Ściana pełna jerzyków

Powieść o ponadczasowej sportowej pasji, z romantycznym wątkiem i szczyptą humoru. Licealista Paweł Syrokomla przyjeżdża ze stolicy do małej miejscowości, by na prośbę swojego dziadka-pisarza zebrać materiały na temat jego szkolnej młodości, potrzebne mu do nowej książki. Wiedząc, że dziadek przed laty był członkiem podwórkowej drużyny piłkarskiej, nastolatek dociera do jej założyciela - niegdyś świetnego sportowca, dziś zgorzkniałego samotnika, którego niełatwo namówić do zwierzeń.


Niespodziewanie Pawłowi udaje się nie tylko nawiązać porozumienie z byłym piłkarzem, ale też nakłonić go do opieki nad amatorską drużyną miejscowych gimnazjalistów. On sam wiernie kibicuje młodym sportowcom i niestrudzenie podąża tropem wskazanym przez dziadka, nie spodziewając się nawet, jak wielki czeka go sukces!

Książka wyróżniona w III edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego Wydawnictwa TELBIT na powieść dla młodzieży.

Ściana pełna jerzyków - Edward Zyman
Seria: Ogólnopolski Konkurs Literacki Wydawnictwa TELBIT
na powieść dla młodzieży
Format: 125x195 mm; Liczba stron: 272; Oprawa: Miękka
ISBN: 978-83-62252-11-4; Cena det. brutto: 32, 00 zł
Wydawca: Wydawnictwo TELBIT, www.telbit.pl


FRAGMENTY



Z nieba siąpiła nieprzyjemna wilgoć, która nie mogła się zdecydować, czy ma być deszczem. Wyłożone kocimi łbami podwórko wyglądało niezbyt zachęcająco, a co gorsza dziś był piątek trzynastego lipca, co powinno mnie skutecznie zniechęcić, a jednak nie zniechęciło. Piętrowa kamienica, wciśnięta w kąt podwórza, tylną ścianą przylegała do sąsiedniej posesji, a stroną północną łączyła się z wysokim niemal na dwa metry murem okalającym ogród, stanowiącym własność miejscowego klasztoru franciszkanów. Zza muru wystawały potężne lipy, których gęste korony rzucały na fronton domu obfity cień. Wchodząc po wąskich schodach na górę, musiałem przedzierać się przez liczne skrzynie, paczki, pudła i zbędne przedmioty o trudnym do określenia przeznaczeniu. Przy drzwiach z tabliczką Kleofas Iwanicki nie było dzwonka. Jego funkcję pełniła mosiężna kołatka w postaci głowy lwa. W pysku niezwykle egzotycznego w tym mieście zwierzęcia tkwił solidny, ruchomy pierścień. Podniosłem go i opuściłem delikatnie. Cichy dźwięk nie wywołał żadnego efektu. Za drzwiami panowała niczym niezmącona cisza. Powtórzyłem więc czynność, uderzając mocniej pierścieniem o drzwi. A gdy i to nie pomogło, walnąłem nim z siłą mitycznego Herkulesa. W odpowiedzi z głębi mieszkania rozległ się złowieszczy ryk.
- Czeeego tam?! Wynosić się do wszystkich diabłów!
Zastukałem kołatką po raz kolejny.
- Powiedziałem, wynosić się! - zaryczało ponownie.
Niezrażony zastukałem kołatką jeszcze raz. I wtedy drzwi, szarpnięte gwałtownie, otworzyły się na całą szerokość. Ujrzałem w nich przedziwne, odziane w granatowy szlafrok indywiduum: wysokie, chude, zakończone kompletnie łysą głową, z twarzą przeraźliwie bladą, z której wystawał krogulczy nos oraz nieprawdopodobnie wielka, siwa broda połączona z takiegoż koloru wąsami zakrywającymi niemal całkowicie wąskie i wykrzywione grymasem usta. Od tej, niewzbudzającej sympatii, całości, odbijały jedynie duże, szare i zmęczone oczy, w których dostrzegłem przerażający smutek. Indywiduum patrzyło na mnie przez chwilę, po czym warknęło.
- Kim jesteś i czego tu szukasz, młody człowieku?!
- Nazywam się Paweł Syrokomla, jestem wnukiem pańskiego przyjaciela, Mateusza - wyrecytowałem pośpiesznie, obawiając się, że indywiduum tak jak gwałtownie ukazało się moim oczom, równie gwałtownie może zniknąć za drzwiami.
- Coś ci się pomyliło, chłopcze - indywiduum zgrzytnęło dziwnym głosem. - Ja nie mam żadnych przyjaciół.
- Ależ z całą pewnością ma pan, tak przynajmniej twierdzi mój dziadek, który mówił mi wielokrotnie, że "Iwan lewa noga" był najlepszym piłkarzem Dwójki.
Indywiduum zakołysało się niespokojnie i podrapało odruchowo po głowie.
- Powiedziałeś, że się nazywasz Syrokomski? Nie znam!
- Syrokomla, proszę pana. Tak jak mój dziadek Mateusz, on kiedyś tu mieszkał.
- Tu?! - wrzasnęło zdziwione indywiduum.
- To znaczy, na tym podwórku - uściśliłem swoją informację. - W tym drewniaku, którego już nie ma.
Indywiduum popatrzyło na mnie uważniej. Na jej bladej, niemal papierowej twarzy widać było intensywny wysiłek.
- Powiedziałeś w drewniaku?
- Tak, proszę pana - wyjaśniłem gorliwie, obawiając się, że jest to ostatni przejaw zainteresowania indywiduum moją osobą.
- A skąd wiesz, że był tu kiedyś drewniak?
- Od dziadka Mateusza, on chodził z panem razem do podstawówki i liceum, i grał do upadłego w "nogę" na placu, na którym dzisiaj stoi poczta, niestety nie tak dobrze jak pan.
- Dlaczego, niestety?
- Dziadek twierdził, że tak jak pan w "nogę" nie grał nikt w tym mieście.
Przykre indywiduum stało się nagle mniej przykre. Postąpiło krok do tyłu i wykonało ruch kościstą ręką, zapraszając mnie do środka.
- Wejdź, młody człowieku, chyba przypominam sobie postać, o której mówisz.



