Słowo honoru, uwielbiam tę książkę. Przeczytałam ją w dwa dni, które przypomniały mi te rozkoszne czasy nastoletniego życia, kiedy to zaczytywałam się w tandetnych romansidłach. W tym nie ma absolutnie nic tandetnego, ale romansidło to rozkoszne, pełne górnolotnych zwrotów, deklaracji miłości, a wszystko to na tle sensacyjnej opowieści. Idealne czytadło na weekend!
Ta opowieść może nie jest jakoś specjalnie oryginalna, ale za to ile dostarcza przyjemności przy czytaniu! Adrien Fletcher, były policjant a obecnie pracownik ekskluzywnej agencji ochrony, na życzenie przyjaciela próbuje odszukać dziewczynę, która może okazać się bardzo ważna w prowadzonym śledztwie. Znakiem rozpoznawczym ma być maleńki tatuaż, który dziewczyna ma mieć na ciele. Kandydatek jest kilka, ale już ta pierwsza okazuje się być zadaniem na pełny etat. Miranda Lang znajduje się bowiem w niebezpieczeństwie. A kto może być lepszym ochroniarzem, jeśli nie zaangażowany emocjonalnie, zauroczony kobietą mężczyzna?
Rozkoszna powieść! Mimo długiego namysłu nie znalazłam lepszego przymiotnika, jaki mógłby opisać książkę Roxanne St. Claire. Chyba połowa z niej to opis wzajemnej, rosnącej fascynacji, jaką darzą się wzajemnie bohaterowie, z naciskiem na jej seksualny aspekt. Pełno tutaj wzniosłych cytatów jak np.: „Jego ciało było arcydziełem, jego męskość sterczała w pełnym wzwodzie, twarda i nabrzmiała. Rozłożyste poroże jelenia było niczym czarny cień na jego podbrzuszu, umięśnione i silne nogi porastało złocistobrązowe owłosienie” (…) „- Podwozie poszło do góry – wziął jej rękę i położył na erekcji, która rozpychała mu spodnie: była pełna i twarda. – U mnie zresztą też”. To w tej książce element stały i chociaż trochę przesadzony, to dalej zachowujący przyzwoitość i dobry smak. Reszta to opowieść sensacyjna, niezła, chociaż może ciut schematyczna, za to z ciekawym, niemalże zupełnie nieprzewidywalnym końcem. Czyta się to szybko, z uśmiechem, chociaż mając już swoje lata na karku, przejąć jest się trudno. Ach, gdzie te nastoletnie lata, kiedy od takich tekstów dostawało się wypieków… Spędziłam z tą książką fantastyczny weekend. W zapowiedziach już widzę, że to jedynie pierwsza część z serii o jakże jednoznacznej nazwie „Kodeks uczuć”. Ja już, z wielką, szczerą rozkoszą zapisuję się na część kolejną.
Marta Czabała