Tajemnica domu Arandów

Pierwsze spotkanie polskich czytelników z bohaterem nowego hiszpańskiego cyklu powieści sensacyjnych. Víctor Ros nie miał łatwego życia: ani chybi zostałby jednym z licznych madryckich złodziejaszków, gdyby nie spotkanie ze szlachetnym sierżantem policji, don Armandem Martinezem, który w młodym przybyszu z prowincji dostrzegł niezwykłą inteligencję i przenikliwość, czyli cechy, jakimi winien się wyróżniać idealny detektyw.

2.jpgW 1877 roku Víctor Ros, już jako podinspektor, prowadzi dwa śledztwa. Pierwsze dotyczy próby zabójstwa, której dopuściła się wobec męża doña Aurora, córka zubożałych arystokratów. Mówi się, że w sprawie maczały palce siły nadprzyrodzone, gdyż nad domem ciąży ponoć klątwa i juz wcześniej dochodziło w nim do mrożących krew w żyłach wydarzeń. Drugie śledztwo, znacznie mniej interesujące dla wyższych sfer stolicy, poświęcone jest poszukiwaniu sprawcy okrutnych morderstw dokonywanych na prostytutkach.

Jerónimo Tristante z drobiazgową dokładnością odmalowuje Madryt lat siedemdziesiątych. XIX wieku, ale też w swojej powieści oddaje klimat literatury tamtych czasów, gdy nie było kina, radia ani telewizji i w powieściach poszukiwano nie tylko głębokich przeżyć, ale też godziwej rozrywki. Dlatego intryga wikła się coraz bardziej, bohaterowie gubią się i odnajdują, a czytelnik niecierpliwie przewraca kolejne kartki, poszukując rozwiązania coraz to nowych zagadek.

Nota o autorze:

Jerónimo Tristante urodził się w Murcji w 1969 r. Profesor biologii i geologii jednocześnie darzy wielką miłością  literaturę. Po wydaniu dwóch powieści: Crónica de Jufré (2003) i El Rojo en el azul (2005) napisał kryminał historyczny Tajemnica domu Arandów – pierwszy tom przygód detektywa Victora Rosa.

Fragment książki:

Kandydat do ręki służącej, węglarz Antón, wyglądał tak, jakby całe życie nie opuścił swego galisyjskiego za­ścianka. Sprawiał przy tym wrażenie, że niezbyt rozumie, co się do niego mówi, i Víctor zwątpił, by ów wiejski chło­pak miał jakiekolwiek pojęcie o tym, w co został wciągnię­ty przez swoją narzeczoną i jej panią. Wyczekiwali półno­cy, siedząc w kuchni przy ogromnym dębowym stole, po­pijając likier i kawę. Brakowało tylko Eugenia, stajennego, który wyjechał na parę dni do Benasque, w odwiedziny do starej matki. Skąpe światło nadawało twarzom obecnych nieco trupi, widmowy wygląd. Zebrane przy stole towarzy­stwo odzywało się z rzadka, jakby w przeczuciu, że tego wieczoru coś się wydarzy. Dom Kreola zdawał się wywie­rać tajemniczy wpływ na każdego, kto przekroczył jego progi.

Tylko Antón, z rozdziawionymi ustami i nieco głupko­watym wyrazem twarzy, wpatrywał się w ogień jak zahip­notyzowany, pogrążony we własnym świecie. Polecono mu, by spędził noc w łożu małżeńskim Kreola, i nieszczęś­nik dziękował raz po raz gospodarzom za możliwość prze­spania się w tak wygodnej i eleganckiej alkowie. O drugiej w nocy pełniąca obowiązki pani domu Clara poleciła, aby każdy zajął swoje miejsce. Nuria i Gregorio potwierdzili, że niczego nieświadomy narzeczony śpi głębokim snem, toteż nic nie stało na przeszkodzie, by zgodnie z życzeniem Clary rozpocząć eksperyment. Oblubieńców pozostawiono sa­mych w nawiedzonym pokoju, z którego skrzętnie usunięto wszelkie ostre przedmioty, licząc na to, że Nuria, podob­nie jak jej poprzedniczki, zejdzie do kuchni w poszukiwa­niu ostrego noża. Don Alfredo, Víctor, Clara i Gregorio ze­brali się w przedpokoju sypialni, tuż za drzwiami, nasłu­chując dobiegających z wewnątrz odgłosów.

- A jeżeli udusi go poduszką? - spytał zaniepokojony don Alfredo.

Víctor uśmiechnął się w migotliwym blasku świecy.

- Bez obaw, nic się nie stanie.

Słyszeli, jak służąca recytuje głośno złowieszczy frag­ment dzieła Dantego, co przychodziło jej z trudem, bo pra­wie nie umiała czytać. Tak jak jej polecono, zrobiła to kil­ka razy.

-     Mizerną lektorkę wybrała panienka Clara – stwierdził Gregorio.

-     Nie miałam wielkiego wyboru - odparła dziewczyna, piorunując go wzrokiem.

Minęła godzina i nie dobiegł ich żaden podejrzany dźwięk. Zegar wybił czwartą. Clara i majordomus zasnęli, skuleni na podłodze. Don Alfredo i Victor czuwali nadal, z rewolwerami w garści, mając nadzieję, że coś się jednak wydarzy, ale w końcu, znużeni wyczekiwaniem, postano­wili wszystkich obudzić.

- To dziwne, ale nic tam nie słychać. Wchodzimy - zde­cydował Blazquez.

Sam, jako najstarszy rangą, ruszył naprzód. Było mniej więcej wpół do szóstej. Godzina pierwszego zamachu Aurory na życie męża.

Pogrążona w półmroku sypialnia sprawiała jeszcze bar­dziej makabryczne wrażenie niż w blasku dnia.

-     Na Boga! - zawołała Clara, wskazując na nieszczęsne­go Antona, który leżał bez ruchu w nienaturalnej pozycji, z wykrzywioną do tyłu głową; z jego uchylonych warg spływała strużka jakiejś cieczy.

-     Nie żyje! Nie żyje! - usłyszeli w ciemnościach kobiecy głos.


Komentarze
Polityka Prywatności