Bardzo się cieszę, że twórcy „Listów do M.” nawet nie próbują ukryć swoich inspiracji filmem „To właśnie miłość”, widocznej nawet na plakacie. Gdyby szli w zaparte, krytyka nie zostawiłaby na nich suchej nitki. Tak mamy kolejną polską wersję zagranicznego hitu, przyznać trzeba, że przyjemną, lekką i na pewno poprawiającą humor. A w naszym rodzimym kinie to naprawdę niemałe osiągnięcie.
Z czystym sumieniem mogę polecić film każdemu, kto zmęczony jest kolejnymi adaptacjami naszych powieści, jak i filmami obrazującymi epizody burzliwej polskiej historii. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że chcąc obejrzeć polski film, mam wybór między nimi lub też obrażającymi godność człowieka, opartymi na obrzydliwym humorze, całkowicie nie śmiesznymi komediami. Cóż, jakoś humor oparty na fekaliach mnie nie bawi. Tym bardziej z większą przyjemnością przyjęłam polski film, który nie dość, że mnie nie obraża, to jeszcze jest przyjemny, miejscami autentycznie śmieszny, ba czasami jest nawet do wzruszenia. A to jest absolutnie ogromne osiągnięcie.
Stojący za kamerą Mitja Okorn, przedstawia nam kilka, bardzo świątecznych (skąd premiera w listopadzie?) historii. Wigilia Bożego Narodzenia, pięć kobiet i pięciu mężczyzn, którzy nie zawsze pamiętają to, co w święta liczy się najbardziej. Jest wśród nich Doris, która w tym goniącym za pieniądzem świecie, dalej jednak wierzy w prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia. Jest Szczepan, który zapomniał, jak ważna powinna być rodzina a i ta rodzina nie chce o nim pamiętać. Jest Wojciech i Małgorzata, małżeństwo, których przeżyte nieszczęście zamknęło w ich własnych skorupach. Jest też Mikołaj, który zamknął się na miłość i Betty, która chce skupić się na zupełnie innej miłości. W ten jeden dzień splotą się ich losy, prowadząc do zmian, których żadne z nich nawet sobie nie wyobraża.
Lubię ten film, a tego już dawno nie mówiłam pod kątem rodzimych produkcji. Lubię go, za to, że poprawił mi humor, rozśmieszył i autentycznie miejscami wzruszył. I właśnie dlatego przymykam oko na prostotę rozwiązań, łatwość rozwiązywania problemów i w gruncie rzeczy mało realnych historiach. Takie świąteczne historie mają prowadzić nas do happy endu, mają być ciepłe, rodzinne, emocjonalne. I film Okorna takie zadanie spełnia, nawet jeśli ma być oparty na zagranicznym hicie. Każdą z przedstawionych historii ogląda się z dużym zainteresowaniem, chociaż każdy pewnie będzie inaczej utożsamiać się z kolejnymi z nich. Po raz kolejny zakochałam się w Romie Gąsiorowskiej, w moim mniemaniu najlepszej aktorce, jaką teraz mamy, w końcu udało mi się polubić Macieja Stuhra. To właśnie ta dwójka, wraz z towarzyszącym im, naprawdę rozkosznym i bardzo, bardzo dobrym Jakubem Jankiewiczem tworzą najbardziej optymistyczną, świąteczną historię. Ja osobiście najbardziej polubiłam opowieść Wojciecha i Małgorzaty, najbardziej emocjonalną, najbardziej życiową, dodatkowo uwiarygodnioną przez wspaniałą Agnieszkę Wagner i Wojciecha Malajkata. To tutaj film najbardziej zbliżył się do życia, a ja przyznaję szczerze, płakałam jak bóbr. Dlatego nie mają dla mnie znaczenia zapożyczenia, inspiracje, uproszczenia. Nie ma znaczenia mało realistyczny obraz Warszawy, w tym filmie znacznie bardziej kolorowej, jakiejś bardziej czystej i bardziej optymistycznej. Jak sami powiedzieli przedstawiciele dystrybutora, rewolucji w kinematografii tutaj nie będzie. Ale daję słowo honoru: przyjemności będzie bardzo dużo. Dla każdego. Będzie premiera DVD do Gwiazdki? Bo ja chętnie powróciłabym do tego filmu na święta.
Marta Czabała