Drugie spojrzenie

Nie musisz wierzyć w duchy, by poczuć ich obecność. Jodi Picoult przekonuje, że na tym świecie istnieje nie tylko to, co można zobaczyć oczami... Comtosook, Vermont, Stany Zjednoczone. Firma deweloperska zamierza wybudować galerię handlową w miejscu pochówku Indian Abenaki. Mimo ich gwałtownych protestów, zaczyna się budowa. W tym samym czasie miasteczko nawiedza seria niewyjaśnionych zdarzeń: z nieba spadają płatki róż, w powietrzu unosi się zapach owoców leśnych, a ziemia zamarza, chociaż jest środek lata…

2.jpgDo pracy przystępuje Ross Wakeman, łowca duchów, starający się nawiązać kontakt ze zmarłą narzeczoną, którą wciąż kocha miłością prawdziwą i wierną aż… za grób. Badając paranormalne zjawiska na spornym terenie, Ross poznaje tajemniczą Lię, która na nowo budzi w nim ochotę do życia. Jednak to, co odkrywa Wakeman, wykracza daleko poza wszystko, co mógłby sobie wymarzyć zarówno na tym, jak na tamtym świecie...

Jodi Picoult (ur. 1966) - studiowała nauki humanistyczne na Uniwersytecie Princeton i pedagogikę na Uniwersytecie Harvarda. W 2003 roku otrzymała nagrodę New England Book za całokształt twórczości. Jest autorką osiemnastu powieści, m.in.: "Bez mojej zgody", "Zagubiona przeszłość", "Świadectwo prawdy", "Jesień cudów" i "Krucha jak lód". Łączny nakład jej książek na świecie (w ponad 40 krajach) to 7 milionów egzemplarzy. Powieści Jodi Picoult przetłumaczono dotychczas na 30 języków.


Tytuł oryginału: Second Glance
Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Kategoria: Literatura światowa
Data wydania: 05.10.2010
Format: 125mm x 195mm
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7648-477-8
Liczba stron: 504
Cena detaliczna: 34,00 zł

1.

Rossowi Wakemanowi udało się umrzeć za pierwszym razem, za drugim i trzecim już nie.

Wprawdzie zasnął za kierownicą i zjechał z mostu do jeziora (to był ten drugi raz), ale na brzegu odnaleźli go ratownicy. Kiedy na pół zatopioną hondę wydobyto z wody, miała zablokowane wszystkie drzwi, a przyciemnione szyby popękane w pajęczynę, chociaż nierozbite. Nikt nie mógł pojąć, w jaki sposób Ross wydostał się ze środka, a tym bardziej, jak udało mu się uniknąć choćby zadrapania.

Za trzecim razem, w Nowym Jorku, został napadnięty na ulicy. Złodziej zabrał Rossowi portfel, pobił go, a na koniec strzelił mu w plecy i porzucił na pewną śmierć. Kula wypalona dostatecznie blisko, aby roztrzaskać łopatkę i przebić płuco, jakimś cudem tylko utkwiła w kości. Mała bryłka ołowiu służyła teraz Rossowi za breloczek do kluczy.

Pierwszy raz wydarzył się wiele lat wcześniej, w samym środku burzy. Z nieba oderwała się piękna błękitna błyskawica i trafiła Rossa prosto w serce. Lekarze powiedzieli mu później, że przez siedem minut był oficjalnie uznany za zmarłego. Dowodzili, że prąd nie zaatakował Rossa bezpośrednio, gdyż pięćdziesiąt tysięcy amperów spowodowałoby zagotowanie płynów w komórkach i rozsadzenie klatki piersiowej. Błyskawica musiała uderzyć gdzieś blisko i wytworzyć w jego ciele prąd na tyle silny, by doprowadził do zaburzenia rytmu serca. Lekarze uznali, że Ross miał kupę szczęścia.

Byli w błędzie.

Teraz, wchodząc po ciemku na stromy mokry dach domu O’Donnellów w Oswego, w ogóle nie zawracał sobie głowy środkami ostrożności. Chłodne nawet w sierpniu podmuchy wiatru znad jeziora Ontario zwiewały mu na oczy długie włosy, gdy manewrował wokół szczytowego okna. Mocując wodoodporną kamerę wideo tak, żeby obejmowała wnętrze strychu, czuł, jak tłuką go w kark krople deszczu.

Buty ślizgały mu się po dachu, strącając kilka starych gontów. Na ziemi O’Donnell zerknął spod parasola w górę.

– Uważaj, chłopie! – krzyknął, ale Ross usłyszał także słowa, które nie padły: Mamy już dość duchów.

