"La vrai vie rustique française", czyli Brytyjka na francuskiej prowincji

Patrzę w stronę Clos d’Yvigne spod kościoła w Gageac; poranne słońce rzuca cętki światła na nowy mur, wyglądający jakby stał tu od zawsze. Widnieje na nim nazwa Clos d’Yvigne: wypukłe czerwone litery na tle piaskowego i białego kamienia. Za murem kryje się niewielkie podwórze z tamaryszkami i glicynią. Na prawo — niedawno zbudowana sala do degustacji, z przylegającym biurem i zapasowym magazynem.

Po lewej stronie dziedzińca mój dom, a za nim winiarnia, bijące serce winnicy. Mieści kadzie i beczki oraz wszelkie urządzenia potrzebne do wyrobu wina: pompy, zbiorniki, szlauchy i prasy.

W maleńkim sadzie owocowym na tyłach winiarni stoi traktor Massey Ferguson. Jeszcze dalej ciągnie się winorośl: na pierwszym planie parcelle odmiany merlot, której owoce właśnie zaczynają zmieniać kolor z zielonego na głęboki, biskupi fiolet. Mam jej dwadzieścia jeden hektarów, zajmujących pasmo pięknych wzgórz ciągnących się wzdłuż lewego brzegu rzeki Dordogne w południowo-zachodniej Francji.

Duże, gęste liście okrywające pędy pną się ku słońcu, sycą jego blaskiem i przesyłają soki do owoców. Szacuję, że zbiorę je dopiero w październiku. Jest niedzielne popołudnie w połowie sierpnia. Ten dzień tygodnia mam dla siebie; już to stanowi rodzaj wyzwolenia. Mogę pracować, jeśli zechcę, ale oficjalnie to czas odpoczynku.

Idę przez parcelles winorośli w stronę chylącego się krzyża stojącego przy zrujnowanym domu. Przed budynkiem znajduje się drzewo ze starą drewnianą ławeczką, na której Madame Cholet zwykła przesiadywać popołudniami.

Stoję w najwyższym punkcie swojej ziemi; płaskowyż ma postać rozległej, płaskiej misy  obsadzonej winoroślą, o brzegach usianych pamiątkami przeszłości. Na zachodzie wznosi się przypominająca fortecę bryła zamku Saussignac z wysoką iglicą kościoła tuż obok. Na południu leży mój dom, a za nim piękny zamek Gageac, siedziba rodziny de La Verrie. Na północy grunt opada stromo ku Dordogne. Daleko w dole pola i winnice tworzą żółto-zieloną mozaikę.

Ukryte w dolinie rzeki leży historyczne miasteczko Bergerac, o które protestanci walczyli z katolikami w czasach wojen religijnych, a Anglia z Francją podczas wojny stuletniej. Na prawo na pierwszym planie widać zagajnik, a dalej Pamport, gdzie stoczono pierwszą bitwę tej wojny, oraz rozrzucone między wioskami owocowe sady i winnice, uprawiane tu od stuleci.

Patrzę na horyzont i krajobraz — ponadczasowy, lecz zmienny, ukształtowany nie tylko przez historię i kulturę, lecz także przez związki z winną latoroślą i przyrodą. Wśród tych widoków, zarówno bliskich, jak odległych, toczyło się moje życie przez ostatnich dwanaście lat. Przybywszy nieoczekiwanie, zapuściłam tu korzenie i nauczyłam się utrzymywać z ziemi i winnych krzewów.

Jest gorąco. Patrzę na pobliskie winnice: wdzięczne, wyraźnie odgraniczone dywany bujnej zieleni rozpościerające się na wprost i na prawo ode mnie. Smugi o różnych fakturach i barwach, których łagodne, faliste krzywizny naśladują rzeźbę okolicy. Letnia mgiełka zawisła nad nimi jak opończa.

Warkot odległego traktora przywołuje poczucie wspólnoty. Przystaję na moment. Osłaniając oczy dłońmi, mrużąc je w połyskliwym blasku słońca, patrzę wyżej, w stronę cmentarza z ciemnymi, tajemniczymi cyprysami, i dalej, ku winnicy na grzbiecie pagórka. Jean de La Verrie orze bez pośpiechu, w górę i w dół rzędów winorośli; rytmiczny dźwięk silnika podkreśla upał.


Komentarze
Polityka Prywatności