Napisana z rozmachem, wielowątkowa kontynuacja jednego z największych bestsellerów wszechczasów –„Dumy i uprzedzenia” Jane Austen. Autorka z dużym poczuciem humoru opisuje absurdy świata romantycznych ideałów, uwikłania towarzyskie, wnikliwie przygląda się jakie możliwości rozwoju miały kobiety w XVIII-wiecznej Anglii. Główną bohaterką jest Mary, jedna z sióstr Bennet. Po śmierci matki, postanawia wreszcie zrealizować pragnienia, o których spełnieniu przez lata mogła jedynie marzyć.
Mimo sprzeciwu środowiska postanawia samotnie wyruszyć w podróż po Anglii , aby zobaczyć jak naprawdę wygląda rzeczywistość…
Pełna dynamizmu, nieprzewidzianych zwrotów akcji i romantycznych wzruszeń dalsza historia rodziny Bennet, której losy opowiedziane ponad 200 lat temu przez Jane Austen dziś znajdują ciągle nowe pokolenia czytelników.
Colleen McCullough (ur. 1937) - pisarka australijska o międzynarodowej sławie, autorka wielu głośnych książek, między innymi Ptaków ciernistych krzewów, Pieśni o Troi czy Pierwszego w Rzymie. Lekarz neurolog z wykształcenia, prowadziła badania i wykładała w Klinice Neurologii w Yale Medical School w New Haven, Connecticut w USA przez ponad 10 lat. Sukces, jaki odniosła jej druga książka Ptaków ciernistych krzewów, skłonił ją do zajęcia się wyłącznie pisaniem. McCullough należy do New York Academy of Sciences oraz Amerykańskiego Stowarzyszenia Rozwoju Nauki . Obecnie mieszka w Sydney.
Zgodnie ze zwyczajem kobiety nie uczestniczyły w nabożeństwie pogrzebowym i ceremonii złożenia do grobu, ale Fitzwilliam Darcy zarządził, że przy pochówku pani Bennet należy zrobić wyjątek. Biorąc pod uwagę, że nieboszczka wydała na świat pięć córek i ani jednego syna, liczba osób obecnych na pogrzebie byłaby znikoma, gdyby chciano sztywno trzymać się tradycji. O tej zmianie powiadomiono całą rodzinę, choć nie obyło się bez głosów sprzeciwu ze strony pana Collinsa i osób jego pokroju. Oburzenie wielebnego wzrosło, gdy dowiedział się, że to nie on będzie celebrował nabożeństwo. W związku ze zniesieniem zakazu z Londynu przybyły szwagierki Jane — Louisa Hurst i Caroline Bingley, a z pobliskiego Meryton kumoszki pani Bennet — jej siostra, pani Phillips, z przyjaciółkami, lady Lucas oraz pani Long.
I oto są w końcu znów razem, cała piątka panienek Bennet — myślała Caroline Bingley po zakończonym nabożeństwie, czekając na wyruszenie procesji, która miała odprowadzić zmarłą na miejsce wiecznego spoczynku.
Jane, Elizabeth, Mary, Kitty i Lydia... Dwadzieścia lat spędziłam w lamusie, jak stary, zapomniany mebel pokrywający się coraz grubszą warstwą kurzu — myślała Caroline — a wszystko to dzięki temu kwintetowi o legendarnej urodzie. Czas, rzecz jasna, nie stoi w miejscu, ich urok zblakł, ale przecież i jej własne wdzięki nie zostały oszczędzone. Jane i Elizabeth wkraczały w burzliwy okres czwartej dekady, ale Caroline miała to już za sobą i wyglądała na swoje pięćdziesiąt lat. Podobnie jak Fitz — byli przecież rówieśnikami. Jane miała ciało czterdziestotrzyletniej kobiety, jednak jej twarz wyglądała o dwadzieścia lat młodziej. Pełne spokoju oczy w kolorze miodu, piękna skóra bez zmarszczek i zachwycająco delikatne rysy, a do tego gęste złociste włosy. Niestety, dwanaście ciąż zmieniło jej smukłą figurę. To w niej charakterystyczny dla Bennetów typ urody objawił się w całej pełni. Elizabeth i Mary mogły się pochwalić najpiękniejszymi włosami — gęstymi, falistymi, rudozłotymi. Imbirowymi — jak z przekąsem mówiła o nich panna Bingley. Barwa ich skóry przywodziła na myśl kość słoniową, a duże oczy, z zapalającymi się niekiedy fioletowymi ognikami, miały szary odcień. Elizabeth oczywiście nie mogła konkurować z Jane, jeśli chodzi o doskonałość rysów — jej usta były nazbyt pełne — ale z dziwnych powodów, których panna Bingley nie potrafiła pojąć, to właśnie ona bardziej pociągała mężczyzn. Futro z czarnego lisa podkreślało jej nienaganną figurę, czego nie można było powiedzieć o stroju Mary — zgrzebnej sukni z czarnej serży, koszmarnym berecie i pelisie. Caroline przyglądała się jej z fascynacją — nie widziała Mary przez ostatnie siedemnaście lat, które zmieniły pannę Bennet do tego stopnia, że w niczym nie ustępowała swojej siostrze Elizabeth. Albo prawie w niczym: jej naturalnie pełne usta zachowały wyraz tej pedantycznej surowości, która pozwalała natychmiast rozpoznać w niej starą pannę. Ciekawe, czy wciąż jeszcze oszpecał ją ten nieszczęsny krzywy ząb?