A jednak nic nie mogło mu się stać; nie groziło mu ani potknięcie, ani upadek. I dlatego właśnie podejmował się najbardziej ryzykownych zadań, raz po raz wystawiając się na niebezpieczeństwo. Dlatego próbował już skoków na bungee, górskiej wspinaczki i eksperymentował z kokainą. Teraz pomachał tylko O’Donnellowi ręką na znak, że słyszał ostrzeżenie. Ale tak samo jak to, że za osiem godzin wzejdzie słońce, jak to, że będzie musiał ciągnąć tę grę pozorów przez kolejny dzień, Ross wiedział także, iż nie umrze, choć tego właśnie najbardziej by sobie życzył.

W realnej postaci Curtis Warburton wydawał się niższy niż w telewizji, ale nie był pozbawiony magnetyzmu, który zapewnił programowi „Wieczory ze straszydłem” największą popularność w określonym czasie antenowym. Miał lśniące, czarne jak skunks włosy, z jednym białym pasemkiem; dorobił się go dziewięć lat temu, kiedy w nogach łóżka ukazał mu się duch dziadka i wprowadził go w dziedzinę badań paranormalnych zjawisk. Żona Warburtona, Maylene, elf w ludzkiej postaci o zdolnościach psychicznych dobrze znanych policji Los Angeles, przysiadła obok męża, skrzętnie notując odpowiedzi właścicieli domu na pytania Curtisa.

– Zaczęło się w kuchni – mruknęła Eve O’Donnell, co jej mąż potwierdził skinieniem głowy. Małżeństwo na emeryturze kupiło ten dom nad jeziorem jako letnie siedlisko i w ciągu pierwszych trzech miesięcy doświadczało przynajmniej dwa razy na tydzień nadnaturalnych zjawisk. – Około dziesiątej rano zamknęłam wszystkie drzwi, włączyłam alarm i wyszłam na pocztę. Kiedy wróciłam, alarm nadal był włączony, ale w środku... kuchenne szafki pootwierane, na stole poprzewracane pudełka, płatki rozsypane... Zawołałam Harlana, bo myślałam, że to on wrócił i narobił bałaganu...

– A ja – wtrącił mąż – cały czas siedziałem w Klubie Łosi, wcale nie wracałem do domu. W ogóle nikogo tu nie było.

– I jeszcze o drugiej w nocy ze strychu dobiegała muzyka. Ktoś grał na organach parowych, ale gdy tylko ruszyliśmy na górę, wszystko ucichło. Otwieramy drzwi, a tam dziecięce zabawkowe pianino bez baterii.

– Nie mamy takiego pianina – dodał Harlan. – A tym bardziej dziecka.

– Zresztą po włożeniu baterii okazało się, że tam nie ma tego rodzaju muzyki. Panie Warburton... – Eve się zawahała. – Mam nadzieję, że pan nie bierze nas za takich, co wierzą w takie rzeczy, ale po prostu... jeśli to nie jest to, to chyba tracę rozum.

– Och nie, pani O’Donnell, to wykluczone. – Curtis dotknął jej ręki z firmowym współczuciem. – Do jutra rana powinniśmy mieć jakieś pojęcie o tym, co się dzieje w państwa domu.

Obejrzał się na Rossa, żeby sprawdzić, czy filmuje to wszystko. Zależnie od tego, co wydarzy się później, O’Donnellowie mogą trafić do programu „Wieczory ze straszydłem”, a wówczas ten materiał będzie miał kluczowe znaczenie. Warburtonowie otrzymywali codziennie ponad trzysta e-maili od ludzi przekonanych, że ich domy są nawiedzone. Z tego osiemdziesiąt procent to były głupie kawały albo chrobot myszy w krokwiach, ale reszta... No cóż, Ross pracował z Warburtonami dostatecznie długo, aby wiedzieć, że pewnych spraw po prostu nie da się wyjaśnić.

– Czy widywał pan jakieś zjawy? – spytał Curtis. – Albo odczuwał zmiany temperatury?

– W naszej sypialni potrafi być w jednej chwili gorąco jak w piekle, a w następnej trzęsiemy się z zimna – odrzekł Harlan.

– A czy są miejsca w domu, gdzie odczuwacie szczególny niepokój?

– Strych, zdecydowanie. I górna łazienka.

Curtis omiótł wzrokiem pokój od ręcznie wiązanego orientalnego dywanika do antycznej wazy na półce kominka.

– Muszę państwa uprzedzić, że odszukanie ducha może być dość kosztowne.

