Jestem już chyba za stara, albo, wręcz odwrotnie, jeszcze za młoda na czytanie książek, gdzie połowa tekstu to górnolotne zwroty o pożądaniu, seksualnym napięciu i miłości jak z bajek. Jak na kilkaset stron to znacznie tego za dużo. Można przeczytać. Ale tylko jeśli naprawdę nie ma nic innego.
Bo ta opowieść jest do bólu przewidywalna, schematyczna i mało wartka, chociaż, przyznać trzeba, czytanie nie sprawia jakiejś szczególnej przykrości. A i przez całość można naprawdę szybko przejść. Tylko wrażeń nie ma. Bo przecież wiele innych podobnych książek już było.
Po nieprzyjemnym rozwodzie, Tara wraca do rodzinnego miasteczka, gdzie – wraz z siostrami – angażuje się w przygotowanie do użytku miejscowego hoteliku. Jej przyjazd elektryzuje Forda, wielką miłość Tary z lat nastoletnich. Ani Tara ani Ford nie są w stanie zaprzeczyć narastającej wzajemnej fascynacji, czy jednak to wystarczy na związek? Łączy ich jednak wspólna, bardzo bolesna tajemnica, która wpływa na każdy krok obojga. Na dodatek do miasteczka przyjeżdża wkrótce Logan, były mąż Tary, który za punkt honoru postawi sobie odzyskanie ukochanej.
A reszta poprowadzi nas średnio krętymi drogami do cukierkowego finału, który jest wspólnym mianownikiem większości romansów. To jedna z tych powieści, które niczym nie zaskoczą, w których wszystko jest idealnie i prowadzi do happy endu. To też właśnie po takie powieści sięgamy, kiedy sami mamy przyziemne problemy. Nie od dzisiaj wiadomo, że dają nam oczywiste wytchnienie, pokazują świat, gdzie wszystko się udaje. I nie szkodzi, że całość jest mało realistyczna, nie szkodzi, że wszystko jest ciut bardziej proste - `my chcemy się po prostu rozerwać, umilić czas. Jest miejsce na literaturę wysokich lotów, jest też na tą komercyjną. Taką, gdzie kobiety są piękne i samodzielnie, mężczyźni równie piękni i zdeterminowani, gotowi oddać wszystko aby zdobyć swoją wymarzoną partnerkę. Taka właśnie jest „Bezpieczna przystań”. Jeśli lubicie ten rodzaj literatury, zapraszam. Ale lepiej wiedzieć, co się bierze.
Marta Czabała