R jest zombie, a Julie jest żywa. R nie może się rozstać z Julie, choć przecież powinien ją po prostu zjeść. Isaac Marion dał zombie więcej życia i emocji niż ktokolwiek przed nim. Świat, który przedstawia, wcale nie jest przez to mniej okropny; tyle tylko, że mogą się w nim pojawić rzeczy od zombie straszniejsze.
Zombie są dosyć zagubieni. Nie pamiętają swojego życia, zbierają się w duże smutne grupy, polują na ludzi. Są zdezorientowani i mają problemy z powiedzeniem czegoś więcej niż kilka sylab. Są żałosną bandą, która usiłuje coś robić, może nawet coś poczuć. Mają swoją okaleczoną społeczność, która trochę przypomina oddział psychiatryczny z ciężkimi przypadkami – może powinniśmy się ich bać, ale raczej im współczujemy. Martwi nie są tacy sztywni, jak przywykliśmy uważać, a żywi aż tacy fajni, za jakich ich uważaliśmy.
Takie podejście na tle innych książek i filmów o zombie wygląda wręcz sensacyjnie (choć „Jestem legendą” też ma na tym polu pewne zasługi). Wprowadzenie w społeczność martwiaków jest fascynujące, nie mogłam się oderwać. Główny bohater, oczywiście zombie, R, jest uroczą postacią, wyjątkową nawet na tle swoich nieortodoksyjnych pobratymców. Lubi jeździć schodami ruchomymi i słucha Sinatry (z płyt, nie chodzi o to, że Frank też się gdzieś tam pałęta; „nie załapał się”, jak mówi R). Może i nie ma na imię Romeo, ale poznaje swoją Julię, zjada jej chłopaka i zakochuje się w niej.
„Ciepłe ciała” zbudowane są z emocji, nadziei, marzeń, snów, wizji. Akcji jest jakby trochę mniej, choć czeka nas trochę emocjonujących pościgów, strzelanin i, no nie, seksu to tam raczej nie ma. W każdym razie prawie wcale. Gdzieś, w którymś momencie orientujemy się, że mamy do czynienia z książką z przesłaniem, szlachetnym, choć podanym niebezpiecznie blisko granicy przesadnej naiwności. Brak natomiast realistycznych rozwiązań zagadki zombie, choć padają pewne sugestie, że istnieją. Czy to wytrzymamy? Pewnie nie każdy czytelnik da radę, ale uważam, że przez „Ciepłe ciała” warto się przebić; ja zrobiłam to z przyjemnością i w naprawdę ekspresowym tempie.
Magdalena Rachwald