Warburton już wcześniej polecił Rossowi, swojemu terenowemu researcherowi, odszukać w bibliotekach i archiwach prasowych wszystkie dokumenty na temat owej nieruchomości, w nadziei, że przy okazji wypłynie jakaś informacja na temat popełnionego tam morderstwa czy samobójstwa. Chociaż badania te spełzły na niczym, Curtis nie dawał za wygraną. W końcu duchy mogą nawiedzać zarówno osobę, jak miejsce; historia może unosić się w powietrzu niczym słaby zapach perfum czy wspomnienie odciśnięte pod czyimiś powiekami.

– Zapłacimy, ile trzeba – odparła Eve O’Donnell. – Tu nie chodzi o pieniądze.

– Oczywiście, że nie. – Curtis trzepnął się po kolanach z uśmiechem. – No dobrze. Bierzemy się do roboty.

To był sygnał dla Rossa. W czasie dochodzenia odpowiadał za instalację i monitorowanie sprzętu elektromagnetycznego, cyfrowej kamery wideo, termometru na podczerwień. Pracował za minimalne wynagrodzenie mimo wpływów z programu telewizyjnego i takich przypadków jak ten. Ross zgłosił się do pracy u Warburtona dziewięć miesięcy temu, po tym jak przeczytał o nim w „Los Angeles Times” przy okazji Halloween. W przeciwieństwie do Curtisa i Maylene, nigdy nie widział ducha, ale pragnął tego ze wszystkich sił. Miał nadzieję, że wrażliwość na duchy jest czymś, co przekazuje się przy bliskim kontakcie, podobnie jak wietrzną ospę – i podobnie jak wietrzna ospa naznacza ona człowieka na zawsze.

– Pomyślałem, że sprawdzę strych – rzekł Ross.

Stał przez chwilę w progu, czekając, aż Eve O’Donnell pójdzie przodem.

– Głupio się czuję – wyznała, chociaż Ross nie pytał. – W moim wieku widzieć Caspera...

Ross się uśmiechnął.

– Duch może wywołać lekki szok, wrażenie, że ma się bzika, ale na pewno pani nie skrzywdzi.

– Och, nie sądzę, by chciała mnie skrzywdzić.

– Ona?

Eve się zawahała.

– Harlan mówił, żebym nie udzielała żadnych informacji. Bo w ten sposób, jeśli zobaczycie to samo co my, będziemy mieli pewność. – Zerknęła w stronę wąskich schodów i zadrżała. – Moja młodsza siostra zmarła, kiedy miałam siedem lat. Czasem się zastanawiam... czy duch, jeśli tego zechce, może nas odnaleźć?

Ross odwrócił wzrok.

– Nie wiem – odparł, żałując, że nie może zaofiarować jej nic więcej, dać jakiejś konkretnej odpowiedzi, podzielić się własnym doświadczeniem. Spojrzał na małe drzwiczki na szczycie schodów. – To tam?

Skinęła głową i przepuściła go, żeby nacisnął klamkę. Przez okno obserwowało ich oko zamontowanej na zewnątrz kamery wideo. Eve objęła się ciasno ramionami.

– Okropnie tu zimno.

Ross przesunął kilka skrzyń, żeby na taśmę nie padł żaden cień, którego obecność da się wytłumaczyć.

– Curtis mówi, że to wskazówka, gdzie ich szukać. Trzeba iść za głosem zmysłów. – Nagle na podłodze coś błysnęło. Ukląkł i podniósł garść drobnych monet. – Sześć centów. – Uśmiechnął się. – Jak na ironię!

– Ona czasem tak robi. – Eve przesuwała się ku drzwiom. – Zostawia nam drobne.

– Ta zjawa? – spytał Ross, odwracając się do niej, ale Eve zdążyła już umknąć na dół.

Wziął głęboki oddech, zamknął drzwi i zgasił światło, pogrążając małe pomieszczenie w ciemnościach. Stanął z boku, tam gdzie nie sięgało oko kamery, i uruchomił ją pilotem. Potem skupił uwagę na ciemności wokół siebie, pozwalając jej napierać na klatkę piersiową i tył kolan, tak jak uczył go Curtis. Otworzył swoje zmysły, aż granica nieufności stała się cieńsza, a przestrzeń wokół niego rozkwitła. Może to jest to, myślał. Może nadejście duchów odczuwa się tak jak wzbierające w gardle łkanie?

Gdzieś na lewo rozległ się odgłos stąpania i charakterystyczny brzęk upuszczonych na podłogę monet. Ross zapalił latarkę i przesuwał promień, póki nie oświetlił własnego buta i leżących obok trzech nowych pieniążków.

– Aimee? – szepnął w pustkę. – To ty?



Komentarze
Polityka Prywatności