Ten film zrobił w Ameryce kompletną klapę, w Polsce zaś uplasował się na jednym z najwyższych miejsc frekwencyjnego rankingu. Ale Polacy bezkrytycznie kochają Johnnego Deppa i każdy jego film ma u nas doskonałą frekwencję. A ten też warto docenić, chociaż warto jest dokładnie wiedzieć na co idziemy do kina.
Bo wbrew opiniom niektórych, to raczej film obyczajowy z elementami dramatu, a nie komedia. W błąd wprowadza zresztą sam dystrybutor, wypuszczając trailer, z którego można łatwo wywnioskować, że oto przyjdzie nam obejrzeć cudowną, pełną gagów komedię z kolejną zabawną rolą Deppa. A tutaj jest przecież zupełnie inaczej. To opowieść (podobno trochę autobiograficzna Huntera S. Thompsona) o dziennikarzu Paulu Kempie, który w latach 60tych przyjeżdża z Nowego Jorku, na Portoryko, gdzie ma objąć posadę w miejscowej gazecie. Paulowi marzy się zdobywanie doświadczenia do napisania wielkiej powieści, na miejscu okazuje się jednak, że będzie przede wszystkim pisał horoskopy i bezsensowne opowiastki dla przyjeżdżających na wyspę Amerykanów. Dopiero zauroczenie poznaną dziewczyną sprawi, że doceni coś więcej niż tylko miejscowy rum. Niestety Chenault zaręczona jest z mieszkającym na wyspie miejscowym potentatem, który nie cofnie się przed niczym, aby zmienić wyspę w swój prywatny kurort wakacyjny.
Wielu recenzentów zarzucało Deppowi, że grając w tym filmie powiela znowu postać Sparrowa. Trudno jest zaprzeczyć, że Depp aktorem wszechstronnym nie jest i ma jeden określony aktorski manieryzm, ale Sparrowa w tym filmie nie przypomina. Jest taki jak Johnny Depp, specyficzny, dobry, szarmancki, lekko odrealniony i niejednokrotnie komiczny. Jest zresztą jedynie częścią bardzo dobrej obsady, w której jest też demoniczny Aaron Eckhart, Michael Rispolo, wspaniały jak zawsze Giovanni Ribisi i przepiękna Amber Heard. Doskonale utrzymany jest też filmowy klimat lat 60tych, widoczny w kostiumach, w muzyce, w scenografii. Miło słucha się muzyki, klimatycznej, dobrej, ilustrującej historię.
A sama opowieść? Nie zabraknie w niej urokliwego obrazu społeczności Portoryko, dalekiego od tego z folderu biura podróży, ale znacznie bardziej prawdziwego, przemawiającego do nas jako widzów. Będzie tutaj parę momentów do uśmiechu i znacznie więcej do refleksji. Będzie też parę dłużyzn, powodujących starą dobrą nudę i zmęczenie. Całość ogląda się to w miarę przyjemnie, bez odrazy. Rewolucji nie będzie w żadnym wypadku. Ale żeby od razu mówić o porażce? Takie opinie są chyba jednak trochę na wyrost.