Hurra! Ostatnia książka z cyklu o ludziach i Nadduszy. Ostatni tom rozważania o wolnej woli, posłuszeństwie wobec Istoty Wyższej, skłonności ludzkości do autodestrukcji, harmonii między istotami inteligentnymi! Koniec! I na szczęście da się to czytać bez większej przykrości.
Wszystko zaczęło się cztery tomy temu na planecie Harmonia. Ludzie żyli tam w miarę spokojnie przez trzydzieści pięć milionów lat. Zabijali się, ale na małą skalę. Do masowej zagłady nie dochodziło dzięki Nadduszy, który – lub która – dbał o to, żeby ludzie nie wynaleźli różnych rzeczy mogących im umożliwić zabijanie w bardziej przemysłowy sposób. Naddusza się psuje, więc wybiera pewną niezgraną grupę, ciąga po pustyni, żeni i rozmnaża, a następnie wysyła na Ziemię, żeby dowiedzieli się od Opiekunki Ziemi, jak go naprawić (Naddusza kojarzy mi się bardziej ze starotestamentowym Bogiem, więc zaimek on wydaje mi się naturalniejszy; w gruncie rzeczy Naddusza to „to”, bezpłciowa sztuczna inteligencja).
Wszyscy, których znaliśmy z poprzednich części cyklu, nie żyją. Wszyscy, oprócz genetyczki Shedemei, która została częściowo unieśmiertelniona przez kosmiczny statek. Tylko ona może obserwować rozwój nowej społeczności na Ziemi, potomków swoich dzieci i swoich przyjaciół. Poza tym rozmnaża rośliny i zwierzęta. Poza tym szuka Opiekunki Ziemi, boskiej a może nieboskiej siły dbającej o ludzkość. Poza tym postanawia wmieszać się w ludzi żyjących na Ziemi i trochę poingerować w ich losy; z przebiegu wypadków możnaby wręcz wysnuć wniosek, że jeśli Bóg zwleka z cudem, trzeba go zorganizować samemu.
Ostatecznie więc Bóg zwycięża, choć nie osobiście, a poprzez oddane dobrej sprawie osoby. Czy to oszustwo? Czy może tak właśnie działa boska siła? Kto lubi takie rozważania, niech czyta. Na pewno sporo tu do dyskusji i przemyślenia. Poza tym rozważania lingwistyczne, socjologiczne oraz geologiczne i geograficzne.
Magdalena Rachwald