W trailerze filmu dowiadujemy się, że oto twórcy wymyślili coś zupełnie nowego w – przyznać trzeba – dość schematycznych filmach o grupkach młodych ludzi, którzy udają się w odosobnienie, aby tam umierać w różny, raczej mniej niż bardziej wyrafinowany sposób. I przyznać trzeba, że efekt osiągnęli, chociaż cały film trudno jest nazwać rewolucją w gatunku. Ogląda się sprawnie, chociaż pewnie bardziej przypadnie do gustu wielbicielom horrorów.
I to oni pewnie bardziej docenią ciekawe zakończenie, fakt, zupełnie inne niż w tysiącach chyba filmów o niemalże bliźniaczej tematyce. Ile to już nastolatków/studentów zginęło w tych lasach i domkach, gdzie nie ma zasięgu telefonicznego, których nie łapie GPS, w głuszach w których wałęsają się potwory? Młodzi zjadani byli przez zombie, piranie, duchy, wampiry lub – jeśli mieli szczęście – zaledwie przez zwyczajnych, owładniętych żądzą krwi morderców. W wersji Drew Goddarda młodych ludzi jest piątka a domek leży w głuszy całkowitej. Jak to w takich filmach bywa domek ma posłużyć jako miejsce do relaksu, spożywania alkoholu i seksu. I wszystko wydawałoby się iść zgodnie z cudnym planem, gdyby nie to, że od cała piątka jest od samego początku obserwowana, przez nieznanych, siedzących gdzieś w zamknięciu ludzi. Są oni w stanie kontrolować decyzje piątki przyjaciół, ich stan ducha i to, jak przebiegnie weekend. A prowadzi on do nieuchronnej śmierci. Tylko czy wszystkich?
To taki typowy horror w nietypowym opakowaniu. Krwi leje się strasznie dużo, głowy są urywane, ciosy zadawane. Potworów nie brakuje. Jak to w horrorach bywa seks nie popłaca, opłaca się za to palenie marihuany i korzystanie z innych używek. Niespecjalne znaczenie ma aktorstwo, chociaż warto jest zauważyć epizodyczne role Sigourney Weaver i Richarda Jenkinsa. Cała reszta musi szybko biegać, głośno krzyczeć i efektownie umierać. I z tej roli doskonale się wywiązuje. Dobrze spisali się też graficy, tworząc efektowne potwory, troszeczkę tylko zapożyczone z innych podobnych opowieści. Widać tutaj inspirację Hellriaserem, The Ring, Nocą Żywych Trupów i kilkoma innymi klasykami gatunku. Ale to nic nie szkodzi, bo przecież jak czerpać, to już od najlepszych. „Dom w głębi lasu” na pewno nie jest bezsensowną sieczką (chociaż sieczką jest), na pewno nie jest banalny. Ogląda się go z napięciem, można docenić zakończenie, ale zapomnieć całość jest bardzo łatwo.
Małgorzata Doboszyńska