Mówi się, że w przyszłym roku do rywalizacji o Oscary dołączą kaskaderzy. Czyżby Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej zrozumiała niewdzięczne położenie dublerów, którzy coraz częściej muszą konkurować nie tylko z kolegami po fachu, ale również z samymi aktorami? Współczesne gwiazdy nad wyraz chętnie rezygnują z usług specjalistów i chcą samodzielnie grać w niebezpiecznych scenach kaskaderskich.
Potwierdza to widowiskowy film akcji SPISEK, który od dzisiaj gości na ekranach polskich kinach. Tomer Sisley grający w „Spisku” główną rolę postawił sobie za punkt honoru, że osobiście wykona większość scen kaskaderskich. I chociaż francuski aktor słynie ze swojej sprawności fizycznej, zdjęcia do filmu musiał poprzedzić intensywnym, kilkumiesięcznym treningiem. Przez 4-5 dni w tygodniu, średnio po dwie godziny, Sisley oddawał się ćwiczeniom na siłowni i trenował sporty walki, w tym wykorzystujący technikę skomplikowanych chwytów grappling.
Prawdziwym wyzwaniem dla aktora „Spisku” okazała się otwierająca film scena skoku spadochronowego. Nagrywana w ekstremalnych warunkach sekwencja była powtarzana przez filmowców aż 111 razy! Wszystko dlatego, że twórcy superprodukcji postanowili hołdować klasycznym metodom, bez odwoływania się do komputerowych efektów specjalnych. Każdorazowo, lot spadającego z prędkością 300 km/h Tomera filmowali skaczący z nim operatorzy. Najmniejszy błąd mógł w tragiczny sposób zakończyć to podniebne poszukiwanie najlepszych ujęć.
Nieustraszony Tomer Sisley ochoczo angażował się w każdą kaskaderską scenę, jednak reżyser „Spisku” był w tej materii dalece bardziej ostrożny. „Nie można nadmiernie ryzykować dla jakiejś sceny. Z nas dwóch – stwierdził Jérôme Salle – ja byłem bardziej rozsądny. Zdarzało mi się na przykład odmówić powtórzenia ujęcia, jeśli wydawało mi się, że kolejne będzie jedynie niewiele lepsze od poprzedniego, a mogło wiązać się z dodatkowym ryzykiem. Nigdy o tym nie zapominam. Możemy wszystko przygotować, jednakże zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że zajdzie coś nieprzewidzianego, co doprowadzi do wypadku. To dlatego scenę skoku nakręciliśmy jako ostatnią. Wiemy, że agencje ubezpieczeniowe są cyniczne” – żartował reżyser.