Skrzynia wspomnień

Najnowszą powieść Helli S. Haasse Skrzynia wspomnień, wydaną w 2002 roku, krytyka niderlandzka uznała za jedną z najlepszych w jej twórczości. Autorka kolejny raz wraca w niej do Holenderskich Indii Wschodnich, w których się urodziła, dojrzewała i które w silny sposób wpłynęły na jej wyobraźnię. Już swą pierwszą powieść Urug Hella S. Haasse poświęciła przyjaźni młodych ludzi – Holendra i Indonezyjczyka.

Także akcja Skrzyni wspomnień rozgrywa się na pograniczu dwóch kultur. Pochodząca z rodziny holenderskiej Herma Warner, na prośbę dziennikarza piszącego o zachodnich działaczach walczących o prawa człowieka i o ochronę środowiska w Azji Południowo-Wschodniej, opowiada kolejne etapy swej trudnej przyjaźni z urodzoną w rodzinie o korzeniach indonezyjsko-europejskich Dee Mijers. Rozmowa z dziennikarzem sprawia, że kobieta ponownie przeżywa zdarzenia z młodości; wpomnienia te są niezwykle intensywne, niektóre z nich Herma przywołuje wręcz niechętnie.

Pewien element powieści może szczególnie zainteresować polskich czytelników: oto Dee, na znak protestu przeciwko dominacji holenderskiej, po indonezyjskiej wojnie wyzwoleńczej na znak niezależności przyjmuje nazwisko swej polskiej matki — Wychinska. Niektóre wątki opowieści mają charakter wyraźnie autobiograficzny; pierwowzorem postaci Taco był jeden z licealnych kolegów autorki.

Nota o autorze:

Hella S. Haasse, wybitna powieściopisarka holenderska, urodziła się w roku 1918 w Batawii (obecnie Dżakarta) w Indiach Holenderskich. W roku 1938 wyjechała do Amsterdamu, i rozpoczęła studia na filologii skandynawskiej, które jednak w 1942 r. porzuciła w proteście przeciwko nadużywaniu przez nazistów mitologii germańskiej i skandynawskiej. Zdała wtedy do szkoły teatralnej, którą z powodzeniem ukończyła, jednak później zrezygnowała z kariery aktorskiej. Jednocześnie, w roku 1945, zadebiutowała tomikiem poezji. Pierwsza jej powieść, Urug (wyd. polskie Noir sur Blanc, 1997), ukazała się w roku 1948. Od tego czasu Hella S. Haasse opublikowała kilkadziesiąt książek, przeważnie powieści, z czego w Polsce ukazały się: Niebezpieczny związek albo listy z Daal en Berg ( Noir sur Blanc, 2002), Drogi wyobraźni (Noir sur Blanc, 2004), Panowie herbaty (Noir sur Blanc 2010) .Wiele z nich oparła na kanwie zdarzeń historycznych, a tematem uczyniła skomplikowane więzi między ludźmi. Zajmowała się również eseistyką i krytyką literacką. W roku 1981 otrzymała Nagrodę Literacką im. Constantijna Huygensa za całokształt twórczości, w 1984 - prestiżową Nagrodę P.C. Hoofta. W 2004 roku uhonorowana została  Prijs der Nederlandse Letteren. Jej nazwisko pojawia się często wśród przewidywanych kandydatów do literackiej Nagrody Nobla.

Na dziele literackim Helli Haasse głębokie piętno odcisnęła kultura Indonezji, w której spędziła wiele lat. Wartość jej twórczość, sposób analizowania psychiki bohaterów bywają często porównywane do utworów Marguerite Yourcenar (hermetyczność języka niderlandzkiego stoi na przeszkodzie podobnej popularności). Jednocześnie Hella Haasse ma niewątpliwy dar wciągającej narracji.

Fragment książki:

Informacje na temat Dee, czarno na białym, które przyda­dzą się Moorlandowi? Na początek powinnam wyjaśnić, jak skomplikowana była historia jej rodziny. Znam ją w ogólnym zarysie, ponieważ słyszałam o niej niezliczoną ilość razy.

