Wiadomo, że emocje zaostrzają apetyt, dlatego też w bestsellerowych powieściach Donny Leon o komisarzu Brunettim czytelnik często zasiada do stołu wraz z głównym bohaterem, aby w towarzystwie komisarza, jego rodziny i przyjaciół odetchnąć, odpocząć od trudnych spraw kryminalnych i nabrać do nich właściwego dystansu. W Szczypcie Wenecji wieloletnia przyjaciółka Donny Leon, Roberta Pianaro, zaprasza miłośników przygód komisarza do swojej kuchni, żeby uchylić rąbka kulinarnej tajemnicy i pokazać im, jak można samodzielnie przyrządzać przepyszne potrawy, które Paola Brunetti gotuje dla swojej rodziny.
Po tej lekturze przepisy na ulubiony makaron Brunettiego (penne rigate), szarlotkę Paoli, lazanię mamy Brunettiego oraz przysmak Donny Leon (risotto di zucca) nie będą stanowić dla nas tajemnicy. Są też tutaj proste sposoby na przyrządzanie dań będących podstawą kuchni włoskiej.
Przeplatana fragmentami z licznych powieści autorki i zdobiona urokliwymi rysunkami książka zawiera również jej dowcipne opowieści o świecie weneckich kulinariów, pozwalające spojrzeć na historię, kulturę i obyczaje tego pięknego miasta z perspektywy gościa przy weneckim stole- który jednak mieszka tu już od kilkudziesięciu lat.
To dużo więcej niż książka kucharska – jest to zaproszenie do wspaniałej, pełnej literackiej inwencji podróży kulinarnej, dzięki której możemy delektować się weneckimi przysmakami w domu. Kiedy więc czytelnikowi strawa duchowa zaostrzy apetyt na spaghetti z małżami, roladki z bakłażanami w szynce czy omlety z cukinią, to właśnie tu znajdzie odpowiednie przepisy, niezbędne do wydania prawdziwie weneckiej uczty.
Nota o autorze:
Donna Leon, urodzona w 1942 r. w Nowym Jorku w rodzinie irlandzko-hiszpańskiej Donna Leon po raz pierwszy odwiedziła Włochy w roku 1965 będąc na studiach i przez następne dziesięć lat przyjeżdżała tam regularnie, w międzyczasie pracując w USA, w Iranie, w Chinach i w Arabii Saudyjskiej jako nauczyciel angielskiego. Sama Donna Leon mówi o sobie, że jest kimś zupełnie bez ambicji, że jedno, czego zawsze chciała, to żeby w życiu było zabawnie i miło. Przez ponad 15 lat, jak mówi, nigdy nie mieszkała na tym samym kontynencie, ale dziewięć miesięcy spędzone w Arabii Saudyjskiej było dla niej tak strasznym doświadczeniem, że postanowiła przestać podróżować i osiedlić się w Wenecji. Znalazła pracę na uniwersytecie marylandzkim, który współpracował z amerykańskimi bazami wojskowymi w Veneto (Wenecja Euganejska) co pozwoliło jej mieszkać tam, żyć jak Włoszka, a pracować jak Angielka, czyli wykorzystując znajomość języka ojczystego.
Przypadek sprawił, że napisawszy książkę, która przeleżała półtora roku w szufladzie, wysłała ją na konkurs do Japonii i zdobyła pierwszą nagrodę, co pociągnęło za sobą podpisanie kontraktu na następne dwie i w ten sposób w roku 1992 narodziła się seria powieści, których bohaterem jest komisarz Guido Brunetti.
Donna Leon lubi inteligencję, hojność, Jane Austen, psy, kantaty Bacha, lody, Nowy Jork, bez, pić kawę w łóżku i chodzić po górach, nie lubi retorycznych pytań, różowego koloru, psychoanalizy, Hemingwaya, zdań, które zaczynają się od „Jestem rodzajem osoby, która...” a także nie lubi, żeby ktoś jej mówił, co ma robić.
Lubi także (choć to chyba za mało powiedziane) muzykę klasyczną, zwłaszcza twórczość Haendla i dlatego od lat jest menadżerem orkiestry Il Complesso Barocco.
Roberta Pianaro, urodzona w 1948 roku, jest właścicielką zakładu jubilerskiego oraz często używanej kuchni. Donna Leon nazywa Robertę Królową Risotta i często degustuje jej potrawy. Również Brunetti spożywa liczne dania znane z kuchni Roberty.
Tatjana Haputmann urodziła się w Wiesbanden w 1950 r. Ukończyła Werkkunstschule w Offenbach, następnie odbyła trzyletnią praktykę jako artysta grafik w Werkkunstschule w Wiesbaden, a potem w telewizji ZDF.
Fragment książki:
Brunetti a tavola
Nigdy nie planowałam napisania książki kucharskiej. Jednak po wydaniu czwartej powieści z udziałem Brunettiego czytelnicy zaczęli komentować pojawiające się w moich utworach opisy potraw i posiłków. Rodzina Brunettich, a czasami komisarz — sam albo w towarzystwie kolegów z pracy czy przyjaciół — jada posiłki uważane przez niektórych czytelników za wyjątkowe ze względu na wystawność, wykwinmość i czas ich trwania.