*************************************************************************



"Iwan lewa noga" wziął ode mnie pucharek i postawił na swoim miejscu, po czym usiadł ponownie za biurkiem i przerzucił machinalnie jeden z albumów.
- Czy ty wiesz, mój drogi, co to jest prawdziwa piłka nożna? Pytam - powiedział, patrząc mi przenikliwie w oczy - tak tylko, bo przecież wiem, że nie możesz odpowiedzieć twierdząco. Dla mnie była ona całym życiem. I jest nim jeszcze. Wszystko co w nim było najważniejsze, wydarzyło się na boisku. Te dyplomy, puchary i medale, które widzisz w tym pokoju są tego dowodem. Tobie takie nazwiska jak Gerard Cieślik, Ernest Pol, Zygmunt Anczok, Lucjan Brychczy, Tomasz Stefaniszyn, Edward Szymkowiak, Henryk Apostel, Włodzimierz Lubański, Władysław Żmuda, Zygfryd Szołtysik, Grzegorz Lato, Jerzy Gorgoń, Jan Tomaszewski, Zbigniew Boniek czy Andrzej Szarmach niewiele zapewne mówią, ale dla mnie i moich rówieśników, z wyjątkiem oczywiście twojego dziadka gryzipiórka, były wszystkim. Teraz, gdy jedyną moją namiętnością są tylko te pamiątki i albumy, które przeglądam od czasu do czasu, tamte lata widzę jako największą, wspaniałą przygodę mego życia.
- Ale później było chyba również wiele interesujących lat.
- Lepiej mi ich nie przypominaj, młody człowieku. Był to okres ciężkiej pracy i nieustannych zawodów - osobistych i politycznych. Niekiedy rozmyślam o tym wszystkim i czuję się człowiekiem przegranym, z którym los obszedł się cynicznie i bezwzględnie.
- A rodzina? - zapytałem nieśmiało.
"Iwan lewa noga" popatrzył na mnie zgaszonym wzrokiem.
- W moim życiu jedynie naprawdę bliską mi osobą była matka. Nigdy zresztą nie potrafiłem tego docenić. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile przyprawiłem jej trosk i zmartwień swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. W czasach szkolnych nie przykładałem się do nauki, interesowała mnie wyłącznie piłka nożna. Zamiast odrabiać lekcje wolałem spędzać czas na boisku.
- I ta miłość do piłki panu pozostała.
- Do jakiej piłki, młody człowieku?! Ostatnią polską piłką z prawdziwego zdarzenia były mistrzostwa świata w Niemczech w 1974 roku, kiedy pod wodzą Kazimierza Górskiego nasi chłopcy wspięli się na szczyty. Najpierw w jaskini lwa, na Wembley, wyeliminowali Anglię, a potem gromili wszystkich po kolei, w tym takie potęgi jak Włochy i Argentyna, by następnie przez przypadek, a właściwie przez głupotę sędziów, którzy dopuścili do rozegrania meczu w anormalnych warunkach, gdy boisko tonęło w wodzie, przegrać 1:0 z Niemcami. Osłodą tej niepotrzebnej porażki było zwycięstwo z legendarną Brazylią w walce o trzecie miejsce.
"Iwan lewa noga" zamilkł rozmarzony. Wpatrzony przymkniętymi oczami w przeszłość sprzed kilkudziesięciu laty, rozpamiętywał historyczne sukcesy polskiej reprezentacji, która była na ustach całego sportowego świata.
- A dzisiaj? - westchnął ciężko. - Jakie to wszystko miałkie i smutne. To już nie jest piłka, a tylko jej kompromitacja i parodia.