Kiedyś, w siedemnastym wieku, Jonas Muntingh, kupiec w służbie Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, po­jął za prawowitą małżonkę „tutejszą kobietę”. Stał się bogaty i na zakręcie rzeki Ciliwung, tuż za Batawią, polecił zbudować dom, w którym zamieszkał ze swoją rodziną.

Potomkowie Muntingha także dorobili się majątku - na handlu oraz zawieraniu małżeństw z członkami bajecznie bo­gatych rodzin chińskich. Nabyli grunty, z kupców stali się w ten sposób posiadaczami ziemskimi. Jedyna spadkobier­czyni posiadłości Pakembangan, położonej w połowie drogi między Batawią a Buitenzorgiem, w ostatniej ćwierci dzie­więtnastego wieku wyszła za mąż za potomka francuskiego rodu szlacheckiego Lamornie de Pourthié, który z powodu długów karcianych uciekł na „Wschód”. Urodziły się im dwie córki, Louise i Adèle. Aby skutecznie związać z posiadłością swojego asystenta, który rozsądnie i twardą ręką zarządzał ro­botnikami, zwiększając dzięki temu zbiory z pól ryżowych i pogłowie bydła, Lamornie de Pourthié zmusił Louise do małżeństwa z tymże niezastąpionym „nadzorcą”. Córkę, jak można się było spodziewać, ogarnęła bezgraniczna rozpacz.

Adèle również nie miała szczęścia. Jej mąż, oficer marynar­ki Johan Mijers, zmarł na malarię akurat wtedy, gdy otworzy­ła się przed nim perspektywa mianowania na drugiego adiu­tanta gubernatora generalnego. Z dwojgiem małych dzieci, Louisem i Aimée (której nigdy nie nazywano inaczej niż Non), Adèle sprowadziła się do wielkiego staroindyjskiego domu, w którym Muntinghowie zamieszkali na początku dziewiętna­stego wieku, gdy zamożni batawianie przenosili się na chłod­ne „wysokie tereny” na południe od dolnego miasta.

Ponieważ Louise pozostała bezdzietna, siostry przyjęły za pewnik, że syn Adèle, Louis Mijers, jedyny męski potomek Muntinghów, będzie kiedyś zarządzał Pakembanganem i oprócz przynależnej matce części rodzinnego kapitału odzie­dziczy także część po ciotce.

Jako chłopiec Louis był utrapieńcem - krnąbrny, bezczel­ny, brandal, który wraz z niemile widzianymi kolegami za­grażał bezpieczeństwu w mieście i szukał przygód w górzystej krainie Preangeru. W 1913 roku pani Mijers wysłała go do Europy, żeby nauczył się manier i zdobył savoir-faire. Mimo pierwszej wojny światowej pobyt Louisa w Paryżu, Londy­nie, a także w Szwajcarii przyniósł rezultaty. Przystojny, ob­darzony egzotycznym wyglądem, z pękatym portfelem, ja­ki otrzymał od matki, Louis stał się avant la lettre typem światowca. Tacy jak on mieli nadawać ton w latach dwu­dziestych.

W mojej hebanowej skrzyni powinna się znajdować „mi­gawka” (tak to się wtedy nazywało) z 1927 roku. Louis Mijers w wyjątkowo jak na tamte czasy modnym garniturze z jasne­go miękkiego materiału - zamiast sztywnego stroju z białej bawełny i wysoko pod szyję zapinanej marynarki tutup, co­dziennego ubrania mojego ojca i jego kolegów urzędników. Nosi kapelusz panama, a nie zwyczajowy hełm tropikalny, i dwukolorowe amerykańskie buty. Górna część twarzy jest zacieniona, ale zęby lśnią w uśmiechu pod cienkim wąsikiem. Stoi w nonszalanckiej pozie, oparty o swojego studebakera, którego pamiętam z niezliczonych wycieczek. Lniany dach samochodu jest złożony i układa się w fałdy nad tylnym sie­dzeniem. Zdjęcie musiało zostać zrobione w ogrodzie naszego pierwszego domu w Batawii, z rzędem kolczastych roślin wzdłuż podjazdu. Wszyscy uważali, że ojciec Dee jest niezwyk­le towarzyskim mężczyzną, zdobywcą serc. Już jako dziecko wiedziałam, że jest przystojny, niczym hollywoodzki gwiaz­dor, lecz za tym urokiem i zuchwalstwem kryło się coś, co da­wało się czasem dostrzec w jego spojrzeniu, a co sprawiało, że czułam się niepewnie. Nigdy nie wyzbyłam się wrażenia, że właściwie mnie nie lubił, choć był tak wylewnie uprzejmy wo­bec najbliższej przyjaciółki swojej córki.