Kitty... — Caroline znała ją bardzo dobrze. Lady Menadew, o pszenicznych włosach i chabrowych oczach, była szykowną modnisią, która czerpała sporo radości z uprzywilejowanego stanu wdowieństwa. Frywolność połączona z pogodnym usposobieniem sprawiała, że Kitty wcale nie wyglądała na swoje trzydzieści sześć lat. Ach, jakże przemyślny okazał się braciszek Charles! Przeklęty Desmond Hurst miał pustą kieszeń i poprosił Charlesa o pomoc. Charles zgodził się, ale pod jednym warunkiem: Louisa miała wprowadzić Kitty na londyńskie salony. Ich córka Letitia będzie miała swój debiut w towarzystwie — argumentował Charles — więc czemu nie razem z Kitty? Desmond Hurst dał się złapać i w zamian za spłacenie jego rachunku w porcie (i wielu innych długów) otworzył przed Kitty drzwi wszystkich salonów w stolicy. Czy ktokolwiek by jednak przypuszczał, że ta bezczelna flirciara złowi lorda Menadew? Nie należał on może do czołówki na rynku dżentelmenów do wzięcia, ale mimo podeszłego wieku z pewnością miał wiele zalet. A tymczasem kochana Posy (jak nazywano Letitię) nie zdołała złapać męża i nigdy się z tego rozczarowania nie otrząsnęła. Wciąż jeszcze cierpi z powodu omdleń, waporów i często odmawia jedzenia.
Z Lydią to znów inna sprawa. To właśnie ona, a nie Jane, wyglądała co najmniej na czterdziestkę, choć skończyła dopiero trzydzieści cztery lata. Caroline mogła sobie doskonale wyobrazić wszystkie zabiegi stosowane przez rodzinę pani Wickham, które miały zapobiec utopieniu się jej w morzu wina. Przecież Caroline i jej rodzina przez to samo przechodzili z Hurstem. Gdy osiem lat temu dostał ataku apopleksji, który skończył się śmiercią, Caroline opuściła dom Charlesa i zamieszkała z Louisą i Posy Hurst w ich rezydencji na Brook Street, gdzie mogła do woli oddawaćsię swemu ulubionemu zajęciu — plotkowaniu na temat Elizabeth Darcy i jej dzieci.
Stłumiła wzbierającą w sercu gorycz, gdy Fitz i Charles wyszli z kościoła, niosąc na ramionach trumnę, w której spoczywała ich teściowa. Z tyłu pomagali im ten karzełek Collins i Henry Lucas, co sprawiało, że błyszcząca palisandrowa skrzynia była w widoczny sposób przekrzywiona. Och, Fitz, dlaczego musiałeś się w niej zakochać? Dlaczego się z nią ożeniłeś? Ja dałabym ci prawdziwych synów, a nie taką pokrakę jak Charlie. Wyznawca miłości sokratejskiej, wszyscy są o tym przekonani dzięki mojej wydatnej pomocy. Napiętnować syna w sposób, który najboleśniej dotknie ojca — oto moja zemsta za to, że Fitz mnie nie poślubił. Wydawałoby się, że Darcy powinien przejrzeć moją grę, bo przecież to ja jestem źródłem wszystkich tych plotek. A tymczasem to właśnie mnie wierzy, nie Charliemu. Wprawdzie już od jakiegoś czasu nie działo się zbyt dobrze w domostwie państwa Darcych, ale teraz ta niepokojąca atmosfera spotęgowała się niepomiernie. U Fitza pojawił się nawrót wyniosłej dumy, która zdawała się znikać całkowicie w pierwszych latach jego małżeństwa, i Caroline wiedziała, że namiętność, jaką rozpaliła w sercu Darcy’ego Elizabeth, nie przyniosła im prawdziwego szczęścia.
