjęcie…- wskazał na ekran laptopa, stawiając przed nim stojaki na serwetki. - To będą wasze pojazdy i macie pod swoimi rozkazami trzydziestu ludzi. Każdy z nich pójdzie za wami w ogień i wykona każdy rozkaz, jesteście żołnierzami zawodowymi, a ponieważ jesteście z tej samej jednostki, znacie dobrze ich rodziny, żony i dzieci, bo spotykacie się czasami prywatnie. Tutaj jest każdy z nich…- obok stojaka postawił pięć plastykowych kubków do picia.- Jedziecie wąską drogą niedaleko wioski, identycznie jak tutaj na tym zdjęciu…

Wciągnęła mnie opowiadana historia, więc przesiadłem się bliżej, zresztą nie tylko ja, bo większość wojskowych zrobiła to samo, zastanawiając się, do czego dąży ich kolega.

- A więc…- ciągnął dalej spokojnie kapitan, wskazując na ekran komputera.- …Lekko pagórkowaty kamienisty krajobraz. Po prawej zabudowania wioski, w centrum pojedyncze budynki, wszystko oddalone o jakieś czterysta, sześćset metrów od drogi. W tle widać wzgórza, które są idealnym miejscem dla obserwatorów terrorystów, bo widać nie tylko wieś i drogę, ale jeszcze spory kawał terenu poza nimi. Tu drzewa, - wskazał na kępę po lewej stronie.- Oraz skały, które nie pozwalają jechać poboczem i musicie trzymać się drogi.

Jedziecie i modlicie się, aby szczęśliwie dojechać do bazy, a macie do niej czterdzieści kilometrów. Teraz jesteś dowódcą i możesz wydawać rozkazy. - wskazał na najważniejszego redaktora, który przyznał się do szkolenia wojskowego. - Pozostali mogą być doradcami i podpowiadać, co należy robić. Wchodzicie w zabawę?

- Nie ma sprawy..- Decyduje główny dziennikarz, dając jednocześnie znak kamerzyście, aby to nagrywał.- A co będę z tego miał? - pyta.

- Jeżeli poradzicie sobie z sytuacją, to odpowiem na każde pytanie, jakie zadacie.

- Wchodzę.- Zdecydował szybko dziennikarz, widząc oczyma wyobraźni super materiał, który dzięki temu zyska. - Co mam robić?

- Musi pan przeprowadzić bezpiecznie ludzi do bazy. - podpowiada jeden z żołnierzy.

- Ilu jest przeciwników? - Zaniepokoił się dziennikarz, bojąc się niespodzianek.- I jaką mają broń, bo jak się okaże, że jest ich pluton i mają RPG, to nie mamy o czym rozmawiać.

- Niech będzie… - zastanawiał się przez chwilę, zerkając na swoich kolegów, jakby oczekiwał od nich podpowiedzi.- Dwóch? - zaproponował.

- Jeden z kałachem, drugi z karabinem.- uściślił kapitan.- Może być?

- Przecież nie mają żadnych szans? - Zdziwił się dziennikarz.- Na pewno tylko dwóch?

- Słowo się rzekło, dwóch. - do rozmowy włączył się podpułkownik, jedzący obok kolację.- Tutaj już dzieci chodzą z bronią i dobrze znają się na polowaniu, choć teraz częściej polują na ludzi niż na zwierzęta. - uśmiechnął się.- Im większe doświadczenie nie jest potrzebne. Mogę być waszym rozjemcą, gdyby doszło do jakiś wątpliwości.

- Wchodzę.- Szybko stwierdził dziennikarz i przybił wyciągniętą dłoń kapitana.

- Jako dowódca jedziesz trzecim samochodem i czujesz, że coś tu za spokojnie i za sielsko. - Wyjaśnia kapitan wskazując na ekran. - Na razie wszystko jest w porządku, ale wiesz, że to cisza przed burzą. Zawsze obok tej wioski coś się działo. Ktoś podkłada miny w nocy, strzela do konwoju i szybko znika na wzgórzach, więc tym razem jest podobnie… Wybuch pod pierwszym autem! Na szczęście jest dobrze opancerzone, minister Szczygło to załatwił..- kilka osób parska śmiechem, nie pozostawiając wątpliwości, co o tym myślą, ale milkną, widząc powagę na twarzy pułkownika.