***************************************************************************


Słoneczne promienie operowały intensywnie. Na całej twarzy czułem ich łaskoczące ciepło. W pewnej chwili senną ciszę miasta przerwał gong ratuszowego zegara: było południe. Wstałem z ławki z zamiarem skierowania się do wyjścia, gdy spostrzegłem, że alejką zmierza w moją stronę niezwykłe zjawisko. Zjawisko to ubrane było w eleganckie białe szorty i niebieską sportową koszulkę, miało niewyobrażalnie piękną buzię wyłaniającą się z gęstwy jasnoblond włosów, oraz olśniewająco długie i zgrabne nogi. Jego integralną częścią była smycz, na której biegło małe, śmieszne, pokryte snującą się po ziemi sierścią stworzonko pod pewnymi względami niewątpliwie przypominające psa. Gdy oniemiały z wrażenia wpatrywałem się nieprzytomnym wzrokiem w niespodziewany dar losu, który odnalazł mnie w tym szczęśliwym miejscu i szczodrą ręką obdarzył swymi łaskami, krótkonóżki niby pies, zawarczawszy wściekle, rzucił się gwałtownie w moją stronę i w okamgnieniu z lewej nogawki moich płóciennych spodni uczynił uroczy proporczyk. Przerażone zjawisko odciągnęło z dramatycznym okrzykiem rozszalałego demona, ale spodniom przywrócić poprzedniego kształtu już to nie mogło.
- Bardzo pana..., bardzo cię przepraszam - zjawisko wybąkało, usiłując okiełznać rozsierdzonego potwora.
- Dlaczego ten aligator nie ma kagańca? - zapytałem najsłodziej jak mogłem.
- To nie aligator, tylko pekińczyk.
- Ale zachowuje się jak aligator, kajman i gawial oraz wszystkie archozaury razem wzięte - podtrzymywałem swoje stanowisko, starając się nie naruszyć obowiązującego w takich sytuacjach savoir vivre'u.
- Nie wiem, co się stało, on tego nigdy wcześniej nie robił - zjawisko próbowało ratować reputację ujadającego bez pamięci krótkonoga.
- Widocznie nie lubi białych płóciennych spodni - wyjaśniłem rzeczowo.
- Moi rodzice pokryją wszystkie koszta, zaraz podam ci nasz adres, jeszcze raz przepraszam.
- Nie rozumiem.
- Przecież te spodnie...
- Zeszyje je pierwszy lepszy krawiec i nie będzie najmniejszego śladu - starałem się zbagatelizować całe zdarzenie. A poza tym - dodałem - zostałem już sowicie wynagrodzony.
Zjawisko pokryło się delikatnym rumieńcem.
- Nawet już trochę lubię tego miłego kro... przepraszam - pekińczyka. Czy mogę zapytać jak się to rozkoszne zwierzątko wabi?
- "Tygrys"! - powiedziało zjawisko i uśmiechnęło się szeroko, ukazując najpiękniejsze ząbki świata.
- Pozwolisz, że zapiszę twój adres.
- Skoro spodnie zeszyje pierwszy lepszy krawiec, to nie widzę potrzeby, abym ci go podawała - zjawisko nie przestawało się uśmiechać.
- No, ale gdyby powstały jakieś nieprzewidziane komplikacje.
- Nie będzie żadnych komplikacji. "Tygrys" ma wszystkie szczepienia.
Padalec przypominający psa ujadał nieprzerwanie.
- No, dobrze, nie muszę znać adresu - zrezygnowałem z bezowocnych zabiegów. - Ale twoje imię...
- Pozostanie moją słodką tajemnicą. Bardzo cię przepraszam, ale mama kategorycznie zabroniła mi nawiązywania znajomości na ulicy.
- Ależ my jesteśmy w parku - wniosłem istotną poprawkę.
- Niewielka różnica. Bardzo przepraszam - zjawisko dygnęło grzecznie - ale sam widzisz, że "Tygrys" jest bardzo zdenerwowany.
- Powiedz przynajmniej jak często i kiedy wychodzisz z tym potwo... przepraszam, pekińczykiem na spacer?
- Naprawdę bardzo przepraszam, ale muszę już iść, bo za chwilę straż miejska ukarze mnie mandatem za zakłócanie spokoju. Do widzenia!
- Do widzenia, Agnieszko! - strzeliłem w ciemno.
Zjawisko obdarzyło mnie szczodrze srebrnym dzwonkiem swego niebiańskiego śmiechu.
- Agatko!?
Tygrys ujadał ironicznie.
- Już wiem, Violetko!
Oddalające się zjawisko pomachało mi z oddali szczupłą rączką i zniknęło za grubym pniem płaczącej wierzby, zasłaniającej perspektywę ulicy. Spojrzawszy z przerażeniem na to, co jeszcze przed momentem było moimi ulubionymi spodniami, ruszyłem w stronę domu.



