Coś - Studentnews.pl recenzuje

Prequel jednego z najbardziej kultowych horrorów lat 80tych to kino rzetelne w swoim gatunku, na szczęście nie przeładowane też nadmiernie komputerowymi efektami specjalnymi. Ogląda się to sprawnie, niejednokrotnie zamykając oczy ze strachu. Tak na wszelki wypadek. To godny następca i kontynuacja legendy. Bo następna część przecież też na pewno powstanie.

Antarktyda. Ekspedycja naukowa natyka się na coś, co najwyraźniej jest statkiem kosmicznym zamrożonym w lodzie. Na miejsce leci amerykańska ekspedycja naukowców, aby przeprowadzić badania i nad statkiem, ale przede wszystkim nad odnalezionym w lodzie członkiem jego załogi. Zachwycona swoim odkryciem ekipa nawet nie podejrzewa, że kosmita daleki jest od 3.jpgstanu umarłego. Wkrótce obcy wydostaje się na wolność rozpoczynając dla załogi stacji walkę o przeżycie. Walkę wydawałoby się z góry przegraną.

Plusem tego filmu jest to, że nie sili się na żadną oryginalność. Jest w końcu prequelem horroru kultowego i wielbionego do dzisiaj przed miliony, dlatego jego podstawowym obowiązkiem jest wpasować się w określony już kanon. I to zadanie wypełnia bez wątpienia, bo też sama akcja i wątki wiążą się bezpośrednio ze znanym już filmem. Rok 2011 dał twórcom prequela znacznie większe możliwości efektów specjalnych, z którymi na szczęście nie przesadzili, zastrzegając wytwory komputerowe niemalże wyłącznie do stworzenia tytułowego potwora. Plus dla nich, bo przecież mogli pójść na łatwiznę, tworząc ¾ filmu na komputerze. A jeśli wszystko jest realistyczne, kosmita wygląda dodatkowo2.jpg efektownie. A ten wygląda i efektownie i strasznie, co jest bardzo ważne, bo też w gruncie rzeczy cały film sprowadza się przecież do, mniej lub bardziej makabrycznego mordowania kolejnych ludzi, toczących walkę o swoje przetrwanie. Sprawa dobrego aktorstwa jest drugorzędna, chociaż tutaj nie powinna być pominięta, bo też film Matthijsa van Heijningena Jr. ma wyjątkowo dobrą obsadę, nie tylko w postaci Mary Elizabeth Winstead ale całej drugoplanowej obsady. Brawa dla twórców filmu, że zatrudnili prawdziwych norweskich aktorów, a nie Amerykanów udających Norwegów. Jest efektownie, jest strasznie, nie bywa obrzydliwie. Ani przez chwilę. Dla amatorów gatunku ten film może z powodzeniem stać się gratką, może nie tak dużą jak oryginalne „Coś”, ale czymś, do czego będzie można z czasem, z przyjemnością miłośnika horroru powrócić.

Marta Czabała


Komentarze
Polityka Prywatności