- Tak poza tematem, HMMWV są dobre, ale bez przesady, nie gwarantują pełnego bezpieczeństwa. Ich masa własna jest taka, że w przypadku wybuchu miny pod pojazdem bardzo często przewracają się na dach, co skutecznie uniemożliwia załodze szybką ewakuację na zewnątrz. Przy wybuchu bardzo często dochodzi do zdeformowania drzwi i rozerwania zbiornika paliwa, więc obsługa, nawet jeśli jest lekko ranna, ma małe szanse, aby to przeżyć. Dlatego właśnie wolimy jeździć Rosomakami, które swoją masą nie pozwolą na takie fikołki. Ale wracajmy do naszej sprawy… Urywa przednie koło HMMWV i tarasuje drogę naprzód. - Przewraca jeden ze stojaków oraz zgniata w dłoni dwa kubki.- Dwóch żołnierzy jest rannych, ale na szczęście żyją. Koledzy wyciągają ich z pojazdu i zajmują pozycje obronne. Tu, tu i tu. - Trzy kubki ustawia za pojazdem.- Pozostałe wozy stają i szukają napastników. Niestety, kierowca pojazdu ostatniego zagapił się i uderzył w poprzedzający, tarasując w ten sposób drogę odwrotu.- Przestawia odpowiednio stojaki i pokazuje dłonią na stół.- Dalej to już twoje zadanie. Jesteś dowódcą i ty tu dowodzisz.

- Wzywam natychmiast pomoc przez radio.- decyduje dziennikarz, po konsultacji ze swoimi kolegami. - I helikopter dla rannych.

- Bardzo dobrze. - chwali kapitan i od razu dodaje. - Ale wsparcie przyleci dopiero za dwadzieścia minut, a do tego czasu nie możesz siedzieć w wozach, bo was rozbiją.

- Wszyscy wysiadają i ubezpieczają okolicę. W pojazdach zostają tylko kierowcy i strzelcy przy karabinach maszynowych.

- OK. - zgodnie z decyzjami dziennikarza kapitan ustawia odpowiednio kubki na blacie stołu.- I co dalej? Okolice nie są bezpieczne, helikopter będzie chciał, abyś najpierw oczyścił teren, bo tutaj..- Wskazał na zdjęcie.- aż się roi od miejsc, gdzie mogą czaić się talibowie w zasadzce. Jeden RPG i można stracić wiatrak.

- Nic nie mówiłeś, że przeciwnicy mają RPG..- Denerwuje się któryś z dziennikarzy.- Mieli mieć tylko kałacha i karabin.

- Przecież na razie nikt nic nie wie. - Dziwi się kapitan.- Masz zasadzkę, jeden twój wóz wyleciał w powietrze, drugi jest uszkodzony. Nie masz pojęcia, gdzie są napastnicy i ilu ich jest. Dopóki nie zaczną strzelać, nie wiesz nawet, gdzie są i czego możesz się spodziewać.

Ale żaden helikopter nie wyląduje, dopóki nie oczyścisz terenu i nie zameldujesz, że może to zrobić bezpiecznie. Na razie musisz to sprawdzić. Twój kolejny ruch…

- No, rozglądam się.- Zaczyna niepewnie główny dziennikarz.

- Bang..- Mówi kapitan i miętoli jeden z kubków.- Pierwszy błąd. Przeciwnik dostrzegł jak obserwujesz okolicę przez lornetkę, więc bierze cię na muszkę. Ale jestem litościwy i trafia kolegę obok, bo ty musisz nadal dowodzić. Teraz wiesz, że to zasadzka. Nie wiesz tylko skąd strzelają, bo to był pojedynczy strzał i nikt nie zauważył, gdzie jest strzelec.

- To profesjonalista.- podpowiada porucznik, siadając obok.- Dobrze wie, że większe kłopoty sprawi raniąc, niż zabijając. Po pierwsze, rannym musi się zająć sanitariusz lub inny członek oddziału. Po drugie, osłabia cię psychicznie, bo ranny krzyczy i trzeba się nim opiekować. Po trzecie, on strzelił raz, a ty nadal milczysz, bo nie wiesz, gdzie on jest.

