Dzisiaj, jutro, zawsze - Studentnews.pl recenzuje

Trudno jest tą powieść jednoznacznie zaklasyfikować. Romans? Na pewno w jakimś sensie. Powieść historyczna? Na pewno w sporej mierze, chociaż ta historia przedstawiona jest niezmiernie nietypowo. Na pewno jednak to historia o człowieku, który musi być bardzo samotny. Gdyby była trochę krótsza, na pewno by bardziej zainteresowała. Tak interesuje, ale nie porywa.

Przynajmniej nie mnie, chociaż historię Maxa i Shelley przeczytałam bez bólu, a nawet z jakąś tam przyjemnością. Shelly poznaje swojego przyszłego męża dokładnie w momencie, w którym wydaje się, że w jej życiu nie zdarzy się już nic dobrego. Ich małżeństwo nie trwa jednak długo, po kilku wspólnych latach Max ginie w zamachu terrorystycznym. Porażona bólem, Shelley tkwi w letargu trzy lata. Dokładnie wtedy do jej drzwi puka młody mężczyzna, łudząco podobny do zmarłego męża. Twierdzi, że jest wnukiem Maxa. Pokazuje dowody, snuje nieprawdopodobną historię, o tym, że Max wcale nie zginął, a ukrywa się gdzieś w Tajlandii. Shelley zgadza się udać z nim na poszukiwania. W podróży opowiada historię poznania z Maxem. Niepowtarzalną historię miłości, która wykracza ponad czas.

A oprócz niej, my sami poznajemy historię człowieka, któremu dane jest przeżyć większość wydarzeń historycznych. Tych tragicznych, przepełnionych bólem,  jednak definiujących historię tego świata.  Te dwie historię uzupełniają się jednocześnie, tworząc portret mężczyzny do cna przepełnionego potrzebą współistnienia z drugim człowiekiem, bliską, bratnią duszą. Ta współczesna historia jest troszkę lepszą od tej drugiej, być może zbyt rozwleczonej,  za długiej. Z każdym rozdziałem, Samantha Sotto cofa nas o kolejne lata w życiu swojego bohatera. Przechodzimy XIX wiek, potem XVII, XV… Cofamy się coraz dalej, mając nadzieję, że już tutaj dotrwamy do początku życia naszego bohatera. Za dużo tych rozdziałów, za dużo kolejnych odsłon. Kiedy już docieramy do tego finałowego rozdziału, pozostaje jedynie ulga. Ulga, że  w końcu wiemy, jak cała historia się zaczęła. Ale emocjonalnego przejęcia raczej nie ma.

2.jpg

Nie brakuje go jednak w tej drugiej historii, w relacji Max – Shelley, w opisie rodzącego się uczucia, wielkiej miłości, straty i tęsknoty. Sotto pisze pięknym, nieprzesadzonym językiem, pozwalając nam się rozkoszować każdą sceną, każdą kartką z tej historii. Fakt, więcej emocji będzie tutaj w paniach, które po prostu bardziej angażują się w takie powieści. I to one się wzruszą, bo jest czym. Ale i panowie może odnajdą w niej coś dla siebie. Bo w końcu też jesteście emocjonalni, tylko się nie przyznajecie, prawda?

Marta Czabała


Komentarze
Polityka Prywatności