To opowieść o tym, jak kłamstwo wypowiedziane w jednej, szybkiej chwili powoli rujnuje życie nie tylko jego autorce, ale też wielu ludziom dookoła. Wszystko jest bardzo dobrze zagrane, mocno poprowadzone – całość mogłaby być jednak troszkę krótsza. Przynajmniej o czterdzieści minut.
Jeśliby całość skrócić, uzyskalibyśmy mocny dramat, z doskonałymi aktorami. Tak mamy lekko męczący dramat obyczajowy, dalej jednak dobrze zagrany. Przechodząca przez ulicę kobieta ginie potrącona przez autobus, którego kierowca (Mark Ruffalo) nie patrzy na drogę, zauroczony zaczepiającą go młodą dziewczyną Lisą (Anna Paquin). Lisa zdaje sobie doskonale sprawę, że przyczyniła się do śmierci kobiety, jednak – pytana przez policję – kłamie, usprawiedliwiając kierowcę. Ukrywana prawda nie daje jej jednak spokoju. Powoli zaczyna wkradać się w jej codzienne życie, niszcząc więzy między ludźmi których kocha oraz ją samą. Lisa chce naprawić swoje błędy, ale na to może być już za późno. Ale czy uda się jeszcze wrócić do normalności sprzed wypadku?
Ten film to przede wszystkim aktorzy, doskonali, perfekcyjni aktorzy, którzy na swoich barkach niosą, miejscami bardzo dramatyczne widowisko. Pierwsze skrzypce gra Anna Paquin, aktorka, która przecież od lat udowadnia nam, że jest kimś znacznie więcej niż tylko genialną dziecięcą gwiazdą. Paquin ma twarz stworzoną do emocji, którymi zaraża każdego, kto tylko na nią patrzy. Czy gra w filmie czysto rozrywkowym, czy w telewizji, czy – jak tutaj – w kinowym dramacie, jest doskonała. Takie aktorki, które wywołują dreszcze w widzach to rzadkość. Aż dziw, że ta rola nie przyniosła jej większego uznania.
Ale tutaj gra w bardzo doborowym towarzystwie. J. Smith – Cameron, Mark Ruffalo, najlepszy od lat Matt Damon, fantastyczna Jeannie Berlin. To oni ponoszą pełną odpowiedzialność za klimat tego filmu, w gruncie rzeczy polegającego tylko na aktorach, ograniczonego w większości przez zamknięte pomieszczenia. I bez wyjątku robią to doskonale, bo miejscami naprawdę trudno jest się nie przejąć.
I gdyby całość nie była tak straszliwie rozciągnięta, mogłaby być przejmującym, niezapomnianym dramatem. Niestety Kenneth Lonergan postanowił powstawiać do niego dramatyczne (w jego mniemaniu) i bardzo statyczne sceny. Lisa idąca po ulicy. Lisa patrząca się w okno. Jej matka w operze. Całość jest niemiłosiernie wyciągnięta w czasie i - nie ma co tutaj ukrywać – nuży, a nawet nudzi. A jeśli na filmie się ziewa, to niestety nie można uznać go za doskonały. Najwyżej za bardzo dobry. A tutaj najwyżej na dobry plus. Z plusem za Annę Paquin.
Marta Czabała