Dawno już żaden film tak bardzo nie zmęczył. Trochę szkoda, bo scenariusz ma ewidentny potencjał, zupełnie niestety nie wykorzystany. Jest nadmiernie dramatyczny zupełnie tam gdzie nie trzeba. Przez większość czasu bywa też zupełnie niezrozumiały. I to wcale nie w taki przyjemny sposób, gdzie czeka się na z emocjami na apogeum wydarzeń, ale w taki, gdzie nie można się doczekać końca, żeby wyjść z kina.
Takie filmy powinno się oglądać w domu z możliwością przyspieszania.
Ale potencjał w opowieści jest, naprawdę. Małe, umierające miasteczko. Mało kto ma jakieś perspektywy, mało kto w cokolwiek wierzy. Jedną z niewielu jest młoda pielęgniarka Julia, która wciąż stara się nieść pomoc tym którzy jej potrzebują. I to właśnie ona stanie się częścią historii, która wyjaśni gdzie podziewają się najmłodsi mieszkańcy.
A my dowiemy się wszystkiego w ostatnich pięciu minutach, wcześniej wściekając się na kompletnie zagmatwany scenariusz, bezsensowne wątki, głupie rozwiązania. Coś, co w zamierzeniu miało być chyba horrorem, staje się socjologiczną brednią o biedzie, braku perspektyw i nędzy. Głupie to okrutnie. Nieliczne, prawdziwie przyjemne momenty można policzyć na palcach jednej ręki – w żadnym wypadku nie rekompensują one nagromadzenia banałów. Jessica Biel przypomina dlaczego nie udało jej się nigdy przebić do pierwszej ligii aktorów. Słabiutka jest straszliwie! Już lepiej wypada obsada drugoplanowa, w szczególności młodziutka Jodelle Ferland, Samantha Ferris, czy też Katherine Ramdeen. Ale nawet one nie stanowią argumentu, żeby całość oglądać. Wielkie, wielkie nie. Okropny!
M.D.