Są takie filmy, które być może nie będą aspirowały do miana najważniejszych i najbardziej ambitnych filmów roku, na pewno jednak zapewnią swoim widzom sporą dawkę przyjemnej rozrywki: nieprzesadzonej, nie urągającej ludzkiej godności, po prostu humorystycznej. To takie filmy ogląda się razem, często w różnych kombinacjach pokoleniowych. Zadowoleni są wszyscy. Kto wie, może nawet chce się do filmu wrócić?
Nawet jeśli sama historia daleka jest od oryginalności. Sara Jacobs ma 17 lat i wie czego chce od życia. Chce być politykiem a swoją karierę zaczyna od startu w kampanii na przewodniczącego szkoły. Od tego, jak wiadomo, krótka już droga do życia kongresmana, zwłaszcza w planach tak młodej osoby. W tych samych planach jest jeszcze małżeństwo z Brianem, szkolnym bożyszczem, niespecjalnie rozgarniętym, ale za to adekwatnie ślicznym. Pewnej nocy Sara wypowiada swoje marzenia na głos, pech chce jednak, że robi to przy zaćmieniu słońca. To właśnie dzięki niemu Sara i Brian przenoszą się kilkanaście lat do przodu, tuż przed własny ślub. Szybka droga do dorosłości bardzo im się podoba, wszystko jednak do czasu, bo z biegiem kolejnych dni okazuje się, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć…
To przyjemny film. I to naprawdę wielki komplement w stosunku do czegoś, co jest w gruncie rzeczy jest bardzo schematyczne i powtarzalne. Mimo wszystko jednak całość ogląda się z dużą przyjemnością i humorem. Aktorzy nie starają się przekonać nas, że grają w czymś na miarę wieków, ani że za ich role należą do przełomowych. Mamy tutaj bowiem komedię, miłą, lekką, przeciętną, w miarę humorystyczną i bardzo (co znowu jest komplementem) normalną. Można się pośmiać, można rozerwać, można na półtorej godziny zapomnieć o codzienności. I tyle. A czy nie tego właśnie oczekujemy od komedii? I nawet jeśli wiemy jak wszystko się potoczy i jak skończy, to nie szkodzi. To miłe kino. Miła rozrywka. Ja dostałam dokładnie tyle ile chciałam.