"Zmierzch": Przed świtem - Część 1 - Studentnews.pl recenzuje

Ten film był z góry skazany na wszelaki, wielowymiarowy sukces. Trzy pierwsze części sagi „Zmierzch” podobno już zarobiły niemalże 2 miliardy dolarów, a miliony widzów na całym świecie żyją filmami, tak samo jak wcześniej żyły książkami Stephenie Meyer. Przyznać jednak muszę, że twórcy filmowego „Zmierzchu” na laurach nie spoczęli, po raz kolejny tworząc ekranizację dobrą, miejscami bardzo dobrą, jak twierdzi wielu, po raz kolejny lepszą od literackiego pierwowzoru. Bo jak to w filmie bywa, należy go skracać w stosunku do książki. A to, ciut przegadanemu „Zmierzchowi” wychodzi naprawdę tylko na dobre.

Korzystając z przetartej przez twórców Harrego Pottera drogi, 2.jpgostatnią książkę Meyer postanowiono rozbić na dwa filmy. "Zmierzch": Przed świtem - Część 1, to w dużej mierze relacja ze ślubu Belli i Edwarda i ich podróży poślubnej, która – jak każdy fan wie – owocuje ekspresową i bardzo uciążliwą ciążą. Państwo Cullen pospiesznie wracają do domu rodzinnego, aby problem rozwiązać, jednak Bella jest przeciwna usunięciu ciąży, nawet jeśli rosnące w niej dziecko skutecznie doprowadza do wycieńczenia jej organizm. Walka o życie dziewczyny wydaje się być z góry przegrana, nawet jeśli na straży jej dobra stoi mąż Edward, cała rodzina Cullenów oraz wiecznie zakochany wilkołak Jacob.

Naprawdę nie można się do tego filmu przyczepić, tym bardziej, że technicznie wydaje się być mocno do przodu w stosunku do poprzedniej, nadmiernie efekciarskiej części. Wszystko jest naprawdę tak jak trzeba, a nawet lepiej, zarówno w tych ważnych jak i tych mniej ważnych filmowych aspektach. Charakteryzatorzy zrezygnowali na szczęście z okropn3.jpgej ilości pudru, jakim hojnie obdarzali wcześniej Cullenów, czyniąc ich widok naprawdę znośnym dla oka. Emmett i Jasper zostali właścicielami nowych fryzur, co w przypadku tego ostatniego wydaje się być milowym krokiem do normalnego, przystojnego wyglądu. Charakteryzacja wyniszczonej Belli to pierwsza klasa w pracy makijażystów i stylistów. Graficy nie nadużyli komputerów, efekty specjalne wsadzając w zasadzie tylko tam gdzie trzeba, kolejny raz tworząc masywne wilki, które niestety inaczej po prostu by nie powstały. No dobrze, trochę straszne jest komputerowe dziecko. Scenografia cieszy oko, zarówno ta w plenerze jak i we wnętrzach, tutaj – przyznać trzeba – znacznie ważniejszych. Podejrzewam, że niejedna firma wnętrzarska pokazała tutaj swoje produkty, korzystając później z reklamy, że oto ich kran, podłoga, farba etc. znalazła się w, bądź 4.jpgco bądź, kultowym już filmie.

Dużym plusem wydaje się być też to, że twórcy filmu nie przesadzali. Czy też w scenach seksu, o którym plotki słyszeliśmy już od kilkunastu miesięcy, czy też w scenie porodu, który, dzięki sposobowi filmowania, wcale nie był drastyczny, co skutecznie pozwoliło oddalić widmo podwyższenia filmowi kategorii wiekowej. Jest tak jak być powinno, aby na film poszli wielbiciele sagi z własnymi dziećmi czy też nastolatki, które przecież będą ten film przeżywać najbardziej. Już na początku pokazu, słyszałam westchnienia w stronę Edwarda. Robert Pattinson nie musi się już martwić, że stanie się zapomnianym aktorem, chociaż jego mimice twarzy można jednak sporo zarzucić. Powoli przestaję wierzyć, że będzie z niego jeszcze aktor dramatyczny. Znacznie lepsza jest6.jpg na pewno Stewart, która w tej części może pokazać znacznie więcej swoich umiejętności i Lautner, który (o dziwo) jest naprawdę lepszy w każdej kolejnej części. Nie byłabym sobą gdybym pochwał nie skierowała też pod adresem Billego Burke’a, którego humorystycznie odtwarzana postać sprawia, że każda scena bez Charliego Swana jest już niemalże z zasady jakoś gorsza.

Niezależnie od tego co powiedzą krytycy (a mówią różnie), film bez wątpienia osiągnie status kultowego. Ja osobiście będę go lubić za małe, ale bardzo humorystyczne niuanse. Sceny, kiedy Bella chciała skłonić Edwarda do seksu. Reakcję znajomych ze szkoły na wieść o ślubie koleżanki z Edwardem. Toasty ślubne, zwłaszcza ten w wykonaniu ojca Belli. To te małe detale sprawiły, że film (przynajmniej dla mnie) wyszedł na poważny plus, 7.jpgzwłaszcza do mdłej części poprzedniej. Dzięki Bogu w Polsce nikt nie miał pomysłu, aby wpuszczać go do kin w 3D. Z przyjemnością pójdę na część ostatnią, bo też dalej uważam, że każdy z filmów jest lepszy od ckliwych książek Meyer. Odpowiadając na pytania złośliwych dodam – tak przeczytałam wszystkie. I dalej film uważam za lepszy. Ostatnia część za rok. Do zobaczenia w kinach.

Marta Czabała


Komentarze
Polityka Prywatności