Tam, gdzie nikt cię nie znajdzie

Jest rok 1956. Renomowany francuski psychiatra, doktor Lucien Nourissier, udaje się do Barcelony. W swej pracy naukowej zajmuje się badaniem osobowości przestępców. Przedmiotem zainteresowania doktora jest Teresa Pla Meseguer, znana jako Pasterka, kobieta oskarżona o dwadzieścia dziewięć morderstw. Należy ona do antyfrankistowskiej partyzantki, dlatego też od dawna jest poszukiwana.


Pasterka myli ścigającym tropy, ukrywa się samotnie w górach. Barceloński dziennikarz, Carlos Infante, jako jedyny, może mieć kluczowe informacje na temat poszukiwanej. Doktor Nourissier marzy o osobistym spotkaniu z nią. Podczas wyprawy będą musieli zmylić czujność strażników, odróżnić tropy prawdziwe od fałszywych i stawić czoło tysiącom przeszkód.


Pasterka, bohaterka tej surowej, przejmującej opowieści, jest postacią autentyczną. Autorka kreśli sugestywny obraz zdumiewającej osoby, będącej zarówno kobietą, jak mężczyzną, całe życie uciekającej przed światem i samą sobą. Tam gdzie nikt cię nie znajdzie to powieść o ponownym odkrywaniu mrocznych okresów historii Hiszpanii, a także o bezbrzeżnej samotności człowieka.

Nota o autorze:
Alicia Giménez-Bartlett urodziła się w 1951 r. w Almansa. W 1975 przeprowadziła się do Barcelony, gdzie mieszka do dziś.
Jest doktorem literatury, wykłada na Uniwersytecie w Barcelonie. Pisać zaczęła na początku lat '80; jest pisarką o silnym charakterze i dużej wrażliwości, autorką esejów i kilkunastu powieści, nie tylko kryminalnych. Niektóre z nich mają ton bardzo intymny, jak choćby Una habitación ajena, która w 1997 roku zdobyła Kobiecą Nagrodę Lumen (Premio Femenino Lumen)


Fragment książki:

Oddziały Franco nigdy tu nie walczyły, zabłądziliby w górach. Góry to miejsce nie na wojnę, tylko dla partyzantki, nauczyli mnie tego później. Ale to, co krzyczeli czerwoni: No pasaran!*, na nic się im nie zdało; narodowcy przeszli, i to jak! I tak samo zrobili mnóstwo potworności. Wiele słyszałam, widziałam, jak ludzie cierpią i się boją, strach królował wszędzie. Aleja się nie bałam, a że byłam kobietą, ani mnie nie wzięli do wojska, ani nie musiałam walczyć. Czasami najlepiej na tym wszystkim wychodzą ci, co zostali w domu.Tym, co zostali na tyłach, pomagałam. Tak jak wtedy z Maurami. Z tymi od Franco szło wielu Maurów, to byli straszni wariaci, pili mocne rzeczy i palili haszysz. Ci, co tu przyszli, byli z wojska z Galicii, gdzie urodził się Franco. Już wiadomo było, że jak idą przed oddziałem, są pod lepszą kontrolą, dowódcy armii ich pilnowali, żeby nie robili nadużyć. Ale... och, przyjacielu! Ci z Galicii, którymi dowodził generał Antonio Aranda Mata, kiedy byli na tych ziemiach, szli zawsze z tyłu, dokładnie w ariergardzie, i wtedy zazwyczaj rozrabiali jak pijane zające. Masoveros bali się ich bardziej niż nawałnicy; organizowali się między sobą, by chronić przed nimi swe kobiety oraz domy. Mieli przygotowane kije na wypadek, gdyby tamci się pojawili. Chociaż mogliby mieć broń palną, nie chcieli, bo wiedzieli, że Maurowie mawiają, że jak cię zabiją strzałem, to powstaniesz z martwych w Afryce, ich ojczystej ziemi. A tak, kijami, dręczyli ich bardziej. Sami panowie widzą, te wszystkie sprawy religii, to wszystko kompletny brak kultury i mnóstwo przesądów, jeden głupszy od drugiego, tak mi to tłumaczyli moi koledzy w partyzantce. I tak karabinów się nie bali, a kija tak, bo jak cię zabiją kijem, to nigdy nie zmartwychwstaniesz. No to masoveros używali tylko kijów, niczego innego. Widziałam, jak Maurowie psuli kobiety, to znaczy gwałcili je i tak dalej. Więc pewnego dnia, kiedy pracowałam w domu bratowej, wydarzyło się coś, od czego dziś jeszcze włos mi się na głowie jeży. Byłam tego dnia w domu, bo nie poszłam w góry z owcami, nie pamiętam już dlaczego. No i pojawiają się w domu dwaj Maurowie w wojskowych mundurach, z kamiennymi twarzami. Zastają mnie przy sprzątaniu chlewa, z zaskoczenia nie mogę się bronić, popychają mnie i przewracają na ziemię. Potem słyszę, jak ryglują drzwi skoblem, co był właśnie po to. Oddalają się i chwilę potem słyszę krzyki bratowej i innych kobiet, bo mężczyzn nie było w tym domu od czasu, gdy zabili mojego brata. Ogarnął mnie taki szał, jakby mi ktoś ściskał żołądek. Zaczęłam kopać drzwi z całej siły, a miałam jej niemało, panowie już wiedzą. Kopa i kopa, aż cholerny skobel się rozwalił i wylazłam jakoś z tego chlewa. Mogą sobie panowie wyobrazić, jaki rwetes podniosły wieprzki, darły się tak od samego strachu i przez ten hałas, co był w domu No to lecę tam, skąd dobiegają krzyki Mariety, śmiechy i jakieś słowa po mauretańsku tych strasznych skurwysynów. Zamknęli ją w izbie, żeby się do niej dobrać Właśnie darli na niej sukienkę na strzępy. Drzwi były zamknięte na klucz, ale ja już miałam stopy wyćwiczone przedtem, więc zaczęłam tak samo kopać i zaraz się otwarły. Krew się we mnie gotowała, naprawdę wyszłam z siebie. Złapałam jednego i przywaliłam mu pięścią między oczy, aż upadł. Potem drugiego, dokładnie tak samo. Jak już obaj leżeli na ziemi, było mi łatwiej: kopałam ich po żebrach, po jajach, po szyi. Złapałam kij i przywaliłam im jeszcze solidnie. Jednemu krew z ust leciała, drugi się nie ruszał. Marieta mi powiedziała:"Przestań,Teresko, zostaw ich, bo jak ich zabijesz, wpakujemy się w niezłe kłopoty". Poczekałam, aż trochę oprzytomnieją i wywaliłam z domu. "Jak będziecie chcieli tu sobie pohulać, to już wiecie, jak się tu bawią kobiety!". Nie wiem, czy mnie zrozumieli, przypuszczam, że raczej nie, ale za to lanie zrozumieli, o tak! Marieta naraz śmiała się i płakała. Powiedziała mi, że byłam dzielna, że ją uratowałam, całowała mnie po rękach, co je miałam jeszcze całe we krwi i poranione, wypisz, wymaluj, jak u Chrystusa. Następnego dnia wszyscy z sąsiednich gospodarstw, a nawet z wioski, mi gratulowali. "Bardzo dobrze, Teresko, bardzo dobrze". Teraz już nie jestem Teresot?, myślałam sobie; jak wam pasuje, to wszystko jedno, co mam między nogami. Ale tak się sprawy miały. Moja bratowa, po dwóch latach dowiedziałam się, że wyszła drugi raz za mąż i mieszka w Remolins, dzielnicy Tortosy. Ale nic więcej o niej się nie dowiedziałam, o nikim z rodziny tak samo, to logiczne. Oni teraz na pewno też nie chcą nic o mnie wiedzieć, tak im wygodniej, to też logiczne.
