Nie ma w słowniku dostatecznej ilości słów, które odpowiednio opisałyby ten film. Olśniewający. Wspaniały. Fenomenalny. Każde kolejne wydaje się być niedostateczne w zestawieniu z tym absolutnym dziełem filmowym. Oscary mogą w tym roku się nie odbyć, bo twórcy „Służących” powinni z góry zgarnąć wszystkie statuetki. I wszystkie zasłużenie. No, może poza rolą męską.
Ten film to przecież film kobiet, bo to one opowiadają całą tę historię, z obu jej stron. Ameryka, lata 60te. W kraju obowiązują prawa o równym, ale osobnym traktowaniu osób czarnoskórych. W południowym i bardzo konserwatywnym Missisipi bardziej można odczuć tą osobność niż równość. Panie domów z amerykańskich mają swoje określone zdanie co do równości przedstawicieli czarnej rasy, nie zmienia to jednak faktu, że każda z nich trzyma w domu czarną gosposię, która wyręcza ich w każdym domowym zadaniu. Pierze, gotuje, sprząta, usługuje i wychowuje dzieci, które niejednokrotnie mają ze służącymi silniejszą więź emocjonalną niż z własnymi matkami. Do takiego właśnie środowiska wraca Skeeter, początkująca dziennikarka, która wszelkie konwenanse ma w poważaniu i nie boi się o tym mówić. To właśnie ona postanawia napisać książkę o życiu w Missisipi z punktu widzenia służących. I złamać co najmniej tysiąc różnych tematów tabu.
Ten film jest doskonały na wielu płaszczyznach. Na pierwszym miejscu podium należy bez wątpienia postawić aktorów. Nie ma w nim słabo zagranej postaci. Te role to gwarancja Oscarów, chociaż trudno jest stwierdzić, kto zasługuje na nie najwięcej i komu przypadnie statuetka. Wszystkim niestety się nie da. Emma Stone zagrała najlepszą rolę w dotychczasowej karierze, kolejny raz swoją niezaprzeczalną świetność udowodniła też Viola Davies. Bryce Dallas Howard fenomenalnie stworzyła postać zimnej, bezlitosnej i wyrachowanej Hilly Hollbrook. Naprawdę miałam ochotę ją udusić. Wspaniała, doskonała jest Jessica Chastain. Jest jeszcze rozkoszna Sissy Spacek, Octavia Spencer, Charlotte Phelan, Anna Camp – naprawdę, można tak wyliczać niemalże bez końca. Wszystkie te aktorki zostają niemalże naprawdę przeniesione w klimat Ameryki lat 60tych, klimat osiągnięty doskonałą, perfekcyjną scenografią, dopracowaną w każdym, najmniejszym nawet detalu. Te ubiory, te domy, te samochody! Ta perfekcja sprawia, że obraz Taylora ogląda się w artystycznym zachwycie. To film, to obraz, to historia opowiedziana nawet poprzez małe elementy scenografii. Nie przeszkadza dość długi czas trwania filmu, bo każdą minutę chłonie się bez wytchnienia. Ten bardzo bolesny dla Amerykanów temat złożył się w wydaniu Tate’a Taylora na jeden z najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek powstały na temat rasizmu i bez wątpienia najlepszy film jaki trafił w tym roku do kin. Mistrzostwo kina i kunsztu artystów. Wielka przygoda filmowa. Zapraszam.