Porywająco napisany tom wspomnień znakomitego etnografa, historyka kultury, pisarza, tłumacza literatury słowackiej i czeskiej, jest swego rodzaju portretem pokolenia Polaków żyjących w Polsce powojennej lecz tradycją rodzinną i cywilizacyjną osadzonych w czasach przed II wojną światową. Dzieje krewnych, wśród których było wielu polityków, wojskowych, właścicieli ziemskich oraz licznych przyjaciół i znajomych obrazują losy odchodzącej w przeszłość klasy ziemian i starania ich dzieci i wnuków by ułożyć sobie życie w nowych realiach politycznych Polski powojennej.
Bogactwo opisów, dystans do siebie samego jako bohatera przytaczanych zdarzeń, odnajdowanie humorystycznych stron życia w ciężkich czasach, serdeczna sympatia dla niepozbawionych wad i dziwactw opisywanych postaci sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem.
O autorze
Antoni Kroh (ur.1942) – historyk kultury, literat, etnograf, tłumacz prozy słowackiej i czeskiej. Pracował w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem i Muzeum w Nowym Sączu. Organizator karpackich konkursów sztuki ludowej, komisarz wystaw Łemkowie, Duchy epoki, czyli pierwsza wojna światowa trwa do dziś, Spisz i innych. Wieloletni współpracownik pisma Instytutu Sztuki PAN „Polska Sztuka Ludowa”, wykładowca Collegium Civitas. Opublikował m.in.: studium etnograficzne Współczesna rzeźba ludowa Karpat Polskich, książkę Sklep potrzeb kulturalnych na temat kultury Podhala, będącą zarazem wspomnieniem z dzieciństwa w Bukowinie Tatrzańskiej, zbiór esejów na temat relacji polsko-czeskich O Szwejku i o nas.
Jest autorem nowego tłumaczenia Losów dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej Jarosłava Haška
Fragmenty
Krok defiladowy na gruntach podmokłych
Będzie wojna. Skoro była druga, wybuchnie i trzecia. O trzeciej wojnie światowej krążyły ciepłe wierszyki, dowcipy. „Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa. Potem druga bomba silna i wrócimy znów do Wilna. Panie Truman, spuść ta bania, bo już nie do wytrzymania”. Rozmowa gościa z kelnerem: – Proszę schabowy i piwo. – Będzie dopiero po trzeciej. – Przecież jest dwadzieścia po trzeciej. – Tak, ale po trzeciej wojnie światowej. Dorośli wybuchali dziwnym śmiechem (...).
Oczywiście trwająca wówczas w najlepsze walka o pokój nie miała z tym absolutnie nic wspólnego. Trzecia wojna światowa była prawdopodobna, brana pod uwagę, walka o pokój całkowicie pusta, jeśli nie liczyć dowcipów. Opowiadano, jak na wieś przyjechał agitator i grzmiał: Towarzysze! My zrobimy taką walkę o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie! Pewną wiejską knajpę czyli gospodę ludową przyozdobiono fryzem z gołąbków pokoju. Miejscowi mówili, że to białe myszki, którym wyrosły skrzydełka. A trzydzieści lat później usłyszałem: Co to jest wrona? Gołąbek pokoju AD 1981! Młody człowiek, który mi to opowiedział, zadumał się na chwilę i spytał:
– A co to był właściwie ten gołąbek pokoju? (...)
W roku pięćdziesiątym szóstym miałem trzynaście lat, nie bawiłem się już w chowanego, ale zapamiętałem wyliczankę:
Lenin zjadł lina,
wysrał Stalina.
Stalin zjadł druta,
wysrał Bieruta.
Bierut zjadł schaba,
wysrał Ochaba.
Ochab zjadł bułkę,
wysrał Gomułkę.
Pałka, zapałka, dwa kije,
kto się nie schowa, ten kryje. Szukaaaam! (...)
W moich czasach licealnych, to znaczy w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, jeszcze pracowali przedwojenni profesorowie. Trudno definiowalne, ale wyraziste zjawisko. Między nimi a generacją następców ziała przepaść, rów tektoniczny. (Jak wszystkie uogólnienia, również i to odnosi się do zbiorowości, nie jednostek). Różnica była zasadnicza – pedagodzy starej daty budzili respekt bez podnoszenia głosu, wyzwisk czy okazywania uczniom lekceważenia. Oni byli kulturalni. Godni szacunku, jak to się mówiło. Nie tylko nieśli oświaty kaganiec, ale nawet, aż trudno dzisiaj w to uwierzyć, akceptowali nasze istnienie, a niekiedy okazywali nam sympatię. Czego nie dało się powiedzieć o ich młodszych kolegach (...).