- Każę strzelać strzelcom z wozach. - do zabawy włącza się kolejny dziennikarz.- Mają stworzyć osłonę ogniową i ostrzelać wioskę!

- Jestem strzelcem w drugim wozie.- Odzywa się sarkastycznie sierżant, wskazując palcem, w którym samochodzie siedzi.- Odmawiam wykonania rozkazu! Zgodnie z prawem i konwencjami nie mogę strzelać do celu, którego nie zidentyfikowałem, bo w ten sposób mogę zabić niewinną osobę. Proszę o podanie dokładnego namiaru przeciwnika.

- Tooo..- Długa chwila namysłu u dziennikarzy.

- Bang…- mówi jak echo kapitan, zgniatając kolejny kubek, tym razem na końcu konwoju.- Trafił nieostrożnego kaprala, który wychylił się za mocno. Trafił, ale ponownie nie zabił. Ranny potrzebuje pomocy.

- Wołam sanitariusza.- Decyduje dziennikarz, zaczynając się powoli gubić.

- Jestem sanitariuszem…- w rolę wczuwa się kolejny wojskowy.- Nie mogę lecieć na koniec konwoju, bo mam dwóch rannych z przodu i trzeciego obok pana, nie dam rady się rozerwać. W związku z powyższym kapralem muszą się zająć jego koledzy. Dwie osoby zajęte udzielaniem pomocy.- melduje.

- Nadal czekam na podanie celu!..- Przypomina o sobie strzelec z drugiego wozu.

- Strzelaj do tych drzewek.- Dziennikarz wskazuje archaiczne drzewka po lewej stronie.

- Strzelam, ale poza kurzem nic nie widać. Pozostali obserwują okolicę, ale nadal nie można zlokalizować strzelca.

- Bang…. - Kapitan gniecie drugi kubek z tyłu kolumny.- Trafiony żołnierz, który pomagał rannemu. Widzi pan, lub tak się panu wydaje, że w oknie domu - wskazuje na jedną z ruder. - drgnęła zasłona, ale nie jest pan tego pewny, bo nie można dostrzec błysku ognia.

- Każę ostrzelać podejrzane okno. - Decyduje się dziennikarz.

- Jestem strzelcem w trzecim wozie. - Włącza się kolejny żołnierz.- W świetle ostatnich wydarzeń odmawiam wykonania rozkazu, bo nie widzę i nie mogę zlokalizować celu.

- Przecież widać, jak ktoś strzela - dziwi się dziennikarka.

- Najczęściej na filmach albo gdy strzela czołg. - Śmieje się podpułkownik.- Proszę pamiętać, że w dzisiejszych czasach są tłumiki ognia, napastnik może schować się w głębi pomieszczenia i przez to być niewidocznym. Poza tym może być wszędzie..- wskazuje teoretyczne miejsca na monitorze, gdzie mógł schować się snajper .- w krzakach, na dachu, na wzgórzu i nadal nie możecie go zlokalizować.

- Wydaję rozkaz, żeby ostrzelał podejrzane okno.- Upiera się dziennikarz.- Masz strzelać, na moją odpowiedzialność! To rozkaz!

- Odmawiam wykonania rozkazu, chyba że wyda mi go pan na piśmie. Atakowanie obiektu niebronionego jest przestępstwem i mogę być oskarżony o zabójstwo - art. 123 pkt 4. a to jest zagrożone dziesięcioma latami więzienia. Obserwuję wskazany obiekt, ale nie otwieram ognia, bo nie mogę dostrzec przeciwnika. Przykro mi, panie dowódco, ale pozwolę sobie na małą dygresję. Według nowych wykładni prawa, wszyscy żołnierze z drugiej wojny światowej są zbrodniarzami i powinni siedzieć w więzieniu jak nasi koledzy w kraju. Ale o to wam dziennikarzom przecież chodziło. O przestrzeganie obowiązującego prawa.- zaznacza.

