Narratorem drugiej powieści André Brinka, którą oddajemy do rąk polskich czytelników, jest Chris Minaar, starzejący się afrykanerski pisarz, niegdyś opozycjonista zasłużony w walce z apartheidem, obecnie zagorzały przeciwnik Busha i wojny w Iraku. Postanowił spisać swoje wspomnienia, póki jeszcze nie zawodzi go pamięć — stąd tytuł. Ich adresatką jest nieżyjąca już Rachel. Przez życie Chrisa przewinęło się wiele kobiet, ona jednak jest jedyną, którą, prócz matki, kochał.
Spoglądając wstecz na swoje liczne romanse, dokonuje swoistego rachunku sumienia. Z zapisków Minaara przebija uczucie przytłaczającej samotności, bo mimo uznania, jakim wciąż się cieszy jako pisarz, ma świadomość, że nie wnosi już nic do życia publicznego. Może jedynie z gorzkim rozczarowaniem obserwować sytuację w Afryce Południowej w dziesięć lat po pierwszych wolnych wyborach i przyglądać się bezradnie, jak społeczeństwo, o które kiedyś walczył, pogrąża się w chaosie, brutalnej przemocy i coraz większej nędzy.
Nota o autorze:
André Brink, urodzony w 1935 r., jest pisarzem, dramaturgiem i eseistą południowoafrykańskim. Od 1991 r. wykładał na uniwersytecie w Kapsztadzie. Pisze w językach afrikaans oraz angielskim. Jest autorem siedemnastu powieści, licznych sztuk, esejów i opowiadań. W swojej twórczości zdecydowanie występował przeciw apartheidowi. Jego powieść z 1973 r. Kennis van die aand była pierwszą książką w języku afrikaans zakazaną przez rząd południowoafrykański.
Najbardziej znaną powieścią Brinka jest Sucha biała pora, sfilmowana w 1989 r. z udziałem Donalda Sutherlanda i Marlona Brando.
Brink został uhonorowany wieloma nagrodami literackimi w kraju i za granicą, m.in. Martin Luther King Memorial Prize (1980). Był również dwukrotnie nominowany do Nagrody Bookera.
W Polsce ukazały się Sucha biała pora (1989) oraz Tamta strona ciszy (2005).
Fragment książki:
Zmarłaś dziś rano, za siedemnaście dziesiąta. Byłem oczywiście, tylko ja, przy tobie. Ostatniej miłości mego życia? Wkrótce ukończę siedemdziesiąt osiem lat. Jestem w wieku schyłkowym. Mogę jeszcze pożyć, zwłaszcza jeśli dziedziczę geny po mamie - w sierpniu, w trzy dni po moich, ona obchodzić będzie sto trzecie urodziny - ale sama długowieczność nie jest, niestety, najważniejsza; a ty, dzięki całej radości, jaką wniosłaś w moje życie, przekonałaś mnie dobitnie, że moje siły więdną, żądza wprawdzie się budzi, lecz możliwości jej zaspokajania nikną. Wiem, że siedemdziesięciopięcioletni Goethe przeżył jeszcze romans z siedemnastolatka, do której napisał jeden ze swych najpiękniejszych wierszy. Znam też inne sławne przykłady - Chaplina, Picassa, Bertranda Russella, Chagalla, Karajana i Nelsona Mandeli, a z dawnej przeszłości Abrahama, by nie wspomnieć Matuzalema, który płodził i płodził aż do wieku wprost niewyobrażalnego. Zwykła kolej rzeczy sprawia jednak, że - jedne wcześniej, inne później - wszystkie dobre sprawy w życiu więdną i zamierają; nie tylko kobiety, ale i mężczyźni ulegają w końcu sile prawa ciążenia. Już od owego pierwszego dnia, sylwestra przed piętnastoma miesiącami, coś we mnie, coś wykraczającego poza reguły rozumu i sprzeciwiającego się poczuciu rzeczywistości, wprawiało mnie w przeświadczenie, że nie mógłbym już po tobie mieć innej kobiety. Nie było w tym niczego melodramatycznego, było to przekonanie spokojne, rzeczowe, wolne od emocji. Niczym ostatni kamień milowy na starożytnej drodze. Za nim już tylko ultima Thule. Albo coś w tym rodzaju.
Czy dokonałaś w moim życiu zmiany substancjalnej, czy ograniczonej tylko do jego konturów? Niezależnie od tego, jak głęboko owa zmiana sięgała, nadałaś memu życiu treść w chwili, w której zaczynałem się poddawać procesowi słabnięcia sił życiowych - zarówno intelektualnych, moralnych i fizycznych, jak i (ku memu głębokiemu ubolewaniu i zawstydzeniu) seksualnych.
