Babycall - Studentnews.pl recenzuje

Dramat psychologiczny, thriller czy horror? W tej kwestii scenarzysta i reżyser starają się trzymać nas w niepewności. Babycall to na pewno kino szarpiące nerwy, jeden z tych filmów, w trakcie których człowiek nie wie, czy chciałby zaopiekować się głównym bohaterem czy go udusić.

2.jpg

Anna ma ośmioletniego synka Andresa i właśnie uciekła od męża, który usiłował zabić ich dziecko. Przeprowadza się do nowego mieszkania w wielkim bloku, ale ciągle się boi. Że znajdzie ją mąż, że opieka społeczna (odwiedza ją wyjątkowo antypatyczna para opiekunów) odbierze jej dziecko, że coś złego stanie się Andersowi. Poznaje miłego sprzedawcę ze sklepu z elektroniką, delikatnego i wrażliwego Helge (uroczy Kristoffer Joner) i kupuje u niego elektroniczną niańkę, tytułową babycall. Któregoś wieczoru słyszy przez urządzenie krzyki i płacz z któregoś sąsiednich mieszkań. Na swój nieporadny i lękliwy sposób zaczyna śledztwo, bo podejrzewa, że ktoś zabił dziecko.

3.jpg

Annę gra Noomi Rapace, czyli fantastyczna Lisbeth Salander z Millenium. W Babycall jest równie wspaniała, choć oczywiście gra zupełnie inną postać. Kruchą, pełną lęków, ale i determinacji. Wyznaje Helge, że czasem w ogóle nie pamięta, co robiła przez cały dzień. Że czasem pamięta rzeczy, które w ogóle się nie zdarzyły. Zaczynamy mieć wątpliwości - czy to aby nie ona krzywdzi własnego synka?

4.jpg

Kto kłamie, kto mówi prawdę, kto jest zły, a kto dobry – przez większość tego filmu można gryźć paznokcie z nerwów zadając sobie te pytania; niestety nie zawsze jest to komplement. Ponieważ oglądamy sporo filmów, przede wszystkim musimy męczyć się z pytaniem – kto nie żyje? Dorosły, jak w „Szóstym Zmyśle”? Dzieci, jak w „Sierocińcu”? Wszyscy, jak w „Innych”? Film nie jest tak gładko domknięty, jak te filmowe przeboje, zbyt wiele fałszywych tropów daje nam wyobraźnia Anny – z czasem zaczynamy się orientować, że część wydarzeń nigdy nie miała miejsca albo tak naprawdę wyglądała inaczej.

7.jpg

Aktorzy są świetni, klimat osaczenia i koszmaru skutecznie męczy i dręczy widza. Ostatecznie wszystko znajduje swoje rozwiązanie, które nie jest aż tak jednoznaczne, jak możnaby się obawiać. Jednak film często jest nużący, żeby nie powiedzieć nudny. Niezbyt zręczne jest też przejście od rzeczywistości w świat szaleństwa – czy też odwrotnie, od szaleństwa w stronę rzeczywistości - choć ma swoje dobre momenty. Ostatecznie – połowiczna satysfakcja.

Magdalena Rachwald


Komentarze
Polityka Prywatności