- Obserwuję oddalony budynek.- Melduje kolejny żołnierz.- Dostrzegam ruch, ale to równie dobrze może być ktoś ciekawski, który podszedł do okna, aby zobaczyć, co się dzieje lub powiew wiatru. Nie strzelam, ale meldują o podejrzanym ruchu.

- Bang.- Mówi spokojnie kapitan, zgniatając kubek przy drugim wozie.- Widać, że przeciwnik ma celne oko. Trzyma w szachu cały konwój i nikt nie jest bezpieczny.

Wszyscy czekają na rozkazy dowódcy. - Patrzy z uśmiechem na dziennikarza. - Wróg jak mówi pan pułkownik, może być wszędzie… W głębi domu, w zaroślach, między skałami albo nawet na pagórkach poza wsią. - pokazuje wszystkie miejsca na ekranie.- Snajper potrafi trafić z odległości osiemset metrów w pudełko zapałek, a Afgańczycy mają dobre oko.

- Każę ostrzelać puste miejsca, ale nie celować w budynki.

- Strzelamy… - meldują kolejni wojskowi, którzy wcielili się w strzelców. - Ale to robota głupiego i powodujemy tylko zamieszanie. Nasi koledzy widzą, że strzelamy w różnych kierunkach i dochodzą do wniosku, że jesteśmy otoczeni. To źle wpływa na ich nerwy…

- Są jeszcze rykoszety, część kul odbija się od skał i trafia w okolice budynków. Nie ma odpowiedzi, żadnego strzału, który by zdradził stanowiska snajpera.

- Pierwsza drużyna ma podejść do wioski i zabezpieczyć teren. - Decyduje szybko dziennikarz, wskazując na zabudowania wioski.- Z dwóch pierwszych samochodów.

- Pierwsza drużyna to teraz siedmiu ludzi.- Włącza się do zabawy kolejny żołnierz.- Dwóch rannych i sanitariusz zostają na miejscu. Przystępujemy do wykonania rozkazu.

- Bang… - to znowu kapitan i pierwszy kubek jest miażdżony.- Trafiony dowódca drużyny. Ten ruch można było przewidzieć i snajper czekał, kiedy to nastąpi. Pozostali żołnierze zalegli….

- Na swoje szczęście. - Dopowiada kapral, wskazując na ekran laptopa.- Proszę zwrócić uwagę, że poza drogą i kilkoma ścieżkami nikt nie chodzi na skróty, o czym świadczy rosnąca trawa. Jest więcej niż pewne, że na tym terenie są założone miny i jeśli żołnierze zejdą ze ścieżek, trafią na piekło. Chyba że najpierw teren sprawdzi saper z wykrywaczem metali, co pod obstrzałem jest niemożliwe.

- Jestem dowódcą moździerza, melduję gotowość do otwarcia ognia. - Jest nowy chętny do zabawy.- Proszę o podanie namiarów ostrzału.

- Ostrzelać wzgórza za wioską.- Podpowiada kolega dziennikarza.

- Wykonuję rozkaz.- melduje moździerzysta i naśladuje odgłos wystrzału.- Fiuut. Granat sporo przeniósł. Nikt nie pomyślał a w kraju tego nie sprawdzili, że strzelamy na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów, więc opór powietrza jest mniejszy i pociski przenoszą.

Unoszę lufę, aby zmniejszyć odległość, ale robię to na wyczucie. Fiuut! Poszedł drugi.. Tym razem za blisko, rozerwał się tuż za wioską. Nie wiem, czy mam strzelać dalej? Przypominam, że już sześć tygodni wcześniej zgłaszałem, że ładunek miotający w granatach jest niestabilny i często pocisk nie osiąga przewidzianej odległości. Przyczyna to wadliwa seria, albo efekt złego magazynowania i przechowywania amunicji w różnych temperaturach. Tak między nami, gdybyśmy chcieli kogoś zabić, użyłbym granatów kasetonowych, które mamy z sobą…

- Bang… - kapitan jest bezlitosny.- Snajper znowu strzela, ginie pana zastępca, który biegnie do pierwszej drużyny, aby poderwać ich do ataku. Drużyna cofa się do drogi i chowa za stojące HMMWV, które dają osłonę. Jest pan prawie pewny, że strzelano z budynków stojących na uboczu. Tylko że nadal jest to tylko przypuszczenie i nie ma pan na to żadnych dowodów, a żandarmeria będzie wymagała dowodów, a nie odczuć i przypuszczeń.

