Z książkowymi adaptacjami gier komputerowych bywa różnie. To co sprawdza się w miarę dobrze jako film, może być znacznie gorsze jako książka. Niestety, nie od dzisiaj wiadomo, że obraz wart jest tysiąca słów. Książka Oliviera Bowena jest być może sprawną lekturą, ale może mieć problemy z otrzymaniem takiej samej atencji jak gra. Szczególnie, że docelowi nabywcy wersji komputerowej, rzadko znani są ze swojej miłości do słowa pisanego.
Nie będzie bowiem chyba rewolucją, jeśli powiem, że „Assasin’s Creed” w wersji elektronicznej przeznaczone jest raczej dla czytelników płci męskiej i z pewnością tych młodszych niż starszych. To tacy czytelnicy docenią fabułę niespecjalnie wyrafinowaną, za to jednak najeżoną ciągłymi, czasami średnio sensownymi sekwencjami akcji. Nie należy wierzyć opowieściom, że oto mamy całkowicie nieznaną historię. To dobry chwyt marketingowy, bo w gruncie rzeczy fabuła jest niemalże bliźniaczo podobna do tej z części pierwszej. Jest zadanie zdobycie artefaktu i przeszkadzający w nim wrogowie. Jest dużo akcji i jeszcze więcej bitew. Dopiero w drugiej części mamy coś świeżego i oryginalnego, wyprawę na Cypr, a potem sporo wspomnień. Czasami jest zbyt szczegółowo. Czasami mało spójnie i całkowicie nielogicznie. Ale czytać się da.
Bowen pisze solidnym rzemieślniczym językiem. Daje radę utrzymać klimat gry. Nie jest w stanie jednak uniknąć nielogiczności. Czasami po prostu nie wiadomo, kto, gdzie, kiedy i przede wszystkim skąd. Jak oszalała leje się też krew, wypływają wnętrzności, ale cóż, takie są prawa tej opowieści. W końcu nie jest ona dla wielbicieli milutkich i grzecznych opowiastek. Miłośnicy gry rzucą się na tę książkę na pewno, ci mniej obeznani z serią, pewnie będą mieli pewne problemy z logiką i spójnością. Bywa różnie ale traumy nie ma. Lepiej podchodzić ostrożnie.
M.D.