Procesja wkroczyła na cmentarz. Panna Bingley i pani Hurst trzymały się z tyłu pochodu, obok Georgiany i generała Hugha Fitzwilliama. Żegnaj nam, pani Bennet! Najgłupsza z kobiet, jakie kiedykolwiek chodziły po ziemi. Caroline wodziła wzrokiem po zebranych. Nagle jej spojrzenie spłoszyło się, napotykając błyszczące oczy Mary, wpatrujące się w nią z widoczną pogardą, jak gdyby potrafiły dostrzec jak na dłoni wszystkie myśli, które tłoczyły się w jej głowie. Czy to są oczy Mary? Inteligentne, pełne wyrazu, czujne? Skąd ta zmiana? Mary wspierała się na Charliem, który trzymał ją za rękę. Osobliwa para. Było w nich coś, co kazało oderwać myśli od tej ckliwej parodii, która się właśnie odbywała — jak gdyby ich ciała były obecne, ale duchy przeniosły się w zupełnie inne światy. Nie bądź śmieszna, Caroline! — powiedziała do siebie i wsparła się wygodnie na krawędzi stojącego tuż za nią nagrobka. Ta odrażająca postać, wielebny Collins, zamierzała właśnie dodać od siebie kilka słów do i tak już przydługiej ceremonii.
Powóz będzie czekał zaraz po pogrzebie — dobrze zrobiłyśmy z Louisą. Wymiana uprzejmości z wszystkimi pięcioma siostrami w Shelby Manor nie jest kuszącą perspektywą. Jeśli woźnica popędzi konie, będziemy w Londynie przed nocą. Ale przecież zaprosili mnie tego lata na przyjęcie do Pemberley. Cóż, pojadę. Razem
z Louisą, rzecz jasna.
Wszyscy oprócz Darcych odjechali przed początkiem grudnia, aby zdążyć na czas przed Bożym Narodzeniem, spędzanym z dziećmi i bliskimi. Jane w szczególności pragnęła wyjechać jak najprędzej. Nawet jedna noc poza Bingley Hall była dla niej trudna do zniesienia, chyba że chodziło o wizytę w blisko położonym Pemberley.
— Już widać brzuszek — z westchnieniem powiedziała Elizabeth do Mary — znów jest brzemienna.
— Dobrze wiem, Lizzie, że nie mogę sobie rościć pretensji do szczególnej wiedzy na te tematy — powiedziała
Mary — ale czy k t o ś nie mógłby powiedzieć Charlesowi, żeby zawiązał go sobie na supełek?
Elizabeth spurpurowiała, po czym przyłożyła obie dłonie do policzków i w zupełnym przerażeniu spojrzała na tę starą pannę, która siedziała naprzeciwko zupełnie nie poruszona jej reakcją.
— Mary, na miłość boską! Skąd ty... skąd ty wiesz o tym... o tym... jak możesz w ten sposób... tak nietaktownie?
— Skąd wiem... w końcu przeczytałam wszystkie książki z naszej biblioteki. A co do taktu, to męczy mnie on, jeśli chodzi o sprawy, które są tak bliskie i tak ważne dla każdej z nas — odcięła się Mary. — Lizzie, przecież widzisz sama, że te kolejne ciąże ją wykańczają. Na Boga, klacze hodowlane mają lepsze życie! Ośmioro dzieci przetrwało, a z pozostałej czwórki jedne urodziły się martwe, drugie umarły po pięciu miesiącach. Rachunek byłby znacznie większy, gdyby od czasu do czasu Charles nie spędzał roku w Indiach Zachodnich. Nie zauważyłaś, że wszystkie poronienia przyszły po ośmiu prawidłowych ciążach? Ona już nie daje rady!
— Moja droga Mary, jak ty się wyrażasz? Jesteś absolutnie bezwstydna!
— Bzdura. Jesteśmy tu same, a ty jesteś moją najukochańszą siostrą. Jeżeli my nie możemy być ze sobą szczere, to już nie wiem, na czym ten świat stoi. Mam wrażenie, Lizzie, że nikogo nie obchodzi zdrowie kobiety ani jej dobro. Jeśli Charles nie znajdzie sposobu na zaspokojenie swojej potrzeby przyjemności bez powodowania kolejnych ciąż, to może powinien wziąć sobie kochankę. Stan błogosławiony z jakichś powodów nie ima się kobiet lekkich obyczajów — błysk ciekawości pojawił się w oczach Mary. — Dobrze byłoby znaleźć taką i zapytać, jak ona to robi. Konsternacja Elizabeth była tak ogromna, że biedaczka nie mogła wydusić słowa. Patrzyła z przestrachem na osobę, w którą przeistoczyła się jej młodsza siostra. Czy w przodkach mamy można było doszukać się zapowiedzi tej ordynarności, która teraz oto ujawniała się w Mary?
