Z Pratchettem jest już tak, że ludzie albo go kochają, albo nienawidzą. I ani jedni ani drudzy nie wezmą sobie do serca naprawdę jakiejkolwiek recenzji. Ci, którym wizja świata pisarza odpowiada, na pewno zachwycą się każdym kolejnym tekstem, który pochłoną, w myślach już ustawiając się po kolejną powieść. Także i ten.
Nie ma wątpliwości, że Pratchett jest znaczącym pisarzem fantasy, który już na dobre zapisał się w kanonie gatunku. Jego wizja świata wciąga, tak samo jak wciągają wyjątkowi bohaterowie. Jakby ktoś nie pamięta, to Tiffany Obolała jest czarownicą. Stara się jak może, aby jej umiejętności przydały się okolicznym mieszkańcom, chociaż los stawia przed nią raczej mizerne wyzwania. Ale prawdziwy wróg też się szykuje się do ataku. Wkrótce zrobi się gorąco.
Ciekawy jest ten świat, pełen magii i niespotykanych elementów, a przede wszystkim doskonałego humoru. Dialogi Pratchetta iskrzą dowcipem, takim mądrym, inteligentnym, nieprzesadzonym. Wciągają bohaterowie, sama Tiffany, ale i ci drugoplanowi. Jest ich mnóstwo, a każdy jest tak samo interesujący, tak samo kolorowy, tak samo niepowtarzalny. Niezła jest sama historia, chociaż chyba przeczytałabym o wszystkim, co dzieje się w tak ciekawym, tak niebanalnym świecie. Dzieje się dużo, dzieje się ciągle, nic nie jest przewidywalne. Tylko stron tak mało! Szkoda, że książki Pratchetta ukazują się tak rzadko. Ja jestem od dawna już na liście fanów. Czekam na kolejną.
M.D.