Jonathan Littell zna Czeczenię dobrze. Był tu z misją humanitarną podczas dwóch ostatnich wojen: w 1996 i 1999 roku. Przyjechał do tego kraju ponownie na przełomie kwietnia i maja 2009 roku, w trzecim roku rządów Ramzana Kadyrowa, uznawanego za moskiewskiego namiestnika. Odrestaurowane kamienice, nowe wieżowce w Groznym napawają optymizmem… Sami Czeczeni przyznają, ze udaje im się żyć niemal normalnie.
Od razu jednak dodają: znikają ludzie, zapadają się pod ziemię, zdarzają się dziwne wypadki… Wszelkie złudzenia rozwiewa brutalny mord Natalii Estemirowej, obrończyni praw człowieka w Czeczenii.
Jonathan Littell przedstawia trzeźwy, a jednocześnie przerażający obraz jednego z najbardziej newralgicznych rejonów świata.
Cała Rosja przeżarta jest korupcją. Niby dlaczego miałaby się jej ustrzec Czeczenia? Niektórzy twierdzą, że bardziej się tam panoszy niż gdzie indziej. Otkat, czyli coś w rodzaju prowizji za załatwienie kontraktu czy wyegzekwowanie należności, wynosi na ogół około dwadzieścia procent. Tymczasem w Czeczenii, według naszych informatorów, może on sięgnąć sześćdziesięciu procent. "Korupcja istniała zawsze, ale nigdy na taką skalę" - twierdzi Musa, obrońca praw człowieka. To prawdziwa udręka dla szarych ludzi. "Wszędzie bagno, wszędzie bagno" - mruczy pod nosem "Issa", przyjaciel Czeczen. Siedzimy w kuchni jego domu i popijamy piwo, które kupił nielegalnie w małym sklepiku: Ramzan, w imię nowej moralności islamskiej, zezwala na sprzedaż alkoholu wyłącznie od ósmej do dziesiątej rano. "Najgorsze jest to, że młodzi nie wiedzą nawet, że może być inaczej. Za wszystko trzeba płacić: za to, żeby dziecko dostało się do szkoły, potem na uczelnię, żeby zdało egzaminy, żeby miało pracę. Młodzi wszystko to widzą, nie wiedzą nawet, że może być inaczej, myślą, że tak już w życiu jest. Nigdy tu tak nie było, każdy ci to powie. Nigdy. Przejęliśmy azjatyckie obyczaje" - podsumowuje gorzko. Dziś w Groznym trzeba zapłacić tysiąc sto dolarów, żeby zostać kierowcą "marszrutki", czyli miejskiego mikrobusu - Ramzan uczynił się ich wyłącznym zarządcą. Za załatwienie pracy pielęgniarki płaci się od tysiąca trzystu do dwóch tysięcy dolarów, strażaka - do trzech tysięcy. To równowartość trzech, czterech miesięcznych pensji. Dobrze jeszcze, jeśli szybko tej pracy nie stracisz, bo - jak tłumaczy mi Issa - "do ministerstw przychodzi raz po raz odgórne polecenie: «Przyjąć piętnaście osób». No i wtedy trzeba zwolnić piętnaście innych, które zapłaciły za miejsce, żeby ściągnąć pieniądze od nowych. Chyba że są to chłopaki z Centoroju, dla nich zawsze musi się coś znaleźć". (…) Urzędnicy państwowi, nazywani przez Rosjan od czasów Piotra Wielkiego czynownikami, też muszą oczywiście zapłacić swoją daninę. Co parę miesięcy pracownicy instytucji rządowych, włącznie z milicjantami, lekarzami i nauczycielami, mają obowiązek przekazać część wynagrodzenia na Fundusz Achmada-Chadżiego Kadyrowa, potocznie nazywany FAK - prywatną fundację kierowaną przez nadzwyczaj wpływową Ajmani, matkę Ramzana. Im wyższe zajmują stanowisko, tym więcej muszą zapłacić. Stary znajomy opowiadał mi ze śmiechem, jak powstał nowy komitet do walki z korupcją; podobno każdy z członków komisji musiał wcześniej zgromadzić od sześciuset tysięcy do miliona dolarów: "Potem mógł już sobie z korupcją walczyć…". Nie ma oczywiście mowy o prowadzeniu jakiejkolwiek poważniejszej działalności gospodarczej bez udziału Ramzana. Jeśli komuś interes idzie w miarę dobrze albo jeśli właściciel ma silnego protektora, Ramzan pozwala mu dalej działać i go opodatkowuje. Jeśli biznes funkcjonuje na piątkę, to mu go zabiera. Wasia opowiedział mi historię jednego ze swoich kuzynów, bogatego moskiewskiego biznesmena, który zamierzał wykupić dacze należące kiedyś do lokalnej organizacji partyjnej i zrobić z nich ośrodek wypoczynkowy. Wasia wysłał go do byłego, wspomnianego już przywódcy niepodległościowego, sugerując, żeby zasięgnął jego rady. "Czyś ty oszalał?! - wykrzyknął tamten. - Nie pakuj w to ani grosza. Ramzan tylko na to czeka, potem sam wszystko zagarnie". Tezę tę potwierdza historia dziewięciu braci Ozdjewów z Baczi-Jurt, wpływowej rodziny, której - co się często zdarza w rodzinach mających wielu synów - udało się zbudować pod rodzinnym szyldem w Dagestanie i Czeczenii wielką sieć nowoczesnych stacji obsługi pojazdów. Ale to nie z powodu tych stacji, tylko gruntów, na które Ramzan miał chrapkę, rozgorzał jego konflikt z braćmi. Chciał w jednym z takich miejsc stworzyć Berkat - główny targ, dokąd kazał się potem przenieść kupcom z mniejszych bazarów. Nie znam szczegółów rozgrywki Ramzana z Ozdjewami, wiem tylko tyle, że olbrzymi dom jednego z braci został spychaczem zrównany z ziemią przed kamerami jako przykład "samowoli budowlanej". I że wszystkie należące do rodziny stacje w Czeczenii, których jest pełno w miastach i przy szosach, są nieczynne. Jak to skomentował mój przyjaciel Czeczen, od którego się o tym dowiedziałem: "Tu tylko on ma prawo być bogaty. Nikt więcej".
(fragment książki)