Z a w i ą z a ć n a s u p e ł e k! I wtedy wspomnienie czasów i miejsc zagubionych w dalekiej przeszłości rozbudziło w niej dawne poczucie humoru, ono zaś przyszło jej teraz na ratunek. Wybuchnęła głośnym śmiechem i śmiała się długo, aż do łez.
— Och, Mary — powiedziała, gdy już doszła do siebie — przecież ja cię w ogóle nie znam. Ale nie powiesz mi chyba, że opowiadasz takie rzeczy przy innych?
— Powstrzymuję się od mówienia o nich na głos, choć chodzą mi często po głowie — odparła Mary z uśmiechem, w którym nie było ani śladu skruchy.
— Ale powiedz sama, Lizzie, czy nie zgodzisz się ze mną?
— Oczywiście, że się zgodzę. Kocham Jane całym sercem i martwi mnie, że tak bardzo podupadła na zdrowiu tylko dlatego, że Charles nie potrafi zawiązać go sobie na supełek. Na jej ustach pojawił się natychmiast stłumiony uśmieszek.
— Charles to wspaniały człowiek, ale egoizm to druga natura każdego mężczyzny. Można by go usprawiedliwić, gdyby chodziło o spłodzenie męskiego potomka, ale mają już przecież siedmiu synów.
— Czy to nie dziwne? Ty rodzisz dziewczynki, a Jane chłopców.
Czy to ta sama Mary? Gdzie się podziała ta ograniczona i niezbyt rozgarnięta dziewczyna z czasów Longbourn? Czy można się aż tak zmienić? A może ta niebezpieczna skłonność do odrzucania gorsetu konwenansów drzemała w niej od zawsze? Dlaczego upierała się przy śpiewaniu, skoro nie panowała nad swoim głosem i przeraźliwie fałszowała? Dlaczego durzyła się w Collinsie, najbardziej niegodnym obiekcie miłości, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi? Na te pytania Elizabeth nie umiała odpowiedzieć. Ale teraz przynajmniej zrozumiała, czemu Charlie tak przepadał za ciocią Mary. Opanowało ją ogromne poczucie winy. Nie tylko Fitz, ale i ona sama była odpowiedzialna za skazanie Mary na zajmowanie się mamą przez siedemnaście lat, a przecież mogło to potrwać o wiele dłużej. Wszak gdy powierzono matkę opiece Mary, wszyscy się spodziewali, że pożyje jeszcze co najmniej trzydzieści cztery lata! Gdyby tak rzeczywiście było, Mary skończyłaby pięćdziesiąt pięć lat, zanim... Boże, dzięki ci, że to już koniec. Jest jeszcze nadzieja, że Mary zacznie wreszcie żyć własnym życiem. Być może — myślała Elizabeth — takie odosobnienie
nie jest wcale odpowiednie w przypadku młodych kobiet. Natura nie poskąpiła Mary inteligencji i wszyscy w rodzinie zawsze o tym wiedzieli, choć tata nieraz naigrawał się z książek, w jakich jej umysł znajdował strawę — zbiorów kazań i ponurych dzieł moralizatorskich, które pochłaniała już jako młoda dziewczyna. Ale czy Mary miała w tej kwestii coś do powiedzenia? Czy tata dałby jej wolną rękę, gdyby szło o korzystanie z jego biblioteki? Nie — to oczywiste. A ona zamęczała wszystkich swoimi pedantycznymi deliberacjami, bo tylko w ten sposób mogła zwrócić na siebie uwagę. Być może ze śpiewem było tak samo. Przez długi czas spoglądałam na dzieciństwo i lata młodzieńcze w Longbourn jako na najszczęśliwszy okres mojego życia. Prawdziwie bliskie więzi, wesołość, wreszcie bezpieczeństwo. Właśnie ze względu na to poczucie bezpieczeństwa tak łatwo nam było przebaczać mamie jej fanaberie, a tacie jego sarkazm. Ale to Jane i ja byłyśmy najjaśniejszymi gwiazdami w domu Bennetów i każda z nas miała tę świadomość. Istniała wyraźna hierarchia:
Jane i ja — najpiękniejsze i najbardziej obiecujące; Kitty i Lydia — bezmyślne śmieszki; a Mary, która przyszła na świat jako trzecia, pośrodku — ani taka, ani taka. Pewne rzeczy pozostały bez zmian, widzę to wyraźnie. Mary wciąż ma skłonność do bezlitosnego piętnowania słabości, wciąż gardzi rzeczami materialnymi. Ale pomijając to, tak bardzo się zmieniła!
— Jakie masz wspomnienia z Longbourn? — zapytała Elizabeth, chcąc znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją
pytania.
— Czułam się jak piąte koło u wozu — powiedziała Mary.
