Najważniejszym dylematem w oglądaniu tego filmu było to, czy zakończą w końcu serię, czy też dostaniemy znowu bramkę wyjściową na część kolejną. Którą, nie mam już pojęcia, bo w zalewie robionych przez kalkę filmów o dzielnej Alice, straciłam rachubę. No i co, odgadliście? Będzie część kolejna. A jakże.
Chociaż trudno się może dziwić. Jeśli doskonale sprzedaje się bezmózga strzelanina, to dlaczego by nie powtarzać jej seryjnie? Można oszczędzić na scenarzystach, wykorzystać ten sam plan i scenografię. A aktorów i tak nie będzie zbyt wielu. Znęcam się? Może. W końcu to adaptacja gry komputerowej. Ale i te przecież bywają świetną rozrywką. I można już dzisiaj od nich wymagać. I nawet od prostej historii pt: „Zombie kontra Alice” ja wymagać zamierzam.
A tutaj Alice robi dokładnie to samo. Odziana w seksowne, w odpowiednio obcisłe wdzianko strzela do kolejnych i kolejnych potworów. Po drodze rozmawia ze zdegenerowanym komputerem w Umbrelli, walczy ze swoimi znajomymi, chroni swoje dziecko, które wcale nie jest jej. Mówię za dużo? Zupełnie nie. W większości i tak chodzi o to, żeby pokazywała swoje idealne ciało, żeby było głośno, krwawo i kompletnie bezsensownie. Resident Evil zaczął się dobrze. Potem było już tylko z górki. Nie pomogły odgrzewane wątki, wracani z umarłych bohaterowie. Jeśli kolejny raz oglądamy dokładnie to samo, można się już naprawdę zmęczyć. Jeśli powstanie następna część (gdzieś ktoś mówił o 6 docelowych) to ja poproszę o jakąś zmianę. Bo mi seksowna Milla zupełnie nie wystarcza.
Marta Czabała