Podobno recenzent winny jest niskim zyskom, jakie film zanotował w pierwszy weekend otwarcia. Przynajmniej w mniemaniu niektórych. Okazało się bowiem, że oto producent wiekopomnego dzieła „Kac Wawa” planuje pozwać Tomasza Raczka do sądu, o bagatela, kilka milionów złotych. Na tyle bowiem wycenił swoje straty, które – jego zdaniem – spowodowała dosadnie przedstawiona opinia recenzenta o filmie.
Pierwszy weekend okazał się bowiem dla filmu katastrofalny. Nie pomogły opinie widzów, którzy zdecydowali się dopisać swoją opinię do licznych wątków dotyczących „Kac Wawa”. Przeważały opinie z dużym użyciem brzydkich słów i jedno, przeważające motto: jest okropnie, tak okropnie, że gorzej być już nie może. Nie pomógł występujący w mediach scenarzysta, zapewniający wszystkich, że to jego film był przed „Kac Vegas” i że wszyscy nie mamy racji a rację ma tylko on.
Tylko o co naprawdę tutaj chodzi? Czy zdesperowany producent, przygnębiony złymi wynikami otwarcia, szuka jakiegokolwiek poklasku w mediach, żeby ktoś jeszcze poszedł na "dzieło", w którym utopił swoje pieniądze? Czy może naprawdę wściekł się na Tomasza Raczka, który w wyjątkowo dosadnych słowach odradził pójście do kina, podpisując się swoim autorytetem pod zdaniem innych? Czy może jednak producenci postanowili uparcie bronić swojego filmu, konsekwentnie trzymając się wersji, że to jedyna prawdziwa opowieść a to Amerykanie od nas ściągali?
Ale pomimo niemalże identycznej fabuły i tytułu, różnice w "Kac Wawa" i "Kac Vegas" biją po oczach. W wersji polskiej zanika wszelka subtelność, wszelki humor i dowcip. Jest kloacznie, skrajnie obrzydliwie, nieciekawie i męcząco. I choćby nie wiadomo jak starali się twórcy, "Kaca Wawy" nie da się po prostu obronić. Jeśli o filmie mówią źle wszyscy, coś w tym musi być. I nie pomoże proces sądowy, który ma szansę stać sie jednym z najzabawniejszych wydarzeń społecznych, jakie czekają nas w najbliższych latach.
A.N.