— Piąte koło u wozu! Mój Boże, Mary, to okropne. Nie byłaś szczęśliwa?
— Chyba byłam. Nie narzekałam, to pewne. Myślę, że dużo dawało mi poczucie wyższości nad tobą i Jane, a w szczególności nad Kitty i Lydią. Nie patrz tak na mnie! Nie mam pretensji do żadnej z was, prędzej do siebie samej. Byłam przekonana, że ty i Jane macie obsesję na punkcie znalezienia bogatego męża, a Kitty i Lydia są zbyt niesforne, zbyt nieokiełznane. Kierowałam się w moim postępowaniu tym, co wyczytałam w książkach. Wiem, musiałam być beznadziejnie nudna, bo przecież wszystkie te książki
były właśnie takie — nieciekawe.
— Tak, Mary, byłaś nudna, ale dopiero teraz zaczynam rozumieć dlaczego. Nie zostawiłyśmy ci innego wyjścia.
— Krosty i ząb nie poprawiały mojej sytuacji. Traktowałam je jako karę, choć nie miałam pojęcia, jaką zbrodnię popełniłam.
— Nie popełniłaś żadnej zbrodni, Mary. To były po prostu skazy na twojej urodzie.
— To dzięki tobie udało mi się ich pozbyć. Kto by pomyślał, że wystarczy głupia łyżeczka siarki co drugi dzień i usunięcie jednego zęba? — Mary podniosła się z uśmiechem.
— A gdzie są panowie? Byłam pewna, że Fitz chciał wyruszyć wcześnie.
— To przez Charliego. Odłączyli się razem z Jemem Jenkinsem, żeby zapolować na szczury, i Fitz pojechał go szukać. W głowie Mary kotłowały się różne pytania i wszystkie
niecierpliwie domagały się odpowiedzi. Kto pyta, nie błądzi
— Jaki właściwie jest Fitz?
To bezceremonialne pytanie zbiło Elizabeth z tropu.
— Cóż, siostro, muszę wyznać, że po dziewiętnastu latach małżeństwa wciąż jeszcze tego nie wiem. Ma niezwykle wysokie mniemanie o rodzie Darcych. Może nie ma w tym nic dziwnego, w końcu jego przodkowie byli tu wcześniej od Wilhelma Zdobywcy. Choć często mnie zastanawiało, dlaczego nigdy nie przyznano Darcym tytułu szlacheckiego, biorąc pod uwagę znaczenie klanu ugruntowane tyloma stuleciami.
— Podejrzewam, że to ich rodowa duma stanęła na przeszkodzie... — odparła Mary. — Nie jesteś szczęśliwa,prawda?
— Myślałam, że będę, ale wstąpić w stan małżeński to jak wyruszyć w podróż w nieznane. Miłość, jaką Fitz mi okazywał, sprawiła, że stworzyłam sobie w wyobraźni obraz idyllicznego życia w Pemberley z gromadką naszych dzieci. Tylko że nie zdawałam sobie wówczas sprawy z wygórowanych ambicji Fitza, z jego nerwowości, nie mówiąc już o jego sekretach. Jest w nim coś, co mi wciąż umyka— Elizabeth zadrżała — i nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, co to takiego.
— Zmartwiłaś mnie, Lizzie, mimo wszystko jednak cieszę się, że udało nam się otwarcie porozmawiać. Ale powiedz: czy jest coś konkretnego, jeśli chodzi o Fitza, co cię trapi najbardziej?
— Ned Skinner, to pierwsze, co mi przychodzi do głowy. Naprawdę nie mogę rozgryźć, co oznacza ta przyjaźń. Mary ściągnęła brwi: — Kto to jest Ned Skinner?
— Gdybyś odwiedzała nas w Pemberley, wiedziałabyś, o kim mówię. Jest u mojego męża głównym zarządcą, nadzorcą, ale nie gospodarzem. Tę funkcję pełni Matthew Spottiswoode. Ned dużo podróżuje na zlecenie Fitza, ale co dokładnie robi, tego nie wiem. Mieszka w pięknym domku na terenie naszej posiadłości, ma swoich służących i własne stajnie.
— Wspomniałaś, że to przyjaźń.
— Tak, i w dodatku bardzo bliska. W tym właśnie cały szkopuł. Bo przecież Ned jest człowiekiem z niższych sfer, co w normalnych okolicznościach wykluczałoby jakąkolwiek poufałość. Mimo to łączy ich wielka zażyłość.
— Czy Ned pochodzi ze szlacheckiego rodu?
— Nie, chociaż jego sposób wyrażania się mógłby na to wskazywać.
— Nigdy o nim nie wspominałaś.