- Jestem strzelcem z czwartego pojazdu. - zgłasza się kolejny uczestnik.- Mam dość bezradności dowódcy i otwieram ogień. Wiem, że popełniam przestępstwo według konwencji haskiej, ale strzelam w obronie kolegów. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie i zdaję sobie sprawę, że po powrocie do kraju zostanę aresztowany jako zbrodniarz.

- Zapomniałeś powiedzieć, że aresztują cię na oczach rodziny i w świetle kamer telewizyjnych. Wyprowadzą w kajdankach, jak pospolitego przestępcę.- dodaje kolejny z nieskrywanym sarkazmem w głosie.- Dzieci nie rozumieją o co chodzi, bo przecież na ścianie wisi order, który dwa tygodnie wcześniej wręczył tacie minister MON.

- Jestem z piątego wozu, próbuję zająć lepszą pozycję. Mam z sobą karabin wyborowy, ale nie widzę przeciwnika. - Żołnierze coraz lepiej się wczuwają w sytuację, dziennikarze odwrotnie, coraz bardziej są zagubieni.- Słyszę strzał, ale na szczęście pocisk przelatuje niedaleko mojej głowy. Mogę ryzykować lub trzymać głowę nisko, ale na pewno muszę zmienić stanowisko, bo snajper wie, gdzie jestem…

- Wystrzelić granaty dymne..- Wpada na pomysł dziennikarz.- Nie będziemy przez to widoczni.

- OK. Proszę bardzo.- Godzi się kapitan. - Przez minutę nic nie widać, ani wioski, ani nic innego. Efekt jest taki, że ktoś z wioski strzela z kałasznikowa w naszym kierunku. Teraz wiemy, że przeciwnikiem nie jest samotny snajper, ale także ktoś inny. Pytanie, jeden czy kilku? Dym znika i niby się nic nie zmieniło, ale nie tylko my skorzystaliśmy z osłony dymu. Równie dobrze mógł to zrobić snajper, jak i facet z kałachem.

- Tu moździerz, co mam robić? - Denerwuje się artylerzysta.- Gdzie mam strzelać?

- Bang…- kolejny kubek zmiażdżony.- Stracił pan łączność i telegrafistę, był na tyle nieostrożny, że poszedł za panem i za wysoko podniósł głowę.

- Tu druga drużyna.- Melduje się nowy uczestnik. - Podrywamy się i korzystając z osłony terenowej, docieramy do połowy ścieżki. Przy kolejnej próbie poderwania się otrzymujemy ostrzał z kałasznikowa, mam jednego rannego i widzimy uciekającego w kierunku wioski Afgańczyka.

- Tu strzelec z trójki. Widzę uciekającego, ale nie mogę dostrzec, czy ma w dłoniach broń. Waham się, choć cały czas mam go na celowniku. Jeśli zostawił kałacha w krzakach, mogę być przestępcą, bo będę strzelał do nieuzbrojonego człowieka.

- Tu dwójka. Ja nie mam takich wątpliwości, strzelam krótką serią i część kul trafia w budynek za nim. Po powrocie do kraju przypomina sobie o mnie żandarmeria i aresztuje za bezprawne użycie broni i ostrzelanie obiektu niebronionego.

- Tu kierowca czwartego pojazdu! Mam to wszystko w dupie, zjeżdżam z drogi i jadę w kierunku wioski, aby zapewnić osłonę kolegom. Po trzydziestu metrach trafiam na minę…

- Tu pierwsza drużyna! Korzystając z szarży samochodów podchodzimy pod wioskę. Nadal nie widać przeciwników ani skąd prowadzą ogień!

- Tu moździerze! Co mam robić?! Strzelać czy nie?! Czekam na rozkazy!!

