Osobiście unikałabym takich stwierdzeń, że to najlepszy film science – fiction (jak twierdzi dystrybutor) bo lepszych filmów w tym gatunku jest wiele, nawet takich z tego roku. Looper na swoje momenty, chociaż jest ich mało. Stara się być ambitny i trochę w tym przesadza. Widzowie lubią filozofię ale cenią też rozrywkę. A tutaj balans jest lekko zaburzony.
Ale do rzeczy. Nasz główny bohater, Joe (Joseph Gordon – Levitt) ma bardzo dziwne zajęcie. Jest tzw. looperem, człowiekiem, który zajmuje się zabijaniem przysłanych mu z przyszłości (30 lat do przodu) ofiar. Zajęcie wydaje się dość proste – ot w odpowiednim czasie i miejscu pojawia się ofiara z zakrytą twarzą, na plecach ma zaś przyczepioną zapłatę za własną śmierć. Problemem jest jednak to, że czasami tą ofiarą jest ów looper we własnej osobie. Cóż, można zabić starszą wersję własnego „ja” i cieszyć się kolejnymi trzema dekadami spokoju. Ale kiedy przychodzi to ostatecznego aktu, Joe się waha. Chwila zastanowienia dużo go kosztuje. „Starszy” Joe (Bruce Willis) ucieka. Ma do zrealizowania plan, zapewniający podobno wszystkim lepszą przyszłość…
Mam problem z tym filmem, bo nie bardzo wiem jak mam go ocenić. Obawiam się, że twórcy całości chcieli zrobić kino ambitne, bardziej filozoficzne niż rozrywkowe. Poszło trochę kosztem scenariusza. Pominę mało sensowny fakt przysyłania z przyszłości ludzi do zamordowania, niech już sobie będzie. Mam mu jednak parę rzeczy za złe. Początek konkretnej historii to mniej więcej 50 minuta, wcześniej mamy wstęp do świata naszego bohatera, jego pracy i znajomych. Ciągnie się niemiłosiernie, nawet jeśli klimat całości jest przyjemny dla oka każdego fana science – fiction. Kiedy już do głównej historii dochodzi, jest ona opowiedziana za pomocą zminimalizowanych do granic wytrzymałości dialogów. Dwaj główni bohaterowie rzucają sobie znaczące spojrzenia, mające nadać chyba powagi i dramatyzmu całej historii. Szkoda tylko, że przesadzają, a całość wypada ciut groteskowo. Mało dramatyzmu jest też w pokazywanym życiu starszego Joe, opowiedzianemu głównie za sprawą kolejnych slajdów, pokazujących jego życie i początek planu, który chciał zrealizować. Nie ma co tutaj ukrywać, ani Willis, ani Gordon – Levitt nie są aktorami przesadnej mimiki. Willisa kochamy za filmy akcji, Gordona – Levitta raczej za zdolności komediowe. Tutaj są nie na miejscu. I to widać. Najlepiej wypada Emily Blunt – ona po prostu może wszystko.
Twórcy filmu zwracają uwagę na minimalistyczne użycie efektów specjalnych. Fakt, nie ma tutaj przerostu formy nad treścią a o gatunku s – f świadczy zaledwie kilka elementów. To ma być atut – podkreślający fakt, że chodzi o opowieść a nie opakowanie. Mnie jakoś jednak wykonanie całości nie przekonało. Wygląda to trochę za słabo, ma za mało klarowną fabułę, nie porywa i nie angażuje. Miejscami nawet trochę męczy. Może to źle o mnie świadczy, ale jakoś wolę to bardziej rozrywkowe kino w gatunku. Tutaj jednak czegoś zabrakło.
Marta Czabała