Książka dokumentująca lata pracy Alaina Bernarda w Polsce. Czytelnik znajdzie w niej pełen przegląd polskiej działalności Alaina Bernarda, nauczyciela kilku pokoleń tancerzy i choreografów, inscenizatora pamiętnych baletów, zwieńczony obszernym wywiadem z bohaterem. Na końcu zamieszczono szczegółowe kalendarium bogatego dorobku szwajcarskiego mistrza z lat wizyt i pobytu w Polsce.
Alain Bernard – wybitny tancerz, choreograf, pedagog, historyk baletu i kolekcjoner. Tańca klasycznego uczył się w ojczystej Szwajcarii oraz m.in. w nowojorskiej School of American Ballet George’a Balanchine’a. Był pierwszym studentem, który otrzymał stypendium prestiżowej szkoły Marthy Graham, gdzie przez dwa lata poznawał jej technikę. Tańczył od Nowego Jorku po Paryż. Prowadził w Bernie własną szkołę tańca jazzowego. W wielu krajach tworzył choreografię do baletów jazzowych i klasycznych. Do Polski przyjechał po raz pierwszy w latach 70. XX wieku. Pracował tu jako pedagog, choreograf i juror konkursów baletowych. Dziś mieszka na Mazurach.
„Gdy z podziwem obserwowaliśmy jego taniec, zapominaliśmy, że jesteśmy nie widzami, lecz uczniami”. (Ewa Wycichowska)
„Dla nas to było po prostu w tamtych czasach prawdziwe odkrycie. Alain Bernard potrafił dotrzeć do swoich studentów, pokazać nam odmienny styl. Był też dla nas wzorem, ze wszystkich sił starałam się jego taniec naśladować”. (Renata Tomaszewska)
„Alain Bernard to choreograf, który łączy w sobie wiele zalet, wrażliwość plastyczną, choreograficzną, muzyczną, a także, co bardzo istotne, cierpliwość pedagogiczną. Rzadko spotykałem w życiu ludzi tego pokroju, obdarzonych takim talentem, jaki ma Alain Bernard”. (Bogusław Kaczyński)
O autorze
Grzegorz Chojnowski – z wykształcenia anglista i polonista. od 1994 roku jest dziennikarzem prasowym, radiowym i telewizyjnym. W Radiu Wrocław prowadzi autorski Wieczór z Kulturą.
Fragment wywiadu z Alainem Bernardem, zamieszczonego w książce:
- Co pan wiedział o Polsce przed przyjazdem na pierwsze warsztaty?
- Nic, zupełnie nic. Oczywiście oprócz wiedzy na temat wielkich nazwisk polskich tancerzy z historii baletu, choćby gwiazd Diagilewa. To był czas żelaznej kurtyny, niewiele informacji stąd docierało do Szwajcarii. Kiedy uczyłem w Dreźnie, w szkole u Gret Palluca, miałem kilku polskich uczniów. Jakiś czas później otrzymałem list z pytaniem, czy byłbym skłonny poprowadzić kursy w Polsce. Gdy przyjechałem, zacząłem się interesować, jak zawsze to robię w nowym kraju, tutejszym życiem baletowym, światem tańca. I powoli zacząłem rozumieć, co się dzieje, jakie są tu zespoły, kto im przewodzi i tak dalej. Wcześniej tego nie wiedziałem. To był skok do zimnej wody, jak mówi się w języku niemieckim.
- Czyli skok na głęboką wodę, jak mawiamy w Polsce.
- Ze Szwajcarii przyjechałem samochodem. Bardzo spodobała mi się polska wieś, piękne krajobrazy. Wszystko wspaniałe, zachęcające. Oprócz hotelu. Pamiętam też sklepy, w których nie było nic poza herbatą. A ja miałem dużo pieniędzy zarobionych tutaj, nie mogłem ich wywieźć , wymienić na zachodnią walutę. Musiałem wydać, ale na co? Zatem gdziekolwiek pracowałem, zabierałem swoich studentów do restauracji, żeby zjedli przyzwoity obiad, nie to, co dostawaliśmy na kartki w stołówce.
- Musi pan mieć duszę pioniera skoro zdecydował się pan w tamtych czasach pracować na wschodzie Europy.
- Na Zachodzie też pracowałem. W Szwajcarii nazywają mnie ojcem tańca jazzowego. Nikt przede mną nie zajmował się tam jazzem. Kiedy po powrocie ze Stanów założyłem własną szkołę, uczyłem jazz dance, bo nikt go nie znał. Potem były m.in. Niemcy, Bułgaria, no i Polska. W pewnym sensie tutaj też zostałem ojcem tańca jazzowego. Powadziłem zajęcia dla tancerzy przygotowujących musical „Metro”, wielu moich polskich studentów uczyło i uczy tego stylu. W ten sposób staje się coraz bardziej rozpowszechniony i popularny. Podobnie w Szwajcarii. Wszyscy pedagodzy starszej generacji brali udział w zajęciach w mojej szkole.