Jak przestraszyć widzów? Twórcy horrorów głowią się nad tym nieustannie odkąd Alfred Hitchcock podniósł wysoko poprzeczkę. Bo straszyć można na wiele sposobów. Gdy tylko pojawił się pomysł realizacji filmu „W szczękach rekina 3D” od początku nie ulegało wątpliwości, że jedną z głównych gwiazd filmu będzie rekin. Ekipa filmowa musiała stworzyć przekonującą, przerażającą bestię, na której oprze się integralność całego filmu. Pół roku przed rozpoczęciem zdjęć producenci skontaktowali się z fachowcami od efektów specjalnych i rozpoczął się proces tworzenia rekina.
Już podczas pierwszych dyskusji na ten temat skrystalizowało się kilka problemów. Po pierwsze realizatorzy filmu musieli mieć możliwość sterowania rekinem w alejkach sklepowych, gdy rekiny dostają się do supermarketu po fali tsunami. Poza tym stwór miał wyskakiwać z wody i atakować ludzi, a do tego mieć przerażający wygląd.
Pierwsze modele przedstawiające żarłacza tygrysiego wyglądały wyjątkowo przyjacielsko. Miał paszczę przypominającą jokera, więc wyglądał tak, jakby szczerzył się w uśmiechu! Poza tym, nie mógł on przekraczać określonych rozmiarów, jeśli miał się poruszać w sklepowych alejkach. W związku z tym powstał swego rodzaju rekin-hybryda. Stwór ma paszczę ludojada, ale jest wielkości żarłacza tygrysiego. Zespół stworzył kilka modeli rekina, w zależności od wymogów poszczególnych ujęć. „Zrozumieliśmy, że będziemy potrzebować kilku rekinów w zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać” mówi Grant Lehman (z Animatronics). Pierwszy z nich był rekinem pływającym, zapewniającym nieodzowne ujęcia płetwy przecinającej wodę. Drugi to niejako rekin bohater, o niezwykle wyrafinowanej budowie szczęki, którego używano podczas kręcenia scen ugryzień i ataków. Trzeci model to był rekin-taran, który dość szybko poruszał się w wodzie, uderzając w wózki i półki.
„W szczękach rekina 3D” w kinach od 19 października