— Chyba nie było ku temu okazji. Zresztą nigdy jeszcze nie rozmawiałyśmy z sobą tak otwarcie jak dziś.
— Tak, to prawda, zawsze ktoś się kręcił w pobliżu. Ale powiedz, jak długo trwa przyjaźń twojego męża z tym człowiekiem?
— Fitz znał go już wcześniej, zanim się pobraliśmy. Pamiętam go jeszcze jako młodzieńca, skrywającego się w cieniu, patrzącego na Fitza z podziwem. Jest trochę młodszy ode mnie...
W tym momencie do pokoju wszedł pan Darcy, przynosząc z sobą powiew chłodnego powietrza, i Elizabeth umilkła raptownie. Wciąż świetnie się prezentuje — pomyślała
Mary — mimo swoich pięćdziesięciu lat. Słowem, wymarzony małżonek dla każdej młodej kobiety prowadzącej spokojne życie — poczynając od statusu, a na prezencji kończąc. Pamiętała jednak słowa, które kiedyś, połączone z westchnieniem, padły z ust Jane: że Lizzie nie darzyła swego męża taką samą miłością jak Jane swojego drogiego Bingleya. I jeszcze coś o tym, jak to Lizzie ujrzała na własne oczy uroki Pemberley i zaczęła dużo cieplej myśleć o panu Darcym. Gdy więc ponowił swoje zaloty po skandalicznej
ucieczce Lydii, Lizzie powiedziała „tak”.
— Mary, chciałbym zamienić z tobą słowo przed wyjściem— powiedział Darcy, po czym zwrócił się do żony:
— Jesteś gotowa, moja droga?
— Tak. Znalazłeś Charliego?
— Oczywiście. Obładowanego tuzinem szczurów.
— Mam nadzieję, że umyje ręce. Nie życzę sobie pcheł w powozie — rzekła, śmiejąc się, Elizabeth.
— Właśnie poszedł to zrobić. Pozwolisz, droga Mary? — powiedział Fitz i z właściwą sobie chłodną uprzejmością stanął, żeby ją przepuścić, po czym podążył za nią do biblioteki.
— Usiądź — gestem wskazał jej fotel i zajął miejsce za biurkiem z władczym spokojem kogoś, do kogo w rzeczywistości należało nie tylko samo biurko, ale i cała reszta Shelby Manor. Mary poczuła nagle, jak kolana się pod nią uginają, i miękkim ruchem usiadła w fotelu naprzeciwko.
Podniosła wzrok i nie zamierzała go już opuszczać — nie da się złamać. Nastąpiła chwila ciszy. Fitz patrzył na nią zaintrygowany.
— Teraz, kiedy pozbyłaś się krost, bardzo przypominasz Elizabeth. Masz szczęście, że nie zostawiły blizn. Pozostawiając na boku subtelności dotyczące strony fizycznej, Fitz przeszedł do innych defektów.
— Nigdy nie słyszałem gorszego głosu niż twój i jakby tego było mało, połączonego z tak przygniatającą siłą ekspresji. Na samo jego wspomnienie włosy wciąż stają mi dęba.
— Wystarczyło zwrócić mi uwagę na jego niedostatki, szwagrze.
— Nie do mnie to należało — stwierdził, splatając dłonie.— A zatem, Mary, wypełniłaś swój obowiązek. Zdawało się, że jego świdrujące spojrzenie chce przeniknąć ją na wskroś. Po chwili jednak pojawił się w oczach Fitza odcień niepewności — jego przenikliwy wzrok nie robił na Mary większego wrażenia.
— Gdy umarł twój ojciec, Charles Bingley i ja postanowiliśmy, że należy ci się stosowna rekompensata za chęć zaopiekowania się matką. Ojciec niczego ci nie pozostawił, gdyż wolał obdarować Lydię — która była istotnie w potrzebie. Co do ciebie, wiedział, że uczynisz Charlesa Bingleya i mnie swoimi dłużnikami, jeśli weźmiesz waszą matkę pod opiekę w odpowiednio oddalonym miejscu.
— Chcesz powiedzieć, w miejscu odpowiednio oddalonym od ciebie — powiedziała Mary. Fitz spojrzał na nią ze zdumieniem, po czym wzruszył ramionami.
— Dokładnie tak. Za wypełnianie tego obowiązku otrzymywałaś pięćset funtów rocznie. W sumie daje to osiem i pół tysiąca.
— Nie ulega wątpliwości, że damy do towarzystwa otrzymują znacznie mniej — odparła Mary beznamiętnym tonem.
— W każdym razie Shelby Manor zostanie teraz sprzedane, tak samo jak niegdyś było kupione. To znaczy w całości — łącznie z książkami znajdującymi się w tej bibliotece oraz usługami Jenkinsów. Kupiec już się znalazł, dlatego też, droga siostro, jestem zmuszony kazać ci się spakować. Bardzo mi przykro.