- Bang!… Bang!.. - Kapitan jest spokojny i metodyczny.- Kolejne dwa strzały i nie ma pan już połowy oddziału. Wszyscy czekają na rozkazy i są zdezorientowani.

- Strzelać do wszystkiego, co się rusza!.- Dziennikarz ma już dość swojej nieporadności.

- Odmawiamy wykonania rozkazu, obowiązuje nas konwencja genewska i nie chcemy trafić do więzienia po powrocie do kraju.- Meldują wszyscy.- Naprawdę, nie jesteśmy mordercami, którzy przyjechali tu postrzelać. Czekamy na rozkazy zgodne z prawem.

- Nie wiem… - Poddaje się dziennikarz.- Przecież to nie ma sensu, ja tu nic nie mogę zrobić!

- W ciągu dziesięciu minut stracił pan pięciu ludzi, nie licząc rannych. - pułkownik podsumowuje dotychczasowy bilans gry.- Ogólne straty to trzydzieści procent stanu patrolu, ale przyjmijmy, że wchodzi pan do wioski i ją przeszukuje. Okazuje się, że mieszkańcy nic nie wiedzą o talibach, bo jak zapewniają - tu mieszkają wyłącznie wieśniacy. Mają broń, ale tylko taką, na którą mają pozwolenia i nikt z niej nie strzelał. Żołnierze znajdują jednak kałasznikowa, który leżał w skrytce pod okapem zniszczonego budynku, ale nikt się do niego nie przyznaje. Przypominają sobie jednak, że był tu zwolennik terrorystów, ale pięć minut temu uciekł w góry. - pokazuje na wzgórza poza wioską.

- W trakcie akcji zginęła kobieta we wsi i starszyzna żąda ukarania winnych i złożenia odszkodowania.- Włączył się do gry major.- Jej ciało leży za ostrzelanymi budynkami i nie można w żaden sposób określić, czy zginęła od naszych kul, czy terrorystów. Nawet gdyby się okazało, że zabił ją własny mąż, jutro połowę Afganistanu będzie wiedziało, że polski oddział ostrzelał spokojną wioskę i zabijał niewinnych rolników. To samo będą twierdzili także prokuratorzy, którzy nigdy nie byli na żadnej wojnie, a swoje stopnie zawdzięczają znajomościom zza biurek i dyspozycyjności wobec przełożonych.

- Chcecie nam powiedzieć, że w swoich informacjach kłamiemy? - Zdenerwował się główny dziennikarz.- Po to było to przedstawienie?!

- Absolutnie nie - zaprzeczył kapitan. - Chciałem tylko, żebyście stanęli po drugiej stronie i poczuli jak to jest, gdy trzeba podejmować decyzję i odpowiadać za życie innych ludzi. Gdyby to wydarzyło się naprawdę… zginąłbyś, ty, ty, ty …- wskazywał kolejnych dziennikarzy. -… i jeszcze kilku. A pan, jako dowódca musiałby wytłumaczyć ich rodzinom, jak to się stało, że oni zginęli, a pan nadal żyjesz. Myślisz, że byliby w stanie to zrozumieć?

2. Informacja na temat Autorów

"Jan Jagoda" - to pseudonim pod którym kryje się jeden z żołnierzy oddziału, który stacjonował w Afganistanie.

Władysław Zdanowicz - autor, księgarz, przeszedł wszystkie szczeble kariery w księgarni kończąc na kierowniku. Od roku 1990 prowadzi własną księgarnię a od 2006r przekształcił ją w księgarnię internetową. Pisanie to jego pasja jest autorem między innymi książki "Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku".

Jest współautorem książki "Afganistan. Relacja BORowika", dzięki niemu książka nabrała literackiego kształtu.

www.ksiegarnia.branta.com.pl

3. Książka z serii : Literatura faktu

Tomasz Kamiński

Afganistan

Parła nist

ISBN: 978-83-60186-80-0

ROK WYDANIA 2008

"Czytelnik nie znajdzie w książce wielkiej polityki ani rozważań typu, co by było gdyby… Nie ma też mrożących krew w żyłach opisów wojny i jaki to jestem dzielny, bo podróżuję po wojennych ścieżkach i wącham różne prochy. Jest natomiast obraz ulicy, są również rozmowy z ludźmi, opisy piekarni, handlu walutami, polskim przemycie i handlu turystów znad Wisły w Kabulu. Na końcu czytelnik znajdzie słowniczek, który oprócz haseł cenzuralnych zawiera niecenzuralne".