***********************************************************************


- Panie Kleofasie - po raz pierwszy odważyłem się użyć tego imienia. - Gdyby pan mógł zobaczyć ich miny, gdy się dowiedzieli, że znam "Iwana". Ich oczy powiedziały mi wszystko. Jeśli chce pan uszczęśliwić tych chłopców, niech pan wybierze się ze mną do nich jutro. Oni naprawdę na pana czekają.
- Co ty opowiadasz, młody człowieku? Jak to, czekają?
- Na tym właśnie polega mój problem moralny - rzekłem.
- Tyś im to obiecał? - zapytał "Iwan" głosem ostrym jak brzytwa.
- Nie wprost, ale tak chyba to zrozumieli.
- Nie oczekujesz chyba ode mnie pochwały?
- Wręcz przeciwnie - powiedziałem cicho. - Jestem przygotowany na surową karę.
"Iwan" wciąż trzymał w ręku srebrny pucharek. Od czasu do czasu spoglądał na wygrawerowany na nim napis, a następnie obrzucał mnie zagadkowym wzrokiem. W pewnej chwili powiedział.
- Nie zamierzam cię, młody człowieku, karać. Zresztą nawet nie wiem, na czym taka kara miałaby polegać. Powiedz mi jednak, co cię skłoniło do tego, by sugerować tym chłopcom, że ja zgodzę się im pomóc?
- Akurat z tym nie miałem najmniejszych kłopotów. Zarówno dla pana, jak i dla nich piłka nożna jest czymś niesłychanie ważnym. Pomyślałem więc, że jest niemożliwe, aby prawdziwy piłkarz nie wykazał zainteresowania losami innych piłkarzy, nawet jeśli to są tylko młodzi, marzący o sukcesach chłopcy. I że postąpi pan tak, jak przed laty postąpił pan Kazimierz Roguski.
"Iwan lewa noga" pokiwał z podziwem głową.
- Nie wiem, mój chłopcze, jak się zachowujesz na boisku, ale językiem posługujesz się po mistrzowsku.
- Więc się pan zgadza? - zapytałem z nadzieją w głosie.
- Powiedzmy, że gotów byłbym popatrzeć na tych podwórkowych wirtuozów - powiedział pan Kleofas - ale taki spacer to dla mnie stanowczo zbyt duży wysiłek.
- Z tym nie będzie żadnego problemu - zapewniłem gorliwie.



**************************************************************************

W szatni chłopcy tryskali humorem. Z ich wcześniejszych obaw nie pozostało śladu. Miałem świadomość, że to co za chwilę im powiem zburzy ich pogodny nastrój, ale wiedziałem też, że nie mogę niczego przed nimi ukrywać. Brak "Iwana" na ławce trenerskiej byłby dla nich ogromnym wstrząsem. Dlatego musiałem przekazać im tę smutną wiadomość teraz. Zresztą wierzyłem, że będzie ona impulsem, który wyzwoli w nich zwiększoną determinację i wolę walki. Po omówieniu generalnych założeń taktycznych spotkania, powiedziałem więc, że "Iwana" dzisiaj z nami nie będzie.
Chłopcy umilkli.
- Jest w szpitalu - stwierdziłem cicho. - Przed kilkoma godzinami miał zawał, ale myślę, że najgorsze już minęło. Nie muszę wam mówić, czym będzie dla niego pomyślny wynik meczu. Dlatego jestem przekonany, że pokażecie dobrą i skuteczną piłkę.