— Akurat — parsknęła Mary.
Fitz zaśmiał się pod nosem.
— Cóż, jak widać, mijający czas nie nadgryzł twoich wdzięków, zaś ty sama nauczyłaś się używać zębów, mimo że jednego z nich cię pozbawiono.
— To wina religii, z której pozostał już jedynie klekoczący szkielet, a także rozlicznych pokus spowodowanych nadmiarem wolnego czasu. Gdy już wytresowałam mamę jak należy, co, nawiasem mówiąc, nie było trudne, godziny zaczęły mi się dłużyć niemiłosiernie. Jeśli urosły mi jakieś zęby, to chyba tylko zęby mądrości, a to dzięki tej wspaniale zaopatrzonej bibliotece. Nie wspominając już o towarzystwie twojego syna, które było cennym... suplementem.
— Cieszy mnie, że na coś się przydał.
— Nie chcę się spierać o Charliego, ale pozwól, że powiem ci, co myślę. Każdy kolejny dzień, kiedy nie doceniasz jego wartości, jest kolejnym dowodem na twoją głupotę. Natomiast jeśli chodzi o mnie samą, skoro już wykonałam swoje zadanie, to co teraz proponujesz?
Jej zjadliwe słowa sprawiły, że twarz nabiegła mu krwią, ale odpowiedział w sposób nienagannie uprzejmy:
— Sądzę, że powinnaś zamieszkać z nami w Pemberley lub z Jane w Bingley Hall. Jak się spodziewam, twój
wybór będzie zależał od tego, czy wolisz chłopców, czy dziewczynki.
— Tu i tu czeka mnie puste życie.
Fitz skrzywił się.
— Co innego ci pozostaje? — zapytał nieufnie.
— Ponad osiem tysięcy funtów to już coś znaczy. To pewna doza niezależności.
— Nie rozumiem.
— Wolałabym zamieszkać sama.
— Ależ moja droga Mary, to nie uchodzi!
— Dlaczegóż by nie? Mam już trzydzieści osiem lat i nie jestem dzieckiem. A może myślisz, że potrzebuję swojej własnej Almerii Finchley? Też mi coś!
— Nie wyglądasz na swoje trzydzieści osiem lat i dobrze o tym wiesz. Jest dość luster w Shelby Manor, żebyś mogła się o tym przekonać. Chcesz zatem przyłączyć się do lady Menadew?
— Kitty? Pozabijałybyśmy się w ciągu miesiąca.
— Od śmierci Anny de Bourgh Georgiana i generał goszczą u siebie panią Jenkinson. Z chęcią dotrzyma ci ona
towarzystwa w — powiedzmy — przestronnym i wygodnym domku. Co ty na to?
— Pani Jenkinson wiecznie siąka i wzdycha, a jej nerwobóle najbardziej dają się we znaki w zimie, akurat wtedy gdy trudniej jest opędzić się od jej towarzystwa.
— To znajdziemy kogoś innego! N i e m o ż e s z mieszkać sama.
— Nikt się nie nada, wierz mi.
— Czego ty właściwie chcesz? — zapytał Fitz, któremu kończyła się już cierpliwość.
— Chcę być użyteczna. To wszystko. Mieć jakiś cel w życiu i poczucie własnej wartości. Chcę któregoś dnia spojrzeć wstecz z dumą i satysfakcją.
— Wierz mi, Mary, byłaś użyteczna i wciąż możesz być: w Pemberley albo w Bingley Hall.
— Nie — powiedziała stanowczo.
— Nie bądź głupia, kobieto!
— Za młodu byłam głupia. A wszystko dlatego, że nie mogłam się na nikim wzorować, ani na rodzicach, ani na siostrach. Nawet Elizabeth, najbardziej rozgarnięta z nas wszystkich, nie była mądra. Nie musiała. Jej urok, dowcip i rozsądek wystarczyły. Ale sam rozsądek to jeszcze nie mądrość — stwierdziła Mary z zapałem. — Dziś, drogi szwagrze, jestem już na tyle mądra, żeby nie dać ci się zastraszyć. To właśnie jest mądrość: wiedzieć, czego się chce od życia. A ja nie mam zamiaru być dłużej niczyim po pychadłem ani
utrapieniem.
Fitz dał za wygraną.
— Masz miesiąc — powiedział, wstając — potem akt sprzedaży Shelby Manor zostanie podpisany i decyzja co do twojej przyszłości musi być podjęta. Nawet nie myśl o tym, że zamieszkasz sama! Nie pozwolę na to.