Owego wieczoru, po epizodzie ulicznym z moim samochodem, gdy dłonie i twarze mieliśmy uwalane smarem i olejem napędowym, zaprosiłaś mnie do siebie na drinka. I od tej chwili (natychmiast zrezygnowałem z nudnego przyjęcia, na które się wybierałem) rozpoczęło się trwające piętnaście miesięcy odkrywanie nieznanych szlaków niebiańskiej topografii; odrzuciliśmy w uniesieniu czyśćcowe pustynie i mroczne zakątki piekieł.
Pamięć o tym wciąż we mnie pulsuje. W mroku długiego grudniowego wieczoru zapadającym nad przymglonymi wodami południowego oceanu podajesz mi smukłymi palcami kielich czerwonego wina.
Posmakowawszy, pytam tonem pełnym uznania:
- Cabernet sauvignon? Rocznik chyba 1995? Raczej z regionu Paarl niż ze Stellenbosch?
Unosisz brwi ze zdziwieniem.
- Trafiłeś w dziesiątkę. Jak nabiera się takich umiejętności?
- To jedna z moich pasji. Bardzo mnie bawi zbieranie w całość różnych elementów przemawiających do zmysłu smaku i węchu.
- Jakich elementów?
Obracam kielich w powietrzu, zanurzam usta w winie i mówię tonem konesera:
- Takich jak na przykład składające się na bukiet wina aromaty drzewa cedrowego, czarnych winogron, mokki i wanilii, zmieszanych z ingrediencjami wyczuwanymi przez zmysł smaku - miętą, czekoladą, poziomkami wysuszonymi przez słońce,
odrobiną delikatnego garbnika, czarnymi jagodami, korzeniami i pieczonymi kokosami.
- Boże wielki! - wykrzykujesz. - Jesteś albo snującym się po winiarniach łgarzem, albo wytrawnym znawcą.
- To wszystko jest kwestią zdobytych doświadczeń. I zapamiętanych zwrotów z żargonu kiperskiego. Prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, kiedy w ten sam sposób układasz puzzle z podpatrzonych zachowań ludzkich.
- Wszystkich ludzi, których spotykasz, traktujesz w ten sposób?
- Nie, skądże. Tylko tych, o których myślę, że zasługują na taki wysiłek. Muszę dodać, że szczególnie interesują mnie w tym względzie kobiety.
- W takim razie powiedz, jak to robisz.
Waham się, jednak postanawiam ciągnąć tę grę. (W duchu zaczynam już wyrabiać sobie wyobrażenie o tobie, wyjątkowe i wprawiające mnie w euforię: nie kojarzysz mi się z ciemnym, mocnym winem czerwonym, ale z winem białym, może sauvignon blanc, pochodzącym z chłodnego terroir, świeżym i lekkim, lecz bez śladu cierpkości czy niedojrzałości, winem przywodzącym na myśl zapach traw, zielonego pieprzu, liści drzewa cytrynowego z domieszką aromatu szparagów i agrestu - kompozycja doskonale wyważona, rustykalna, pokrewna owocowemu deserowi, w pełni odpowiadająca wymogom i oczekiwaniom właściwym wiekowi podeszłemu).
Zanurzasz czubek języka w winie i wysuwasz w moją stronę zwilżony koniuszek.
- Zajmujesz się winami?
- Wyłącznie jako konsument.
- Kim więc w końcu jesteś? Z całą pewnością nie jesteś mechanikiem, mogłam się o tym przekonać.
- Uważają mnie za pisarza. Ale od lat niczego nie napisałem.
- Nagły błysk w Twoim oku.
- Jezu! Czy ten Chris Minnaar to ty?
- We własnej osobie.
- Przepraszam! Nie powinnam zabierać ci tyle czasu.
Oto więc nadeszła chwila wyboru. Nie próbując na niego wpływać, wyczuwam, że trzeba wszystko postawić na jedną kartę. Wpatruję się intensywnie w twoją twarz: kontrast między nie całkiem jasnymi włosami i bardzo ciemnymi źrenicami jakby ją rozpoławiał: mały pieprzyk w górnej części policzka; wydatne usta. Jest w tej twarzy coś znajomego: mam pewność, że już gdzieś taką twarz widziałem, ale gdzie? kiedy? I wiem, że nie mogę pozwolić zatrzeć się temu wspomnieniu, dopóki go nie rozszyfruję.
- Nigdzie się nie śpieszę - wypowiadam te słowa świadom, że nie chodzi mi tylko o nadchodzącą noc, ale o całą przyszłość. Właściwie nie mam teraz nic do roboty.
- To przecież noc sylwestrowa!