**************************************************************************


Drugą odsłonę rozpoczynał zespół Jedynki. Jarczyk podał piłkę lekko do jednego z bliźniaków i ruszył ostro do przodu. Adresowane do niego podanie padło jednak łupem czujnego "Kolarza", który przejął piłkę i przerzucił ją na nasze prawe skrzydło. "Mały" w takich sytuacjach zagrywał zwykle do "Lalka", ale tym razem, pamiętając o moich uwagach w szatni, ściągnął na siebie jednego z obrońców, a następnie pięknym crossowym podaniem uruchomił Krzysztofa. Ten wyminął atakującego go obrońcę i znalazł się w narożniku pola karnego Jedynki. Mógł strzelić lub podać piłkę znajdującemu się w doskonałej pozycji Andrzejowi. Wybrał to drugie rozwiązanie i stadion zadrżał w posadach. Silny strzał naszego najlepszego snajpera w długi róg bramki okazał się nie do obrony.
Na trybunach zakwitły transparenty, a uradowani kibice rozpoczęli prawdziwy koncert.
- Dwójka gola! Dwójka gola! Taka jest kibiców wola!
Wielokrotnie powtarzany referen rozbrzmiewał w niecce stadionu "Iskry". Zespół Jedynki nie zamierzał składać broni. Wręcz przeciwnie, odpowiedział wzmożonymi atakami, które raz po raz zagrażały bramce "Drągala". Skutecznie blokowany Jarczyk zdołał jednak oddać zaledwie kilka niegroźnych strzałów spoza pola karnego. W pewnym momencie nasi obrońcy wyraźnie jednak przysnęli, co wystarczyło, by jeden z bliźniaków znalazł się w idealnej pozycji strzeleckiej. Zrozpaczony "Stoper" próbował ratować sytuację wślizgiem, ale sędzia jego interwencję zakwalifikował jako faul i zdecydowanym ruchem wskazał na "wapno". Stadion zamarł. Egzekutorem jedenastki mógł być oczywiście tylko Jarczyk. Jedynie cud może nas uratować, pomyślałem. Z tego co zdążyłem zauważyć ten chłopak był w podobnych sytuacjach niezawodny. "Drągal" miał tylko jedną szansę: rzucić się instynktownie i przeciąć linię strzału. Jeśli podejmie złą decyzję, stadion zareaguje wybuchem śmiechu, jeśli wyczuje intencję strzelającego - stanie się niewątpliwym bohaterem meczu. Jarczyk wpatrywał się chwilę w tkwiącego bez ruchu "Drągala", po czym podbiegł wolno do piłki i technicznym strzałem skierował ją w prawy dolny róg bramki. Jednocześnie trybuny wypełnił głośny jęk zawodu, "Drągal" bowiem swym szóstym zmysłem odczytał zamiar Jarczyka. Odbita końcem jego palców piłka musnęła słupek i przekroczyła końcową linię boiska. A więc cud się zdarzył. Patrzyłem na szalejących z radości chłopców i miałem pewność, że już tego meczu nie przegramy.

*************************************************************************

Dziadek Mateusz popatrzył na nas śmiejącymi się oczyma i powiedział:
- No, dobrze! Nie będę was trzymał dłużej w niepewności. Podejdźcie do sekretarzyka pod oknem, a przekonacie się sami o czym mówię.
We wskazanym miejscu spostrzegliśmy ciemnowiśniowy segregator.
- Zajrzyj do środka, Pawełku - poinstruował mnie dziadek.
Uchyliłem okładkę i zamarłem z wrażenia. Mama podążyła za moim wzrokiem. Na pierwszej stronie obszernego wydruku komputerowego przeczytała ze zdumieniem.

Paweł Syrokomla: "Cierpki smak dojrzałych jabłek".
Powieść dla młodzieży.

- Przecież... - chciałem zaprotestować, ale dziadek nie dał mi dojść do słowa.
- To, co widzicie, moi kochani, oddaje w pełni rzeczywisty stan rzeczy. Tak na dobrą sprawę moja rola przy powstaniu tej książki polegała jedynie na inspiracji, reszta jest twoją, Pawełku, i tylko twoją zasługą.
- Więc te raporty, obszerne listy, rozmowy z ludźmi... - mama próbowała zrozumieć skrywaną dotąd przed nią tajemnicę.
- To materiał, z której powstała ta oto powieść - dokończył jej myśl dziadek. - Początkowo sądziłem, że będzie to surowy, wymagający literackiej obróbki materiał. Okazało się jednak, że jest to całkowicie zbędne.


Komentarze
Polityka Prywatności