— Jakim prawem chcesz rozporządzać moim losem? — zapytała z ognistymi rumieńcami na twarzy.
— Prawem, które przysługuje mi jako twojemu szwagrowi, człowiekowi starszemu i mężczyźnie, który jest mą d r z e j s z y od ciebie. Jako minister Korony oraz potomek rodu Darcych z Pemberley mam obowiązek dbać o moją pozycję w życiu publicznym i reputację mojej rodziny. Nie będę tolerował odmieńców i fiksatów wśród moich krewnych.
— Co otrzymam w zamian za osiem i pół tysiąca? — odparła.
— Miejsce zamieszkania, które z chęcią dla ciebie znajdę, pod warunkiem, że twoje postępowanie nie naruszy w niczym nakazów przyzwoitości i poprawności. Raczej na wsi niż w mieście: na przykład w Derbyshire lub Cheshire.
— Ha! Tak żebyś mógł mieć oko na swoją szaloną szwagierkę? Nie, dziękuję. Czy te osiem i pół tysiąca należy do mnie, czy jest mi tylko powierzone? Odpowiedz szczerze, bo i tak dowiem się, jaka jest prawda.
— Pieniądze są twoje, bezpiecznie zainwestowane z czteroprocentowym wzrostem. Kontynuowanie inwestycji zapewni ci dochód rzędu trzystu pięćdziesięciu funtów rocznie — powiedział Fitz, nie mając pojęcia, co zrobić z tą sekutnicą, która z wyglądu tak bardzo przypominała Elizabeth. A może Elizabeth była w głębi duszy taka sama?
— Gdzie są ulokowane pieniądze?
— U Patchetta, Shawa, Carltona i Wilde’a w Hertford. Fitz wstał z fotela i skierował się do wyjścia, ale osobliwy wyraz oczu Mary zatrzymał go w pół drogi.
— Nadal będę zajmował się twoimi sprawami, czy chcesz tego, czy nie — powiedział stanowczym tonem. Absolutnie zabraniam ci brać je w swoje ręce. Jesteś córką szlachcica, łączą nas więzi rodzinne. Twój opór zdecydowanie mi nie odpowiada. Masz czas do końca roku, żeby się namyślić, i oczekuję od ciebie podjęcia właściwej decyzji. Wszystko wskazywało na to, że niepokorna szwagierka została w końcu ujarzmiona. Podążyła za Fitzem do hallu przy głównym wyjściu, gdzie czekali już Lizzie i Charlie, a także pani Hoskins, usługująca Elizabeth z niezwykłą gorliwością. Mary ujęła w swoje dłonie twarz Charliego i z czułym uśmiechem spojrzała w jego ciemnoszare oczy. Miał urodę dziecka, ale patrząc uważniej, nie dostrzegało się nawet śladu zniewieścienia. Gdyby tylko jego pochłonięty własną osobą ojciec miał chociaż jedną dziesiątą tej przenikliwości, z której słynął, byłby w stanie to dojrzeć.
Nie gardź Charliem, Fitz! — powiedziała cicho, całując gładki policzek siostrzeńca.— Ten mężczyzna, który w nim dojrzewa, jeszczecię przerośnie.
Potem przyszła kolej na pożegnanie z Lizzie i w końcu rodzina Darcych wyruszyła w drogę. Fitz na grzbiecie wierzchowca, dumny jak sam władca piekieł, Lizzie i Charlie w powozie, z podgrzanymi cegłami, futrzanymi pledami, książkami, prowiantem na drogę i panią Hoskins. Mary stała na szczycie schodów, machając dłonią na pożegnanie, aż wreszcie turkoczący pojazd, ciągnięty przez szóstkę olbrzymich koni, zniknął za zakrętem i tym samym z jej życia. Przynajmniej na razie.
Pani Jenkins zaniosła się płaczem. Mary spojrzała na nią ze zniecierpliwieniem.
— Dość już łez, na miłość boską! — powiedziała surowo.
— Shelby Manor dostanie teraz sir Kenneth Appleby, tego jestem pewna, i bez wątpienia pani Appleby okaże się równie miła jak jej mąż. Przynieś teraz pudełka ze strychu i zacznij przygotowywać moje rzeczy. Muszę się spakować. Życzę sobie, żeby wszystko było w nienagannym porządku. I poślij młodego Jenkinsa po bryczkę. Mam sprawę do załatwienia.
— W Meryton, panienko Mary?
— Mój Boże, nie! — krzyknęła „panienka” Mary i parsknęła szczerym śmiechem. I pomyśleć, że mama dopiero co umarła. — Jadę do Hertford. Wrócę do domu na podwieczorek.
Do domu! — powtórzyła z rozbawieniem. — Teraz już nie mam domu. Nareszcie wolność!