Ten film można by z powodzeniem przerobić na album, bo też posiada jedne z najpiękniejszych zdjęć, jakie zdarzyło się w ostatnich latach widzieć w kinie. Gorzej już z samą historią, która powtarza znane kinowe motywy. Ale źle nie jest. To typowe kino sensacyjne z dość przewidywalnym zakończeniem. Można z powodzeniem obejrzeć, chociaż rewelacji nie będzie.
Przyznać jednak trzeba, że Francuzi już dawno udowodnili, że jeśli chodzi o kino sensacyjne, w niczym nie ustępują bardziej doświadczonym filmowo Amerykanom. Ba, niejednokrotnie robią też filmy od Amerykanów mądrzejsze, bo też pozbawione niepotrzebnego patosu, po prostu i aż rozrywkowe. Taki jest bez wątpienia film reżysera o swojsko brzmiącym nazwisku Stéphane Rybojad. Podobno jako inspiracja posłużyła gra „Call of Duty”. Kto widział, wie. Kto grał (99% mężczyźni), wpada bez reszty, chociaż to w gruncie rzeczy efektowna i bardzo głośna strzelanina. Film opowiada o grupie francuskich komandosów, którzy zostają wysłani do Pakistanu, gdzie przetrzymywana jest francuska dziennikarka, porwana przez oddział rebeliantów. Komandosi dziennikarkę odbijają, ucieczka jednak nie idzie zgodnie z planem. Niemożliwa jest ewakuacja wszystkich drogą powietrzną, dlatego cały oddział decyduje się przejść piechotą do bardziej przyjaznego Afganistanu. Rozpoczyna się ciężka wędrówka, ciężka tym bardziej, że tropem naszych komandosów podąża oddział miejscowych rebeliantów. Gotowych poświęcić własne życie, aby nie dać im uciec
To chyba film bardziej dla mężczyzn, gotowych utożsamić się z komandosami, perfekcyjnymi w wykonywanym zawodzie, idealnymi głowami rodziny, żartującymi nawet w sytuacji śmiertelnego niebezpieczeństwa. Ta idealność postaci czyni je troszkę nierealnymi, bo przecież nikt chyba nie jest aż tak doskonały? Ale nie, tutaj nawet ostatnie słowa konającego bohatera brzmią „kocham tę robotę”. Komandosi walczą dzielnie, strzelając celnie, ochraniają własnymi ciałami, a w przerwie grają w wiosce pakistańskiej w coś na kształt frisby, razem z miejscowymi, którzy chyba naprawdę nie zdają sobie sprawy, co może im grozić za pomoc zachodnim żołnierzom. Ale kontynuujmy z podróżą do Afganistanu. Jej aspekt wizualny zapiera oddech w piersiach. Tak pięknych zdjęć, zarówno małych widoków, jak i tych plenerowych, nie było w kinie od dawna. Podobno kręcono aż na trzech kontynentach, z rozmachem godnym amerykańskich super produkcji. Już na samym początku, zdjęcie lądowania na pustyni transportowca, jest jednym z najpiękniejszych ujęć jakie może zrobić kino. Te magiczne zdjęcia to bez wątpienia najmocniejszy element całego filmu, samego w sobie w gruncie rzeczy jednak dość schematycznego, rozgrywającego się według znanych już filmowych wzorców. Panowie będą chronić panią, bo przecież należy przede wszystkim wykonać misję. Chyba nie zdradzę nikomu sekretu, że nie wszyscy dojdą do celu, nie
obejdzie się więc bez średnio wciągających tekstów o misji, przeznaczeniu i poświęceniu. Czy ktoś jest się w stanie nimi przejąć? Pewnie tak, pod warunkiem, że ma odpowiednio mało lat i nie widział setek podobnych filmów wcześniej. Reszta może jedynie docenić miłych (wizualnie i warsztatowo) aktorów, fenomenalne zdjęcia a potem wyjść z kina, raczej usatysfakcjonowanym.
Marta Czabała