Z początku ta reakcja mnie zaskoczyła, ponieważ nie dostrzegałam w tych opisach niczego szczególnego, a tym bardziej nie było moim zamysłem umieszczanie w książce opisów spożywanych dań: książki te przedstawiają również obraz codziennego życia rodzinnego w Wenecji, a ja, mieszkająca w tym mieście od wielu lat, właśnie tak postrzegam sposób, w jaki jedzą wenecjanie. Wkrótce komentarze tego typu zaczęły się mnożyć i było wyraźnie widać, że pochodzą niemal wyłącznie od czytelników z krajów o kulturze kulinarnej — jak by to powiedzieć najbardziej delikatnie? — daleko odbiegającej od włoskiej. (Tak, to brzmi wystarczająco grzecznie). Chociaż moje książki czytali również Włosi i przez te wszystkie lata dyskutowali ze mną na ich temat, to żaden z nich nie wspomniał ani słowem o jedzeniu: dla nich, podobnie jak dla mnie, posiłki Brunettiego są po prostu nieodłączną częścią ich kultury. Czy ludzie w ogóle mogą inaczej jeść ?
Oczywiście nie wszyscy wenecjanie i nie wszyscy Włosi jedzą w ten sposób. Myślę jednak, że nie odbiegam daleko od prawdy, twierdząc, że większość z nich została wychowana w takiej kulturze kulinarnej i wciąż postrzega owe długie, zmysłowe posiłki jako naturalny sposób obcowania z potrawami — zarówno spożywania dań, jak i życia towarzyskiego. Nie tylko wenecjanie tak podchodzą do jedzenia: my, nie-Włosi, którzy tu mieszkamy, a przynajmniej ci, którzy mieszkają tu od dłuższego czasu, dość szybko zaczęliśmy doceniać wykwintną kuchnię jako tę dziedzinę życia, która warta jest uwagi, lecz niewarta rozwodzenia się nad nią.
W sposobie myślenia Włochów o jedzeniu krzepiące i sympatyczne jest to, że nie mają oni wygórowanego mniemania o sobie w kwestiach kulinarnych; nawet im przez myśl nie przejdzie, że docenianie dobrej kuchni i zainteresowanie nią stawia ich ponad innymi nacjami. Dla nich jest to tak naturalne jak rozmowy o pogodzie dla Brytyjczyków czy dyskusje o pieniądzach dla Amerykanów. Przyrządzanie smacznych posiłków nie jest żadnym wyczynem ani powodem do dumy czy chełpienia się. To po prostu wykonywana dwa razy dziennie czynność, której efektem powinno być dostarczenie podniebieniu jak największej rozkoszy.
Jednym z pierwszych zdań, jakie usłyszałam czterdzieści lat temu po przyjeździe do tego kraju, kiedy nie znałam ani słowa po włosku, było: Mangia, mangia, ti fa bene. Jedz, jedz, to ci wyjdzie na zdrowie. Na pozór to polecenie wpisuje się w stereotypowy obraz Włoszki — od razu wyobrażamy sobie tęgą matronę przekazującą tę prawdę swoim licznym potomkom albo babcię w lukrowanej reklamie makaronu, zgarniającą całą rodzinkę pod opiekuńcze skrzydła i częstującą ją smakowitą potrawą. Ale, o czym miałam się wkrótce przekonać, nie ma w tym zdaniu żadnego podtekstu oprócz prostej prawdy życiowej: jedzenie służy zdrowiu, oczywiście dobre jedzenie, złe bowiem może mu zaszkodzić. Co więcej, osoba, która troszczy się o twoją kuchnię, chce cię zazwyczaj nakarmić po to, byś poczuł się dobrze albo wyzdrowiał. Krótko mówiąc, jest to najprostszy — jeśli wolicie, najbardziej pierwotny — przejaw miłości, miłości, do której wszyscy jesteśmy zdolni.
W ciągu kilkudziesięciu lat spędzonych w Wenecji osobą, która najżarliwiej okazuje tę miłość, jest moja najlepsza, najstarsza i najdroższa przyjaciółka Roberta Pianaro, znana w gronie tych, którzy ją kochają, jako Biba. To właśnie ona i jej mąż Franco pierwsi otworzyli przede mną świat kultury kulinariów i jedzenia, jak również obdarowali mnie miłością. Jadam z nimi posiłki i pomagam im w kuchni od ponad trzydziestu lat; w tym czasie nie tylko nauczyli mnie smakować jedzenie i doskonalić ten kunszt, lecz także otworzyli mój umysł na sztukę kulinarną.
Nie wiem, jak się pisze książki kucharskie. Wiem natomiast, jak opisać doświadczenia związane z jedzeniem, gotowaniem i kucharzami z punktu widzenia osoby wychowanej w kulturze, której wciąż nie potrafię taktownie określić: chyba najlepiej będzie ją opisać jako kulturę o odmiennym podejściu do jedzenia. W końcu mając dwie irlandzkie babki, jednego dziadka z Hiszpanii, a drugiego z Niemiec, nie mogę raczej mówić o sobie jako o spadkobierczyni bogatej tradycji kulinarnej.
Jedzenie stanowi treść włoskiego życia: ludzie stale o nim mówią, poświęcają mnóstwo czasu na zakupy produktów spożywczych i przygotowanie posiłków oraz spędzają rozkosznie długie wieczory na ich spożywaniu. Trzeba uważnie się przyglądać Włochom, gdy rozmawiają o jedzeniu albo gdy gotują i jedzą. Wtedy bowiem można zrozumieć, jak ważnym składnikiem szczęśliwego życia jest dla nich sztuka kulinarna a zarazem jak istotnym w kulturze włoskiej.
Spotkał mnie w życiu wielki zaszczyt, bo stałam się jej częścią, jeśli nawet nie kultury całych Włoch, to przynajmniej jednej weneckiej rodziny. Roberta i Franco pozwolili mi przez te wszystkie lata uczestniczyć w ich życiu, nie tylko jako gościowi przy stole, ale także jako członkowi – który wprawdzie dołączył dość późno – obu gałęzi ich rodzin.