Kiedy już wstąpiłam do partyzantki, docierały do mnie różne wieści o tej historii, co mi się przydarzyła z Maurami. Ludzie mówili, że ich obu położyłam trupem, że ich dosłownie wypatroszyłam, że obdarłam ich ze skóry. Jakieś okropieństwa, bo ja wiem zresztą? Wszystko to łgarstwa, ale jakbym ich zabiła, tobym się też zbytnio nie przejmowała. Poza tym, te krążące plotki mi pasowały. Szanowali mnie bardziej, zastanawiali się nad każdym słowem, jak mieli się do mnie odezwać
Tuż przed wojną i tak samo podczas wojny, skoro nie było zabaw, a nie można było przecież cały czas się martwić i płakać, urządzaliśmy w masíach tańce, cośmy je nazywali bureos, za każdym razem w innym gospodarstwie. Chodziliśmy tam wszyscy, piliśmy i tańczyli. Ja tańczyłam tak samo z mężczyznami, jak i z kobietami. Z mężczyznami uśmiałam się zawsze setnie i tak robiłam, żeby oni też się uśmiali, czasem nawet bardziej ode mnie. Przypominam sobie Joaquina del Sacristá. Był kawalerem, choć już po czterdziestce. Uwielbiał sobie popić i nie opuścił żadnego bureo. Kiedy się spotykaliśmy, a ja już sobie wypiłam moje dwa koniaczki, od razu tańczyliśmy przytuleni i z niesamowitymi wygłupami. Że niby on się na mnie rzuca, a ja okładam go po pysku, też na niby... Ludziska wprost konali ze śmiechu i my tak samo, wszyscy mieliśmy ochotę się pośmiać i zapomnieć na chwilę o tych wszystkich nieszczęściach.
Ale zdarzało się, że niektórzy nie wiedzieli, jak daleko można się posunąć, i naprawdę przesadzali. Pamiętam jedno bureo, które miało być niezapomniane, bo było mnóstwo jedzenia, picia i ludzi, co się tam wybrali. Poprzedniego dnia przychodzi do mnie Diego, strasznie zdenerwowany, to był mój ukochany dzieciak, kochałam go najbardziej ze wszystkich. Przychodzi i mówi: "Teresko, słyszałem w wiosce, że jest grupa dowcipnisiów, którzy ułożyli plan, że cię jutro upiją, przewrócą cię wszyscy razem na ziemię i zadrą ci spódnicę, żeby zobaczyć, czy jesteś mężczyzną, czy kobietą". "Nie martw się, mały, będę umiała się obronić", powiedziałam mu. No i nadchodzi następny dzień, a ja, zanim tam poszłam, poczekałam dłuższy czas, aż zabawa się rozkręci. Wszyscy byli na łączce i wtedy się pojawiłam. Zabrałam ze sobą największą siekierę, jaka tylko była w domu. Przychodzę iod razu pakuję się w sam środek: "Dobry wieczór"mówię wszystkim, pełna kultura. Wszyscy zamilkli. Było tam w pobliżu drzewo, wieszali na nim kożuchy i inne rzeczy z ubrania, żeby im nie przeszkadzały w tańcu. Zdejmuję swój żakiet, wieszam na drzewie, a potem też siekierę. Podchodzę do nich i mówię na cały głos: "Zobaczymy, czy tej nocy ktoś ma dla mnie robotę". Cisza, jak makiem zasiał. Potem spokojniutko proszę o szklankę, żeby się napić wina. Zabawa trwała, nikt mnie nie zaczepiał, a ci, co chcieli mi zadrzeć spódnicę, musieli obejść się smakiem.
Następnego dnia przychodzi Diego na łąkę, gdzie pasłam moje stado, i mówi: "Aj, Teresko, nawet nie wiesz, jak się wczoraj uśmiałem! Musiałem się schować w kąciku, żeby się wyśmiać do woli. Jaja im wszystkim do gardła podeszły, jak tylko zobaczyli siekierę!". A ja mu na to: "W szkole cię uczą takich brzydkich słów?" "Już nie chodzę do szkoły, Teresko!" "To wszystko jedno, to ja cię nauczę, jak cię nie nauczył żaden nauczyciel. Taki chłopak jak ty nie powinien mówić brzydkich słów, musisz być dobrze wychowany i starać się o wykształcenie". To jest, moi panowie, nieszczęście, całe nieszczęście Hiszpanii, że ludzie nie mają wykształcenia, tak mi powiedzieli towarzysze z partyzantki. Ale co mogliśmy począć, jak nikt nam go nie dawał, cóż mogliśmy zrobić?

* No pasaran - nie przejdę! - hasło Dolores Ibarruri, popularne jako bojo­wy okrzyk republikanów podczas hiszpańskiej wojny domowej (przyp. tłum.).


Komentarze
Polityka Prywatności