Tomasz Kamiński

Recenzje na temat książki

"[…] reportaż - jest żywy, w miarę zabawny, nawet kpiarski, także przy okazji relacji z imprez obyczajowych i świąt - interesujący. Opowieść o małej Fatimie i jej marzeniach o lalce poruszająca […] Po raz pierwszy wydało mi się, że chwyciłem nieco "melodii" Afganistanu, tego zdemonizowanego i właściwie nieznanego kraju Azji. Na pewno warto go zbliżyć czytelnikowi w Polsce. Książka Pana może być zaskoczeniem, a nawet swego rodzaju sensacją na rynku."

Olgierd Budrewicz

dziennikarz, reportażysta, podróżnik

"Podczas podróży po Pakistanie i Indiach wielokrotnie spotykałem ludzi, którzy pamiętali Afganistan sprzed najazdu sowieckiego i początku wojen, które w gruncie rzeczy wciąż trwają. Z ich opowieści wyłaniał się obraz najpiękniejszego kraju na świecie, gdzie w latach siedemdziesiątych zatrzymywali się, często na stałe, hipisi podróżujący na Wschód. Dzięki książce Tomasza Kamińskiego mogłem porównać Kabul z 1976 roku z tym współczesnym, w 2002 roku i potem. Zestawienie oczywiście smutne, ale dzięki miłości autora książki do Afganistanu, można znaleźć tu nutę optymizmu. Pośród dziesiątków pozycji, które zazwyczaj koncentrowały się na sytuacji kobiet, ta daje zupełnie inną perspektywę na kraj. Poza tym Kamiński zna język dari - lokalną odmianę perskiego, dzięki czemu możemy rzeczywiście wsłuchać się w ludzi, poczuć ich sposób mówienia a więc także poznać myślenie i filozofię życiową."

Max Cegielski

dziennikarz, autor książek o Indiach, Pakistanie i Turcji

Informacja na temat Autora

Tomasz Kamiński, tłumacz przysięgły języka dari-farsi używanego w Afganistanie i Iranie. W latach 1976-77 stypendysta naukowy na Uniwersytecie w Kabulu. Wielokrotnie przebywał w Afganistanie. W roku 2002 podczas misji rekonesansowej dla Polskiej Akcji Humanitarnej zrobił dla TVN reportaż o trzęsieniu ziemi w Nahrin. Konsultant Muzeum Azji i Pacyfiku. W latach 2004-2007 doradca polskich firm handlowych i przemysłowych w Afganistanie. Autor artykułów na temat możliwości współpracy gospodarczej pomiędzy Polską i Afganistanem.

4. Informacja na temat Wydawnictwa

Oficyna Wydawnicza BRANTA działa na rynku od 19 lat.

W swojej ofercie posiada literaturę faktu, piękną, reportaże, biografie, wspomnienia.

Oprócz tego publikuje monografie, podręczniki akademickie, słowniki i leksykony.

Oferta składa się z dwóch działów tematycznych: książka naukowa, akademicka oraz literatura faktu, proza. Książki BRANTY dostępne są we wszystkich dobrych hurtowniach

i księgarniach na terenie całej Polski oraz w sieci sprzedaży internetowej.

Autorzy Wydawnictwa BRANTA

-prof. Eugeniusz Kowalewski

-prof. Jan F. Terelak

-prof. Cezary Kosikowski

-prof. Ryszard Paczuski

-prof. Stanisław K. Wiąckowski

-prof. Jolanta Gliniecka

Wśród uznanych publicystów i dziennikarzy :

-Krzysztof Mroziewicz

-Mirosław Ikonowicz

-Krystyna Jagiełło

-Krystyna Uniechowska - Dębińska

-Helena Kowalik

-Wojciech Giełżyński

-Aleksander Kropiwnicki

Komentarze
Polityka Prywatności