Prometeusz wylądował w Polsce. Nie ma wątpliwości, że to jeden z trzech chyba najbardziej oczekiwanych filmów roku. I bez wątpienia spełni nadzieje 99 procent tych, którzy kochają science – fiction i doceniają, kiedy robi je Ridley Scott. A tej kombinacji nie było od dawna. Szkoda tylko, że proporcje egzystencjalizm/rozrywka nie idą troszkę bardziej w stronę rozrywki.
Bo nie będzie chyba niespodzianką, jeśli powiem, że Scott chciał zrobić z „Prometeusza” coś więcej niż tylko zwyczajne, rozrywkowe science – fiction. Dlatego poszukiwania obcej planety opakował w wymiar ciut religijny. Jest rok 2089. Dwójka naukowców, Elizabeth Shaw (Rapace) i Charlie Holloway (nieprawdopodobnie podobny do Toma Hardy’ego Logan Marshall – Green) odnajdują na całej Ziemi bliźniaczo podobne jaskiniowe rysunki. Wszystkie wydają się wskazywać mapę, pasującą do planety w odległej galaktyce. Elizabeth i Charlie są przekonani, że to zaproszenie od cywilizacji, która być może jest odpowiedzialna za powstanie całej rasy ludzkiej. Wkrótce rusza, sponsorowana przez ogromną korporację ekspedycja. Po dwóch latach snu, na obcej, nieznanej ziemi ląduje kilkanaście osób. To co zastaną rozczaruje jednych, innym da satysfakcję, wielu jednak odbierze życie.
Kiedy gruchnęła wieść, że oto Scott kręci Prometeusza, kiedy wypuszczono trailer, 99 procent z nas myślała chyba, że przyjdzie nam obejrzeć prequel Obcego. Ekipa Scotta zaprzeczała plotkom, twierdząc, że „Prometeusz” ma z „Obcym” wspólny jedynie gatunek filmowy. Ale oglądając „Prometeusza” nie ma już wątpliwości. Ridley Scott nas podpuścił. Niemalże bliźniacza jest scenografia, zdjęcia, podobne rysunki. Co rusz są subtelne nawiązania. Wreszcie, jest taka jedna scena, która do „Obcego” nawiązuje bezpośrednio, ostatecznie czyniąc z „Prometeusza” film nierozerwalnie z serią związany. Z oczywistych względów nie powiem jaka i w którym momencie. Powiem za to na pewno, że technicznie i wizualnie to film absolutnie doskonały i zachwycający.
Fenomenalne zdjęcia Dariusza Wolskiego nadają mu wizjonerskiego wyglądu. Te plenery, zachwycające ujęcia to jedno z najmocniejszych elementów całości. Zaraz po nim stoi scenografia, nie przesadzająca z efektami specjalnymi, ale jednak stanowiąca perfekcyjną kombinację pomiędzy tymi znanymi starszymi elementami, a tym co technologia może dzisiaj. Efekty specjalne są pierwszorzędne!
Potem są aktorzy: wszyscy bez wyjątku doskonali, chociaż pierwsze laury trzeba oddać fenomenalnemu Michaelowi Fassbenderowi. To właśnie on jest w tym filmie najbardziej porażający, najbardziej emocjonalny, chociaż to właśnie on tych emocji zupełnie nie pokazuje. Jeśli nie dostanie za tą rolę jakiejś poważnej nagrody, będzie to wielką niesprawiedliwością.
A sam film? Oglądając go, minuta po minucie, cały czas myślałam, czy ma on szanse stać się filmem kultowym, tak jak był nim „Obcy”. Czy wystarczą fenomenalne efekty specjalne i równie doskonała scenografia? Czy wystarczy doskonały scenariusz, z troszkę tylko za długim wstępem Czy sam „Obcy” nie stał się kultowy głównie dlatego, że wyznaczył nieznany wcześniej stopień doskonałości filmowej? Czy w zalewie filmów o innych obcych, które się już trochę opatrzyły, „Prometeusz” nie ma jednak znacznie trudniejszego zadania? Jest bez wątpienia filmem bardzo dobrym. Czy jednak doskonałym? Osobiście wolałabym, żeby Scott zrezygnował z pytań egzystencjalnych. Gdyby nie pytał się ustami swoich bohaterów kim jesteśmy, co jest po śmierci, kto jest naprawdę naszym Bogiem. Ten film nie straciłby nic na swojej jakości, gdyby był po prostu fantastycznie zrobionym widowiskiem science – fiction. Gdyby cały czas straszył, tak jak straszy po wstępie. Powoli wciągając nas w swoją historię, tak mocną, że miejscami naprawdę aż trzeba ze strachu zasłonić oczy. Jest bardzo dobrze. Ale czy doskonale?
Marta Czabała
P.S. Podobno ma być trylogia.