Dee i ja dorastałyśmy razem. Nasi ojcowie przypłynęli z Europy tym samym statkiem pocztowym w grudniu 1918 ro­ku, tuż po zawieszeniu broni, a w następnym - ożenili się mniej więcej w tym samym czasie.

Obie z Dee urodziłyśmy się w 1920 roku w Batawii. „Wuj Louis” (wolno mi było tak go nazywać) często bywał u nas w domu, zawsze sam. Wtedy nie zastanawiałam się, dlaczego tak się działo, bo Dee miała przecież Non, ciotkę, która się nią zajmowała w domu babki Mijers. W moich oczach ten dom z rzędami białych kolumn na frontowej i tylnej werandzie oraz marmurowymi podłogami, w których można się było przeglądać, był pałacem. W tej dzielnicy ogrody wyglądały jak parki. Liście wysokich kanareczników rzucały cień na roś­liny kwitnące na rabatach otoczonych pobielonymi murkami oraz rzędy donic z różami i paprociami. Istniały niezliczone miejsca, w których mogłyśmy się ukryć, drzewa, na które mogłyśmy się wdrapywać, krzewy, pod które mogłyśmy wchodzić. Pani Mijers w dużej wolierze trzymała kakadu i gwarka. Jednak najbardziej intrygował mnie pendoppo, da­szek na palach przylegający do tylnej werandy. Tam znajdo­wało się królestwo Non Mijers i jej orchidei. Jako dziecko by­łam przede wszystkim oczarowana dziwacznymi kształtami i wspaniałymi barwami kwiatów. Później poznałam skompli­kowany proces hodowania ich i pielęgnacji, który zawładnął życiem Non.

Nie mam żadnego zdjęcia Non. Nigdy nie chciała być foto­grafowana, chowała się za innymi albo znikała, gdy tylko ktoś wyjmował aparat fotograficzny. Nie wiedząc, że Louis Mijers i Non byli rodzeństwem, nikt nie dałby temu wiary. Louis miał matową cerę i płynne ruchy pani Mijers, natomiast skóra Non była ciemna, dziewczyna zaś chuda i pozba­wiona gracji. Zwykle w białych półdługich, szerokich sukien­kach i kapciach na nogach wyglądała raczej na służącą, na kogoś między babu a pielęgniarką, albo na ubogą daleką krewną, którą przyjęto do wschodnioindyjskiej rodziny jako domownika gotowego do pomocy. Zarówno Louis, jak i mat­ka, co wyrażało się w ich spojrzeniu, byli w pewnym sensie wyniośli, każde na swój sposób - on wyzywająco pewny sie­bie, ona zdystansowana niczym dama - za to oczy Non wyglą­dały jak stojąca czarna woda. Zafascynowana przyglądałam się zawsze jej zwinnym palcom, gdy ostrożnie, w konkret­nym celu poruszały się między łodygami i niewielkimi ko­rzeniami powietrznymi, szerokimi, przypominającymi skórę lub podłużnymi cienkimi liśćmi oraz kiściami kwiatów na potężnych korzeniach paproci czy też pośród obrośniętych mchem kawałków kory i łyka kokosowego, zawieszonych na górnym brzegu zadaszenia.


Komentarze
Polityka Prywatności